Robimy to, co kochamy – wywiad z Olgą Goreas i Jace’em Laskiem z The Besnard Lakes

The Besnard Lakes to kanadyjska formacja, na czele której stoi małżeństwo: Olga Goreas i Jace Lasek, będący ważnymi postaciami montrealskiej sceny niezależnej, wyrosłej w duchu DIY. Grupa pochodzi z kanadyjskiej prowincji Saskatchewan, gdzie znajduje się jezioro, od którego zaczerpnięty został pomysł na nazwę. Oprócz liderów w skład zespołu wchodzą: Kevin Laing, Sheenah Ko oraz Robbie MacArthur, a muzyka The Besnard Lakes to mieszanina indie, shoegaze’u i dream popu. To właśnie oni wystąpili na Halfway Festivalu 2018 jako ostatni, dając możliwość do tego, by w odległości kilku metrów od muzyków zamknąć oczy i zatopić się w czarujących dźwiękach. Przed koncertem porozmawiałyśmy z Olgą i Jace’em o scenie w Montrealu, ich karierze, grzesznych przyjemnościach i o tym, czy lepiej iść na koncert, czy wybrać się do własnego ogrodu.

Małgorzata Kilijanek: Wasz występ zamyka tegoroczną edycję Halfway Festivalu. Mieliście okazję obejrzeć poprzednie koncerty?

Jace Lasek: Nie. Spaliśmy [śmiech]. W końcu czujemy się wypoczęci po podróży, a po festiwalu wybieramy się do Warszawy, by spędzić tam trochę czasu. Nigdy wcześniej nie byliśmy w Polsce, więc chcemy pozwiedzać.

Izabela Maziejuk: Wiecie już, co chcecie zobaczyć?

Jace: Szczerze mówiąc, jeszcze nie wiemy, na pewno planujemy się rozejrzeć.

Olga Goreas: Słyszałam, że warte zobaczenia jest Muzeum Fryderyka Chopina, w dodatku jest w pobliżu miejsca, w którym się zatrzymujemy, więc z pewnością tam wstąpimy.

Małgosia: Możecie jeszcze odwiedzić Muzeum Żydów Polskich POLIN i galerie sztuki, takie jak Zachęta czy Muzeum Sztuki Współczesnej.

Jace: To brzmi wspaniale! Bardzo przydatne wskazówki.

Małgosia: Wracając do Białegostoku, jaki repertuar przygotowaliście na swoje muzyczne widowisko w amfiteatrze?

Jace: Zagramy wszystko! To będzie naprawdę długi występ…

Olga: Chyba jeszcze nigdy nie mieliśmy takiej sytuacji, ponieważ planujemy zagrać co najmniej jeden utwór z każdej płyty, jaką nagraliśmy, nawet z pierwszej. Mamy więc szeroką gamę muzycznych horyzontów do zaprezentowania – zagramy trochę hitów i kilka głębszych piosenek.

Małgosia: W takim razie planujecie zostać czarnymi końmi tego festiwalu [śmiech]?

Jace: Oczywiście! Szczególnie wtedy, kiedy zacznie padać.

Olga: To byłoby niesamowite, jeśli zaczęłoby okropnie lać.

Jace: Burza z błyskawicami byłaby odlotowa!

Iza: The Besnard Lakes Are the Dark Horse było pierwszym Waszym albumem, którego słuchałam, więc kiedy dowiedziałam się, że zagracie na Halfway’u byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Jego premiera miała miejsce w 2007 roku, jak Wasze życie zmieniło się od tamtego momentu?

Jace: Cóż, tworzymy muzykę, zarabiając na życie…

Olga: Wciąż istniejemy na rynku muzyczny, ludzie nadal są zainteresowani tym, co tworzymy, więc umożliwia nam to dalsze nagrywanie i jeżdżenie w trasy. Myślę, że w tej kwestii się rozwinęliśmy, ale wiele się nie zmieniło.

Jace: Założyłem studio nagraniowe, Breakglass Studios, więc pomagam w rozpoczęciu kariery nowym zespołom, co pozwala też na uczestniczenie w ich trasach, poznawanie nowych ludzi. To też sprawia, że wciąż jestem w centrum muzycznego świata. Od momentu wydania The Besnard Lakes Are the Dark Horse robimy to, co kochamy, jesteśmy z tego powodu naprawdę szczęśliwi.

Małgosia: Zaczynaliście na montrealskiej scenie DIY, byliście na niej pionierami. Jak wygląda ona obecnie?

Jace: Nie wiem do końca, my jesteśmy starsi, ale to wciąż scena, na której dużo się dzieje. Wprowadziliśmy się do Montrealu kilkanaście lat temu, a ludzie nadal przeprowadzają się do tego miasta by tworzyć muzykę. Wiem to stąd, ponieważ nowe zespoły przychodzą nagrywać w moim studiu. Trafiają do mnie młode grupy, które wciąż chcą się doskonalić, a Montreal to naprawdę przyjazne miejsce dla rozwoju muzycznej kariery, bo wszyscy są bardzo serdeczni. Łatwo jest tam tworzyć brzmienia bez żadnych przeszkód. Możesz wyrazić się w dowolny sposób, jaki tylko chcesz, a ludzie cię z tego powodu nie ocenią, nie osądzą. Wielu działa na własną rękę, bo wie, że może sobie na to pozwolić.

Małgosia: Mógłbyś w takim razie zaproponować jakieś zespoły, które powinniśmy poznać?

Iza: Nazwijmy to małą reklamą.

Jace: O Jezu, to trudne pytanie! Są dwa zespoły, które co prawda nie pochodzą z Montrealu, ale są naprawdę świetne. Jeden pochodzi z Manitoby i nazywa się Tunic, gra noise rock. Kolejny z Abbys w Kolumbii Brytyjskiej o nazwie Blessed – tworzy trochę dziwne brzmienia z gatunku progresywnego rocka. Byłem ich producentem, mogę ich szczerze polecić.

Olga: Wiedziałam, że dodasz to, iż byłeś ich producentem [śmiech]!

Jace: Prawie nie chodzę na koncerty, wolę popracować w ogrodzie… Jedyna okazja do posłuchania nowej muzyki, z którą mam do czynienia, to wtedy, kiedy zespoły wynajmują mnie do pracy przy nagraniach. Tylko takiej doświadczam. Przynajmniej wiem dzięki temu, jakie rzeczy pojawiają się na rynku, więc moja wiedza jest mniej więcej aktualna. Kiedy przeprowadziliśmy się do Montrealu, co chwila wychodziliśmy na jakiś koncert. Ponieważ pochodzimy z małego miasta, było to dla nas fantastyczne. To znaczy ja pochodzę, Olga już wcześniej miała okazję widzieć Nirvanę i Sonic Youth w Vancouver. Ona miała okazję zobaczyć te wszystkie genialne zespoły, ja nie. Kiedy więc przeprowadziliśmy się z Olgą do Montrealu, stwierdziłem, że musimy iść na każdy koncert, na jaki tylko możemy!

Olga: To fakt. I tak zrobiliśmy, rozpoczęliśmy muzyczną podróż. Wtedy zaczynał się szał chociażby na Godspeed You! Black Emperor. Tych kilka pierwszych lat było niesamowite. Czasami doznajesz pewnego zaćmienia i okazuje się, że jesteś we właściwym miejscu i o właściwej porze. Miałam tak dwa razy w życiu. Pochodzę z Kolumbii Brytyjskiej, później mieszkałam w Vancouver. W czasie kiedy rozwijała się cała scena Seattle, wszystkie te zespoły koncertowały właśnie w Vancouver. Przeprowadzka do Montrealu była swego rodzaju drugą eksplozją muzycznych doznań. Czy ktoś grający w zespole może sobie wymarzyć coś piękniejszego?

Małgosia: Podejrzewam, iż to niemożliwe. Zostając w temacie muzyki innych: czy macie może jakieś muzyczne guilty pleasures, czyli grzeszne przyjemności?

Iza: Takie jak choćby Shakira, Bon Jovi…

Jace: Słucham Bee Gees z początków ich kariery. Myślę, że można to zaliczyć do guilty pleasures

Olga: To nie jest prawdziwe guilty pleasures!

Jace: Uwielbiam ABBĘ, naprawdę starą muzykę country, tę z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych. A co Ty powiesz, Oggy? Co jest bardziej guilty niż to, co wymieniłem?

Olga: [śmiech] Chyba nic.

Jace: Wciąż słucham Iron Maiden i Judas Priest, Slayera…

Olga: Ale to są takie Twoje smaczki, to przecież wspaniałe kultowe zespoły. Jeśli chodzi o mnie, to w zasadzie mam jedną przypadkową piosenkę, która wpisuje się w głupie country, coś jak Alice’s song…

Jace: O Boże, tylko nie to! Nienawidzę tego z całego serca, a Oggy to kocha…

Olga: Potrafię śpiewać tygodniami refren i to naprawdę najgłupsza rzecz, jaką można robić. Śpiewają tam: Alice, who the fuck is Alice?

Jace: Znacie tę piosenkę? Nienawidzę jej.

Małgosia, Iza: To utwór Smokie [śmiech].

Olga: Tak. Wpadłam na niego całkiem przypadkowo, ale nie mogę się uwolnić. Bardzo mnie jednak cieszy, że istnieje utwór, w którym można usłyszeć: Who the fuck is Alice? [śmiech]

Iza: To z pewnością chwytliwe [śmiech].

Małgosia: Jesteśmy ciekawe, Olgo, czy Twoje imię związane jest z jakimiś polskimi korzeniami, ponieważ występuje też w naszym kraju.

Olga: Tak? Jest to rzeczywiście raczej wschodnio-europejskie imię, mamy wiele podobnych imion na świecie, lecz moi rodzice byli Grekami, a imię to odziedziczyłam po babci.

Jace: W tym duecie to ja jestem Polakiem. Podobno moje nazwisko zostało zmienione kiedy moja rodzina przeprowadziła się do Kanady, chyba jeszcze dziadkowie nosili polską wersję. Jestem raczej Kanadyjczykiem, jednak w sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu procentach Polakiem.

Iza: W takim razie przybycie do Białegostoku to rodzaj sentymentalnej podróży.

Jace: Jak najbardziej! Zawsze chciałem tu przyjechać.

Olga: Wystarczy, że Jace usłyszy słowo „pierogi” i jest szczęśliwy.

Małgosia: Czy wciąż lubicie spędzać czas nad jeziorem Besnard, czyli miejscem Waszej wielkiej, twórczej inspiracji? Nadal ma na Was taki wpływ?

Jace: Jeździmy tam każdego roku. To sposób żeby uciec, zostawić elektroniczne urządzenia, Internet, wiadomości, odciąć się. Tam nie ma zasięgu.

Olga: Możesz się wyłączyć od zabieganego świata…

Małgosia: …i korzystać z piękna natury?

Jace: Dokładnie. Spędzamy tam miesiąc lub dwa. Zwykle zostajemy na campingu z małą przyczepą przez cały ten czas. To naprawdę niesamowite miejsce.

 

The Besnard Lakes - "Albatross" (Official Video)

 

Fot.: The Besnard Lakes (Brendan George Ko), Izabela Maziejuk / Głos Kultury

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *