Wielogłosem o…: „Znalezione nie kradzione” Stephen King

Wszyscy jak jeden mąż (a raczej, biorąc pod uwagę proporcje płci w poniższej dyskusji, jeden mąż i pół żony) zgadzamy się co do tego, że Stephen King drugą część swojej kryminalnej trylogii, czyli powieść Znalezione nie kradzione potraktował z większą czułością i zarówno jego bohaterom jak czytelnikom wyszło to jedynie na dobre. Nasi redaktorzy porozmawiali więc o tym, co przeszkadzało im w pierwszej części, a czego – na szczęście – zabrakło tym razem, a także jakie nadzieje wiążą z ostatnią, zamykającą cykl o Billu Hodgesie, powieścią. O Znalezione nie kradzione, obsesji, jaką może w człowieku obudzić literatura, a także o obawie, czy lepsi bohaterowie mogą zniknąć na rzecz gorszych – przeczytacie w poniższym Wielogłosie.

WRAŻENIA OGÓLNE

Michał Bębenek: Stephen King przyzwyczaił nas już do wydawania przynajmniej jednej powieści rocznie. W tym roku jest to Znalezione nie kradzione, czyli kontynuacja Pana Mercedesa i jednocześnie drugi tom planowanej trylogii o emerytowanym detektywie Billu Hodgesie. W moim odczuciu Znalezione… podnosi poprzeczkę i jest znacznie lepsze niż jej poprzednik. W przypadku Pana Mercedesa widać było, że King jeszcze nie do końca swobodnie się czuje w gatunku, jakim jest kryminał. W jego nowej powieści jest zupełnie inaczej. Przede wszystkim sama fabuła jest o wiele ciekawsza i przez większą część książki koncentruje się na dwóch kluczowych postaciach – Morrisa Bellamy’ego i Pete’a Saubersa, czyli tego “złego” i tego “dobrego”. Bill Hodges pojawia się dopiero w okolicach 170 strony i prawdę mówiąc, gdyby była to zupełnie inna postać, książka nic by na tym nie straciła. Hodges i jego ferajna stanowią tutaj tylko uzupełnienie i dodatkową pomoc. Niemniej jednak, King spłodził naprawdę dobrą powieść, którą czyta się praktycznie jednym tchem.

Sylwia Sekret: Wychodzi na to, że wszyscy zgadzamy się (bądź zgodzimy), że Znalezione nie kradzione jest pod chyba każdym względem lepsze od Pana Mercedesa. Bo i historia jest ciekawsza, i postaci jakieś takie bardziej zapadające w pamięć, i fabuła chyba sprytniej zapleciona przez rzemieślnika z Maine. Brak na pierwszych niemal dwustu stronach głównej ekipy z pierwszej części planowanej trylogii wyszło powieści jedynie na dobre. Wprowadzenie dziecka jako jednej z głównych postaci również. King pozostał przy kryminale, ale jednocześnie postanowił – takie odnoszę wrażenie – powrócić do elementów, zabiegów i wszelkich literackich niuansów, w których czuje się dobrze, i w których jego czytelnik również czuje się lepiej.

Przemek Kowalski: Nie wychylę się z tłumu i tak jak poprzednicy bez wahania przyznam, iż Znalezione nie kradzione pod każdym względem przebija Pana Mercedesa. Wszystko właściwie zostało już napisane wyżej, dwaj główni bohaterowie zjadają na śniadanie całą (poza tytułowym Panem Mercedesem) ekipę z pierwszej części trylogii; niewątpliwym plusem jest również odsunięcie w cień wspomnianej “ekipy” czyli detektywa Hodgesa, Holly oraz Jerome’a. Omawiana powieść zdecydowanie podnosi poprzeczkę po, bądź co bądź, przeciętnym  Panu Mercedesie.

Patryk Wolski: Zgodzę się, że Znalezione nie kradzione jest książką znacznie lepszą niż Pan Mercedes. Nowe postaci są w mojej opinii znacznie ciekawsze od tych z pierwszej części trylogii o Billu Hodgesie i szczerze mówiąc, nie obraziłbym się, gdyby całkowicie pominięto wątek z Pana Mercedesa. Jednocześnie niepokoi mnie to, w którą stronę King może pójść w kolejnej części. Chyba otoczka kryminału za bardzo jednak króla horroru dusi.

Sylwia: Albo chce czytelnikom zamieszać w głowach… zobaczymy :).

WADY I ZALETY POWIEŚCI

Michał: Jak na Stephena Kinga, jest to krótka powieść. Krótsza niż Pan Mercedes, ale fabularnie o wiele lepsza, więc spokojnie mógłbym przeczytać jeszcze przynajmniej sto stron. Z drugiej strony, wydłużenie jej mogłoby poskutkować niepotrzebnym rozwleczeniem akcji. Lepszy więc lekki niedosyt niż przesyt. Zaryzykuję stwierdzenie, że Kingowi udało się tutaj uzyskać złoty środek, a wada jest jednocześnie zaletą ;).

Sylwia: Co do długości powieści, mam podobne przeczucia do Twoich, Michale. Niby chciałoby się jeszcze, ale z drugiej strony czai się ta obawa o przeholowanie. Ja natomiast jako zaletę niepodważalną i bezdyskusyjną w moich oczach wymieniłabym początkowy brak Hodgesa i jego dwóch pomocników. W zasadzie mogło być ich nawet jeszcze mniej, ale w końcu to powieść Kinga, a kto bogatemu zabroni… Podobało mi się również naprawdę sprytne i wymykające się naciąganiu połączenie tych dwóch światów i dwóch historii. Zrobił to King zgrabnie, z polotem i dokładnie, co zaowocowało moją wiarą w to, że tak naprawdę mogło być. Pisarz bardzo ciekawie postawił też naprzeciwko siebie dwie obsesje, z których jedna okazuje się nie do opanowania, druga natomiast potrzebuje po prostu serca i człowieczeństwa od tego, aby znaleźć coś, co stoi ponad nią.

Jeśli chodzi o wady, to będzie nią postać Holly, która coraz bardziej drażni i denerwuje. Nie wiem, po co znalazła się tak naprawdę w powieści, bo raczej niewiele do niej wnosi. Były również momenty, kiedy irytowały mnie wplatane w fabułę i wypowiedzi bohaterów przypomnienia dotyczące tego, co działo się w Panu Mercedesie. Momentami było tego zbyt dużo i było zbyt nachalne.

Patryk: A ja się akurat cieszyłem z tych wstawek, bo z Pana Mercedesa zbyt dużo mi uleciało, abym pamiętał, co tam właściwie zaszło. Dzięki temu przynajmniej ominęło irytujące pytanie “zaraz zaraz, o co to tam chodziło…?”.

Sylwia: Tu się zgodzę, bo ja również wiele zapomniałam, bardziej jednak chodziło mi o to, że nie zostało to do powieści wplecione wystarczająco wiarygodnie. Już nie przerywam :).

Patryk: Najważniejszym aspektem w tej książce jest dla mnie pokazana przez Kinga niesamowita siła literatury, która działa na ludzkie umysły z mocą, która czasami prowadzi do destrukcji. Autor poruszał już temat fanatyzmu na linii fan-pisarz w Misery, ale tutaj powiedział coś więcej: pokazał, jak wiele dla opętanego manią człowieka znaczy jego ulubiona powieść. Jak bardzo wpływa ona na życie jednostki i je napędza. Morris Bellamy to człowiek, który trafił na literaturę Johna Rothsteina w momencie, gdy jego życie zdawało się być rozsypaną układanką puzzli – dopiero postać Jimmy’ego Golda wywołała w nim świadomość, kim jest i jak chce żyć. Problem w tym, że Rothstein zbrukał ideał Bellamy’ego i ten zapragnął zemsty. Okazuje się, że fanatyczna miłość bywa destrukcyjna, a sam główny antagonista jest więźniem w klatce, w której sam się zamknął. To jest klucz tej powieści i moment wyjściowy dla zrozumienia motywów Morrisa – co bardzo sobie cenię, bo w ten sposób docieramy do źródła zła, które może zrodzić się w każdym.

Przemek: Przedmówcy po raz kolejny wiążą mi ręce, wymieniając już zarówno największe zalety jak i wady powieści ;). Jeśli mowa o plusach to zdecydowanie popieram Patryka, nawiązanie poniekąd do Misery było strzałem w dziesiątkę! Na szczęście King nie skopiował swojego własnego pomysłu, wyciągnął z niego główny punkt zaczepienia (fanatyzm względem książki/autora) i przedstawił w inny, być może nawet ciekawszy sposób. Poza Misery, Król odwołuje się również do swej debiutanckiej powieści – Carrie. Robi to w sposób subtelny, tylko delikatnie coś sugerując; dając zarazem nadzieję na coś wielkiego, na coś czego nikt po tej trylogii by się nie spodziewał.

Co do minusów, to całkowicie zgadzam się z Sylwią oraz stwierdzeniem, iż największą bolączką powieści Znalezione nie kradzione jest postać Holly. Jak ona działa na nerwy! Sposób rozumowania, zachowania czy nawet słownictwo (nie wiem, czy to wina tłumacza, czy samego Kinga, ale gdy w pewnym momencie bohaterka użyła sformułowania że coś ją “wpienia”, zastanowiłem się, czy nadal jestem w roku 2015, czy cofnęliśmy się do 1995). Drugi z pomocników Hodgesa – Jerome, także nie powala, a jego “murzyńskie” wstawki są irytujące oraz żałosne.

Sylwia: Ja być biała i nie do końca rozumieć, o co ci chodzić.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Michał: Pominę tutaj Billa Hodgesa, Holly i Jerome’a, jako że te postacie zostały dokładnie przedstawione w Panu Mercedesie, a tutaj stanowią jedynie uzupełnienie fabuły. Skupię się więc na tym głównym złym – Morrisie Bellamy. Już od pierwszych stron mamy do czynienia z jego morderczym szaleństwem. Morris to zagorzały fan (a raczej fanatyk) powieści poczytnego pisarza Johna Rothsteina, który jednocześnie jest też jego mordercą. Pewnego dnia, wraz z dwoma wspólnikami włamuje się do domu pisarza, a jego łupem padają między innymi bezcenne dzienniki z niepublikowanymi powieściami Rothsteina. Bellamy ukrywa dzienniki, ale pech chce, że trafia do więzienia za zupełnie inne przestępstwo. To, jak bardzo Morris jest skrzywiony psychicznie, i jak z biegiem lat jedyne, co ma dla niego w życiu wartość, to nieznane dotąd losy jego idola – Jimmy’ego Golda (bohatera powieści Rothsteina), jest opisane perfekcyjnie. Degradacja w więzieniu i rosnąca determinacja, pozorna uprzejmość podszyta absolutnym szaleństwem. King nie ma sobie równych w kreowaniu psychopatycznych typów, a Morris Bellamy zdecydowanie ma szansę trafić do pierwszej dziesiątki. Jest to zdecydowanie bardziej wiarygodny psychol niż Brady Hartsfield – morderca z Mercedesa. Gdyby kiedykolwiek powstała ekranizacja powieści Znalezione nie kradzione, czy wy też widzicie w tej roli Jackiego Earle Haleya? (to ten, który grał m.in. Rorschacha w Strażnikach).

Sylwia: Chwila na wygooglowanie nazwiska… O! No to ja, szczerze mówiąc, wyobrażałam go sobie całkiem inaczej :). Ale wracając do postaci. Nasz mały wielki bohater, Pete Saubers, to niezwykle sympatyczny chłopak – odważny, ale również posiadający cechy typowe dla dzieciaka w jego wieku. To wszystko sprawia, że jest postacią bardzo realistyczną, która w dużej mierze (obok Morrisa) przyczyniła się do takiej a nie innej oceny powieści. Dzieciak, który zmaga się z tragedią, która spotkała jego rodzinę, jest zarówno dojrzały i mądry, jak i nadal pozostaje w strefie dziecięcych wyobrażeń, kiedy ma się nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży. Na przykładzie Pete’a dobrze zostało pokazane, że dziecko, choćby nie wiadomo, jak się starało, nigdy samo nie zdoła pomóc w rozwiązaniu problemów dorosłych. Podobało mi się również ukazanie rodzinnych więzi i to, ile dzieciak skłonny jest poświęcić, by utrzymać tatę i mamę razem. Dzięki temu także otrzymaliśmy obraz rodziców, którzy po pewnych przejściach zaniedbali swoje pociechy, by potem przmknąć oko na parę spraw, którym jednak powinni się zawczasu przyjrzeć.

Patryk: Pete i Morris to oczywiste gwiazdy najnowszej powieści Kinga i nie warto dłużej strzępić języka o tym, że są fajniejsi od reszty bohaterów dramatu. Wspomnę tylko, że Holly znowu jest postacią, która dla autora jest wytrychem, którego z lubością używa, gdy reszta zawodzi. Nikt nie umie połączyć pewnych faktów, które dla nieobeznanego z tematem człowieka (czyli w tym przypadku  tylko Pete’a) w żadne sposób do siebie nie pasują? Proszę bardzo, neurotyczna i aspołeczna Holly świetnie dedukuje i dzięki swojemu niezwykłemu “przeczuciu” idealnie naprowadza Hodgesa i spółkę. Aż żałuję, że ktoś inny pod koniec Pana Mercedesa podróżował pewnym samochodem ku swej zagładzie. Niepokoi mnie również delikatnie poruszony wątek Brady’ego Hartsfielda, który, jeśli pójdzie w stronę zasygnalizowaną przez Kinga  w samej końcówce, będzie fatalnym nieporozumieniem.

Przemek: Tym razem absolutnie nie mogę się zgodzić z Patrykiem, gdyż właśnie sugestia autora z ostatnich stron książki jest według mnie tym, co może wznieść trylogię na jeszcze wyższy poziom. Raz, że ominie wtedy pewien schemat zauważalny zarówno w Panu Mercedesie jak i najnowszej powieści; dwa – będzie to coś w czym sam King czuje się najlepiej, wiec czy to może się nie udać?

Powieść ma w zasadzie dwie gwiazdy – Pete’a oraz Morrisa, o których wszystko już zostało napisane wyżej, nie mam nic więcej do dodania.

STYL, JĘZYK

Michał: W tym aspekcie King niczym nie zaskakuje – jest świetnym gawędziarzem i potrafi opowiedzieć każdą historię w bardzo pochłaniający uwagę sposób. Nie inaczej jest w przypadku Znalezione… Tę powieść pochłania się strona za stroną, a potem człowiek odrywa wzrok i ze zdziwieniem spostrzega, że jest już ciemna noc i dawno powinien iść spać.

Sylwia: Tak było :). Strony lecą same, ale… czy mogło być inaczej?

Patryk: Kto czytał Kinga, ten wie, jak może być napisana ta powieść. W charakterystyczny dla siebie sposób buduje coraz większe napięcie krótkimi rozdziałami, kończonymi urwanymi zdaniami, podbijającymi tylko puls u czytelnika. W pewnym momencie akcja robi się tak gęsta, że aż czytelnik sam się zastanawia, jak autor chce się z tego węzła wyplątać. Niebagatelną rolę pełnią również nawyki językowe bohaterów, które przez cały czas przewijają się przez Znalezione nie kradzione: Jimmy Gold, fikcyjna postać Rothsteina, nieustannie powtarza swoje firmowe hasło “Wszystko gówno znaczy”, a Jerome ponownie uwalnia swoje murzyńskie alter ego, czym rozbawia czytelnika, ale niekoniecznie Billa i Holly.

Przemek: Tak, tak, King w zasadzie zrobił to, do czego przyzwyczaił swoich czytelników – czyta się jednym tchem. Porównując jednak do Mercedesa, zauważalny jest wyższy poziom dialogów oraz brak naciąganych sytuacji, w których nie wiadomo, co pomaga bohaterom. Dedukcja głównych postaci w otwierającej trylogię powieści pozostawiała wiele do życzenia, tutaj natomiast praktycznie nie ma się do czego przyczepić, wszystko jest logicznym następstwem jakiejś poprzedniej sytuacji oraz umiejętnie wyciągnietych z niej wniosków.

WYDANIE

Sylwia: Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na szczegółowość okładki. Mamy tutaj bowiem wszystkie ważne elementy fabuły, które znalazły się w powieści. Na pierwszym planie widzimy książki – dosyć stare choć nadal ważne, odzwierciedlające obsesję głównych bohaterów. Podobnie jest z pęknięciem na szybie, które sugeruje widok z deski rozdzielczej samochodu. Poza tym w tle widnieje niebieski parasol, który dosadnie sugeruje związek z Panem Mercedesem. Dodatkowo jedna z książek, przewiązana wstążką, liźnięta jest przez płomień ognia, co także nie jest bez znaczenia. Warto też wspomnieć, że jest to identyczna okładka, jak ta do brytyjskiego wydania Finders Keepers, którą zresztą uważam za o niebo lepszą niż amerykańską. Naprawdę fajnie zostało to wszystko poskładane. Wydawnictwo Albatros znów zdecydowało się na dwie formy wydania książki. Znalezione nie kradzione można bowiem od dziś (tj. 10 czerwca) kupić zarówno w miękkiej jak i twardej oprawie. Nic tylko przespacerować się do księgarni.

Tym bardziej dziwi mnie, że moi koledzy nie wspomnieli nic o wydaniu. Ale tak to niestety w tej Polsce jest, że jak nam się coś nie podoba (a z okładkami Wydawnictwa Albatros niejednokrotnie tak bywało) to zawsze mamy wiele do powiedzenia, te nasze przysłowiowe trzy grosze chcemy wtrącić, natomiast kiedy wszystko jest w porządku – słowa pochwały czy choćby jedno aprobujące zdanie gdzieś magicznym sposobem umyka, chowa się i… znika ;).

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Michał: Podsumowując, Znalezione nie kradzione jest bardzo dobrą książką samą w sobie, a jednocześnie sprawdza się też jako kontynuacja słabszego Pana Mercedesa. Jeśli King utrzyma tę tendencję, należy się spodziewać naprawdę mocnego zwieńczenia trylogii. A zakończenie części drugiej zwiastuje powieść bardziej “Kingową” niż kryminalną.

Sylwia: Dokładnie. Właśnie to zakończenie sprawia, że apetyt na trzecią, kończącą część, rośnie. Rośnie jednak również obawa, czy King nie pójdzie za daleko w swoją “Kingowość”, biorąc pod uwagę jak “zwyczajne” były do tej pory te dwie powieści. Wszystko wskazuje jednak na to, że będzie to naprawdę dobra powieść i mam tylko szczerą nadzieję, że Pete i jego rodzina przewiną się przez zakończenie trylogii w podobny sposób, jak Hodges i jego wspólnicy przewinęli się przez Znalezione nie kradzione. A jeśli zakończenie trylogii będzie jeszcze lepsze, no to czeka nas prawdziwa uczta.

Przemek: Znalezione nie kradzione nigdy nie będzie uważane za TOPowe dzieło Kinga, mym skromnym zdaniem, jest to jednak jedna z jego najlepszych powieści napisanych na przestrzeni ostatnich powiedzmy dziesięciu lat. Stephen naprawdę się postarał, wyciągnął odpowiednie wnioski z błędów popełnionych przy Panu Mercedesie (jak i innych, wcześniejszych próbach flirtu z gatunkiem jakim jest kryminał) i stworzył powieść, która nie dość, że czyta się sama, to na dodatek jest naprawdę spójna i pozostawia bardzo małe pole manewru malkontentom. Zakończenie sugeruje poniekąd, że w ostatniej odsłonie otrzymamy więcej Kinga w Kingu, że tak to nazwę, i szczerze na to liczę. Znalezione… podniosło poziom, a mam nadzieję, iż zamykająca serię powieść wywinduje całość jeszcze wyżej.

Patryk: A ja mimo dobrej oceny tej powieści mam same obawy wobec kolejnej części. O niepokoju względem zakończenia książki i wątku Brady’ego już mówiłem. Czuję jednak, że pisząc znacznie lepszą drugą część cyklu, King po prostu strzelił sobie w stopę. Widać bowiem jasno, że Pete i Morris byli ciekawszymi postaciami niż Hodges i Hartsfield; tym samym powrót do starych, nudniejszych bohaterów jest dla mnie krokiem w tył. Wolałbym, aby już nie wracał na stare śmieci i zajął się kreowaniem całkowicie nowych wątków kryminalnych. Tym bardziej, że jeśli King od początku planował serię stricte kryminalną, nagłe zerwanie z konwencją na rzecz elementów do tego gatunku niepasujących sprawi jedynie rozczarowanie.

Sylwia: Ale może być również tak, Patryku Drogi Ty Mój, że King znów skupi się na nowych postaciach, a stare będą przemykać po zakamarkach powieści – i tego bym sobie zresztą życzyła. Albo żeby Pete i jego rodzina byli chociaż jakoś powiązani z nową historią. Natomiast co do Twoich obaw, a uciech Przemka, ja powiem tak: z jednej strony się tego obawiam, z drugiej się na to cieszę. Poza tym, czy King zarzekał się, że cała trylogia nie wymknie się z ram pospolitego kryminału? A nawet gdyby, to czy Król nie może zmienić zdania? Zresztą… przekonamy się, jak przyjdzie co do czego, a tymczasem… znalezione nie kradzione; przeczytane nie streszczone ;).

[buybox-widget category=”book” name=”Znalezione nie kradzione” info=”Stephen King”]

Fot.: wydawnictwoalbatros.com

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Aktualnie wiekowy student WoFiKi. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *