Zachowawczy debiut – Terrific Sunday – „Strangers, Lovers” [recenzja]

Z dużej chmury średni deszcz. Tak można w wielkim skrócie opisać debiutancki krążek Terrific Sunday – Strangers, Lovers. Doceńmy jednak rodzimych debiutantów, bo proponują oni kawał porządnej muzyki, która z pewnością zadowoli fanów modnych, indie rockowych brzmień.

Zespół istnieje od lutego 2013 roku i bardzo szybko doczekał się debiutanckiej płyty i to pod szyldem wielkiej wytwórni, jaką niewątpliwie jest Sony. Tym bardziej należy zwrócić na nich uwagę, bo takie debiuty w Polsce nie są na porządku dziennym. Ponadto formacja zaliczyła kilka dużych występów festiwalowych takich jak Opener, Jarocin, Seven Festival. Koncert w studiu imienia Agnieszki Osieckiej w radiowej Trójce również mogą sobie wpisać do CV; młody skład z krótki stażem, ale doświadczeniem może obdarować niejednych weteranów.

Mam problem z całościową oceną tej płyty. Strangers, Lovers to album doskonale wyprodukowany, wymuskany przez osobę kręcącego gałkami Marcina Borsa. Czasami wydaje się, że brzmienie jest aż nazbyt sztuczne, brakuje w tej muzyce spontaniczności, iskry szaleństwa. Muzycy patrzą tęsknym okiem na Wielką Brytanię i oczekują ewentualnego sukcesu na tamtejszej scenie alternatywnej tudzież indie rockowej i mam wrażenie, że trochę zapomnieli oni, jak zaczynali swoje kariery Placebo, Arcade Fire, Foals, Klaxons. Debiuty tych kapel rozkładały na łopatki nie tylko kompozycjami, ale i oryginalnym, niepowtarzalnym brzmieniem.

Trzeba oddać muzykom Terrific Sunday to, że trafili na moment, gdzie minorowe, gitarowe brzmienia młodych, brytyjskich kapel nie są tak modne jak jeszcze kilka lat temu. Zasadniczo w stylistyce, w której poruszają się poznańscy muzycy, powiedziano już wszystko – od paru lat następuje ciągłe kserowanie pomysłów, a świeżej krwi, mimo że nie brakuje, to już zdecydowanie brakuje świeżych pomysłów – pionierów zastąpili epigoni.

Natomiast na rynku polskim Terrific Sunday zostali uznani za nadzieje, za uosobienie młodych, zdolnych, z olbrzymim talentem, z szansą na sukces. I ja to w nie wątpię. Bo mimo producenckiego szlifu słychać, że ci muzycy potrafią grać, co uwidocznione jest już w otwierającym płytę Another Slowly Leaves. Przestrzenna perkusja, wspaniałe, naprawdę intrygujące harmonie wokalne, stawiające na smutek dźwięki gitary, potrafią zrobić duże wrażenie na słuchaczu, szczególnie, gdy ten gustuje w takim graniu.

Płyta Strangers, Lovers jest dowodem, że Terrific Sunday szuka jeszcze swojej drogi, brzmienia, które stanie się ich znakiem rozpoznawczym. Bardzo podobał mi się brzmieniowy dualizm w kompozycji Sold My Soul, gdzie brudne,gitarowe brzmienia, są przełamywane klimatami przypominającymi artystów nagrywających dla wytwórni 4AD. Podobnie wygląda momentami  niesamowicie bujający, z fajną, lekko post-rocką gitarą – Petty Fame.

Terrific Sunday - Streets of Love

Niestety, jedna jaskółka wiosny nie czyni. Balladową kompozycję Wallpapers ratuje świetna partia wokalisty, lecz muzycznie w tym kawałku wieje nudą. Druga z ballad, oniryczna, senna, minialistyczna Days go by robi już lepsze wrażenie, ale tutaj znowu wokal Piotra Kołodyńskiego robi całą robotę. Coda czy instrumentalny Frenulum mający za zadanie być czymś w rodzaju przerywnika, powodują, że niecierpliwością czekam na kolejne utwory. Singlowy Streets of Love potrafi zaskoczyć, bo w swojej konstrukcji jest to kompozycja daleka od radiowych standardów – ambitna i pomimo krótkiego czasu trwania wielowątkowa. Brakuje mi w niej jednak chwytliwego refrenu. Końcówka płyty na szczęście potrafi przyspieszyć bicie serca, bowiem In My Arms wyróżnia się mocnym rytmem perkusji, wbijającymi się zagrywkami gitar, które zamieniają się w motoryczne riffy, a czasem przeradzają się kakofoniczne, świdrujące uszy dźwięki. Natomiast gitary i różne perkusyjne przeszkadzałki w tle powodowały u mnie skojarzenia z indie rockowcami z Vampire Weekend.

Krótko mówiąc, mam mieszane uczucia. Kilka kompozycji może się podobać, mają one moc, charakter, ciekawe rozwiązanie brzmieniowe, stylistyczne i niejednokrotnie zaskoczą dobrą, niebanalną melodią. Terrific Sunday ponadto nieźle odnajduje się w balladach, co trzeba przyznać, bo to sztuką łatwą nie jest. Jednak gdy zespół próbuje grać bardziej konwencjonalnie, to zaczyna robić się po prostu nudno i grupa stapia się z setką jej podobnych. No cóż, debiuty zawsze są trudne, ale ja zespół będę pilnie obserwować, bo panowie grać potrafią i czekam, jak się wykrystalizuje ich w pełni autorski styl, bo mam wrażenie, że Strangers, Lovers jest płytą zachowawczą, bezpieczną, nie przynoszącą ani ujmy zespołowi, ani tym bardziej chwały. Pierwszy krok na śliskim gruncie wielkiej kariery postawiony. Czekam na kolejne.

Fot.: Sony Music Polska

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *