Zapiski z hotelu – Balthazar – „Thin Walls” [recenzja]

Po bujającym, przebojowym debiucie o trafnej nazwie Applause i, niestety będącej dowodem obniżenia lotów, wyraźnie cierpiącej na syndrom drugiej płyty, Rats, Belgowie z Balthazar zaproponowali swoim słuchaczom nowe dzieło – Thin Walls. Jest lepiej niż na poprzedniku, jednak do klasy debiutu zespół się zbliżyć nie może.

W wywiadzie dla portalu Brand New Anthem wokalista i gitarzysta formacji Maarten Devoldere mówił, że tytuł zaczerpnięty jest z faktu, iż podczas tras koncertowych, muzycy niejednokrotnie musieli zmagać się z dyskomfortem cienkich ścian swoich pokojów hotelowych, co wpływało poważnie na brak prywatności. Potwierdził przy okazji, że materiał na Thin Walls został stworzony w czasie objazdu z koncertami po świecie i dzięki temu, jak mówi Devoldere, jest bardziej spontaniczny, wesoły, zwiewny, mniej jest uderzenia w minorowe nastroje. To słychać już od samego początku w lekkim Then What, gdzie robi się bardzo wakacyjnie, przestrzennie; ta muzyka zdecydowanie lepiej brzmi w pełnym słońcu niż podczas jesiennej słoty. Brzmienie? Sami muzycy nazywają swoją twórczość popem i chyba należy przyznać rację zespołowi – faktem jest, że wpływy muzyki indie są tutaj najsilniejsze i powiedzmy sobie szczerze, ciężko do innej szufladki przypisać zespół.

Balthazar - Then What (Official Video)

Szczególnie, że Balthazar chyba nie ma ochoty na zmianę swojej stylistyki. Thin Walls to naturalne rozwinięcie pomysłów z Applause i Rats. Nie ma elementu zaskoczenia, efektu wow czy czegokolwiek w tym  stylu. Mimo, że album płynie przyjemnie, to odczuwalny jest nie tyle regres, co po prostu zastój. Z Applause da się wykroić parę hitów, charakterystycznych utworów. Na nowym krążków Balthazar jest z tym gorzej. Oczywiście, zostaje w głowie, okraszony niezłym teledyskiem wspomniany wyżej Then What. Może się podobać bujający, ze świetnym basem i naprawdę doskonałym refrenem, gdzie Balthazar pokazuje swój znak firmowy, czyli wokalne harmonie – Bunker. Simon Casier operujący basem na Thin Walls jest cichym bohaterem, bo słychać, że chłopak naprawdę wie, co ma robić z czterema strunami. Posłuchajcie Nightclub, tak naprawdę to jego bas ratuje ten kawałek przed totalną przeciętnością.

Na płycie dominują średnie i wolne tempa, jak Wait Any Longer, który radosną partią skrzypiec potrafi unieść słuchacza. Wspomniany instrument z powodzeniem używany jest w So Easy. Senny, z lekka oniryczny Dirty Love pomimo zgrabnej melodii nie zaskakuje niczym, a z czasem przynudza. Last Call, który w oceanie leniwych brzmień ma przynosić orzeźwienie, okazuje się prawdziwym gwoździem do trumny. Kawałek jest po prostu nudny, szczególnie, że okazuje się jednym z dłuższych na płycie i ciągnie się niemiłosiernie. Dramatyczny True Love, odbiegający od brzmienia płyty (dęciaki!), pokazuje, że Balthazar wychodząc poza swoje ramy, potrafi stworzyć intrygującą muzykę.

Ciężko jednoznacznie ocenić ten krążek. Są tu naprawdę wartościowe kompozycje, jak The What czy True Love. Są kompletne przestrzały jak Last Call. I jest masa przyjemnych, lecz nie zapadających w pamięć kompozycji. Ciepłe, przyjemne dla ucha brzmienie nie ratuje sytuacji. Mogło być lepiej, liczę na stylistyczne przebudzenie u Belgów. Jakiś radykalny skręt w inne muzyczne rejony. Bo inaczej się uduszą we własnym sosie, a szkoda – ich potencjał nie jest bowiem do końca odkryty.

Fot.: PIAS.

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • zalosny krytyk , sory nie bede obrazal krytykow , gosc sie powinien zastanowic nad soba :)

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *