pete true

Akustyczna energia – Pete True – „Hell Flower” [recenzja]

Uczciwie się przyznam, że przez długi czas konfiguracja męskiego głosu i akustycznej gitary w wykonaniu polskich muzyków nie bardzo mnie przekonywała. Do zmiany mojego stanowiska niewątpliwie zachęcały raz po raz pojawiające się dobre polskie płyty w tej stylistyce. Pete True, czyli Piotr Truchel, znany z rockowego składu Absyntia, postanowił zadziałać solo i wydał debiutancki album o dźwięcznym (i wdzięcznym) tytule Hell Flower, utwierdzając mnie tylko w przekonaniu, że niegdyś byłem ślepy na piękno takiego grania.

Ci, którzy lubią Absyntię, niekoniecznie z miejsca muszą polubić Pete’a True. Tutaj wokalista, wolny od hamujących go stylistycznych granic, panujących w jego macierzystym zespole, decyduje się na łagodne, bardzo osobiste, intymne granie, przeważnie czysto akustyczne, przyozdabiając czasami swoje kompozycje zgrabnymi plamami instrumentów klawiszowych tudzież fortepianu. Zamiast gitarowych riffów mamy piękne dźwięki wiolonczeli, a łomot perkusji zostaje zastąpiony rytmem uzyskiwanym za pomocą djembe. Aranże są dzięki użytemu instrumentarium całkiem bogate, lecz nie przesadzone, bowiem niepodzielnie w warstwie muzycznej rządzą gitara i głos Piotra.

Nie jest łatwą sztuką przyciągnąć słuchacza, operując taką właśnie konwencją. Utwory rozpisane na gitarę i głos muszą posiadać jeszcze dwa niezbędne moim zdaniem elementy – przykuwający uwagę tekst i melodię, a także swoistą nośność, bez której piosenka stanie się inaczej nudna i mdła. I to się udało Pete’owi True na Hell Flower. W przeważającej mierze na płycie znajdują się porywające songi takie jak In The Morning We Can Still Be Friends, z wylewającą się wręcz radością życia, która udziela się podmiotowi lirycznemu; ten nastrój niechybnie przenosi się również na słuchacza. Nie inaczej jest w piosence będącej wspaniałym wyznaniem miłości do ukochanej, czyli Julya. Kompozycje te, swoją energią i chwytliwością, po prostu momentalnie kupują słuchacza, szczególnie że ciepły, matowy głos Pete’a niewątpliwie doskonale odnajduje się w takiej właśnie stylistyce.

Pete True - "In The Morning We Can Still Be Friends" - acoustic session

Z drugiej strony akustyczne granie w wykonaniu Pete’a True nie ogranicza się do tworzenia wesołych, zarażających optymizmem piosenek. Potrafi być też bardziej nastrojowo, nostalgicznie, jak w Winter, z najpiękniejszym refrenem na Hell Flower: The winter came too soon/and I think of all the crazy things we do sometimes. Sugestywne, prawda? Kiedy dodamy do tego dźwięki wiolonczeli, na której zagrał Daniel Sobiesiak, robi się wręcz magicznie. Pete True ponadto doskonale odnajduje się w instrumentalnym graniu. Począwszy od bardzo filmowego Hell Flower (Garden), po niepokojące, przesiąknięte atmosferą nierozwikłanej tajemnicy Violence (może tytuł jest nieprzypadkowy?), aż po Tricity Nights z kapitalnym tematem przewodnim gitary akustycznej.

Fani brzmień akustycznych, kameralnych i wyciszonych z pewnością będą zadowoleni z tego, co na swoim debiucie solowym zaproponował Piotr Truchel. Można utyskiwać na to, że artysta nie pokusił się o teksty w języku ojczystym, lecz trzeba uczciwie przyznać, że angielskie liryki idealnie podkreślają melodyjność kompozycji, które to – co należy podkreślić z pełną odpowiedzialnością – są udane i zachęcają do kolejnego odsłuchu. Polecam.

Fot.: cantaramusic.pl

pete true

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *