Pożegnanie z Wyspą Lewis – Peter May – „Jezioro tajemnic” [recenzja]

„Jezioro tajemnic” to trzecia i zarazem ostatnia już część cyklu Wyspa Lewis. A szkoda – cykl ten, choć na pozór nie wyróżniający się niczym konkretnym, był chłodnym, ale przyjemnym powiewem świeżości w literackim światku. Będzie mi brakowało klimatu, jaki z uporem i konsekwencją tworzył strona po stronie Peter May. Będzie mi brakowało bohaterów tak ludzkich i pełnych wad, że mogliby istnieć naprawdę. Tym bardziej, że ostatnia część szkockiej trylogii nie odstaje od swoich poprzedniczek – jest mądra, smutna, pełna powracającej przeszłości, ludzkich błędów i świetnego w swej surowości stylu autora.

Fin Macleod na dobre powrócił na wyspę Lewis, mimo że kiedyś powrót do ziem, na których się wychował, nie przyszedłby mu nawet do głowy. Nie jest to jednak powrót, do jakiego przyzwyczaiły nas literatura i film. Finowi nie tak łatwo będzie na nowo odnaleźć się w hermetycznej, odizolowanej niemalże od świata społeczności. Nie od razu również uda mu się odbudować relację z ukochaną z dzieciństwa, którą jako małą dziewczynkę czytelnik poznał już w pierwszej części. Także stosunki z synem, o którego istnieniu przez tyle lat Fin nie miał pojęcia, nie będą zaliczały się do tak oczywistych, jak mogłoby się wydawać. Takie właśnie rozwiązania to bodaj największa siła w twórczości Petera Maya. W świecie, który kreuje, nie ma miejsca na bajkowe, sielskie krainy, wyidealizowane powroty pełne łez i objęć czy naprawianie dawno popełnionych błędów i odpokutowanie krzywd w sposób przypominający pstryknięcie palcami.

Wyspa Lewis to kawał szorstkiej, zimnej i momentami niezwykle nieprzyjaznej ziemi i takie też są wydarzenia, które mają miejsce w trylogii. Takie są również międzyludzkie relacje w tej niewielkiej szkockiej krainie. A kiedy nasz bohater po raz kolejny stanie twarzą w twarz z morderstwem sprzed lat, w dodatku dotyczącym jego starych przyjaciół z dawnych czasów – przyjdzie mu się zmierzyć nie tylko z kryminalną zagadką, ale przede wszystkim właśnie z tymi chłodnymi prądami, jakie krążą pomiędzy mieszkańcami szkockich wysp. W tej trylogii rozwiązywanie spraw – nawet jeśli chodzi o morderstwa – nie jest nigdy na pierwszym planie. To, co powoli i nieśpiesznie wychodzi na jaw podczas kolejnych tropów w śledztwie jest tu najważniejsze. Peter May wyjątkowo dba o psychologiczne zaplecze swoich bohaterów i co ważne – buduje to zaplecze powoli, ale uważnie. Charaktery poszczególnych postaci, ich wzajemne relacje i wydarzenia, które ich dotyczą są bardzo wyważone i rozłożone równo na cały cykl. I tak na przykład skomplikowany związek Fina i Marsail, których w „Czarnym domu” poznajemy za sprawą retrospekcji jako dzieciaki wracające razem ze szkoły, dopiero w „Jeziorze tajemnic” osiąga status jako tako unormowanych stosunków – a i tu czytelnik wiele musi sobie dopowiedzieć.

„Jezioro tajemnic” podobnie jak poprzednie części jest powieścią – o ile można tak powiedzieć o literaturze – niezwykle życiową. Dla bohaterów nic nie jest łatwe, a jedna decyzja nie zmienia niczego na lepsze. W życiu Fina i jego znajomych szczęście lub przynajmniej spokój to nie stan, który osiąga się na dobre, ale droga, z której zbacza się co chwilę – a powrócić na właściwy szlak jest niesłychanie trudno. Zamykająca cykl część zapada w pamięć i pozostawia czytelnika z jednej strony usatysfakcjonowanego, z drugiej jednak nadal głodnego losów Fina i osób mu bliskich.

W powieści nie przeszkadza to, że zarówno „Czarny dom”, „Człowiek z Wyspy Lewis” jak i „Jezioro Tajemnic” oparte są na podobnym schemacie. Znalezione zwłoki szybko okazują się prowadzić do tajemnic skrzętnie poupychanych w zakamarki przeszłości, a te – odkryte prędzej czy później – prowadzą do następnych, większych lub mniejszych sekretów, od których aż roi się na wyspie Lewis. Jednak każda historia opisana przez Petera Maya jest bardzo osobista i daleko jej do naciąganych opowieści. Wiąże się to z faktem, że autor bardzo sprawnie i przemyślanie zaplanował cały cykl. Widać, że większość faktów i wydarzeń z trylogii miał zaplanowanych już podczas pisania „Czarnego domu”. I choć większość bohaterów to postacie tragiczne, ich losy rzadko można opisać jako szczęśliwe, a sama wyspa zdaje się być miejscem, na którym po prostu nie da się prowadzić beztroskiego życia – w powieściach jest jakaś magia, jakiś urok, który przyciąga do tego surowego krajobrazu, smutnych jednostek i znajdywanych zwłok, od których wszystko się zaczyna.

Peter May zafundował swoim czytelnikom fascynującą podróż poprzez wszystkie trzy części cyklu. Wielka szkoda, że nastał czas, by pożegnać się z Finem, Marsail i resztą mieszkańców nieprzyjaznej ziemi. Zdaję sobie jednak sprawę, że gdyby przygoda potrwała nieco dłużej, mogłaby stracić swój urok, a razem z nim czar straciłaby opowieść, która karmiła swojego czytelnika nadzieją i niepokojem – w domu, na wyspie, przy jeziorze. Jeśli więc latem upał będzie Wam doskwierał, słońce obrzydnie, a żar z nieba zacznie irytować, sięgnijcie po trylogię o Wyspie Lewis – tam zawsze jest chłodno, choć serca bohaterów potrafią być jeszcze gorące.

Fot.: wydawnictwoalbatros.com

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *