Dracula to postać przemielona przez popkulturę niemal na wszystkie możliwe sposoby. Od dość wiernych adaptacji klasycznej powieści Brama Stokera, od której wszystko się zaczęło, aż po różnego rodzaju parodie. Z tematem zmierzył się również argentyński artysta i twórca komiksów, Alberto Breccia, który w swojej interpretacji Draculi prezentuje zupełnie inne podejście niż to, do jakiego przywykliśmy.
Ci, którzy twórczość Breccii znają z tytułów takich jak Mity Cthulhu czy Mort Cinder – gdzie można było podziwiać dość realistyczną kreskę południowoamerykańskiego rysownika, osadzoną w klimatycznej czerni i bieli – podczas lektury Draculi mogą doznać lekkiego wstrząsu. Autor po raz pierwszy prezentuje swoje dzieło w kolorze i to w przerysowany, niemal ekspresjonistyczny sposób. Co więcej, jest to opowieść niema, całkowicie pozbawiona klasycznych komiksowych dymków. Breccia nie próbuje też opowiadać na nowo historii tego najsłynniejszego z wampirów, to zrobili już inni, w dziesiątkach, mniej lub bardziej udanych, interpretacji. Zamiast tego, autor wykorzystuje Draculę jako niemego świadka zastanych czasów – komiks oryginalnie wydany został w 1984 roku, niedługo po zakończeniu tzw. Brudnej wojny i obaleniu dyktatury wojskowej w Argentynie. W Draculi można odnaleźć liczne odniesienia do tego mrocznego okresu z historii ojczystego kraju twórcy. Wszystko to podane jest jednak w satyrycznym sosie, przepełnionym ogromną dawką czarnego humoru (wystarczy spojrzeć na oryginalny tytuł – Drácula, Dracul, Vlad?, Bah… – żeby wiedzieć, że nie będzie to poważne i nadęte dzieło).
Transylwański wampir przedstawiony jest w serii krótkich historyjek, gdzie każda z nich to swego rodzaju miniaturka – dowcip, którego puentą jest starcie klasycznego (anty)bohatera ze współczesnością i codziennymi problemami. Dracula to postać zastała w przeszłości, która z każdą kolejną historią jest coraz bardziej przerażona tym, co widzi. Mamy więc starcie Draculi z Supermanem (czy raczej metaforę coraz bardziej ekspansywnej amerykańskiej kultury), bezzębnego wampira z wizytą u dentysty czy wręcz sterroryzowanego krwiopijcę, który widząc, jak wielkie, bezmyślne zło ludzie potrafią czynić sami sobie, nawraca się w kościele.
Breccia odziera Draculę z romantycznie postrzeganego zła prezentowanego przez literacką postać wampira, pokazując, że na romantyzm nie ma już miejsca w tej naszej brutalnej rzeczywistości. Robi to jednak w tak humorystyczny sposób, że zdecydowanie nie zakończymy lektury zdołowani. Autor, którego charakterystyczny styl był wzorem m.in. dla takich twórców jak Frank Miller, tutaj nieco „odleciał” od swojej klasycznej kreski. Ta ekspresjonistyczna forma doskonale się jednak sprawdza, przydając historii świeżości, jednocześnie zaciekawiając czytelnika.
Dracula nie jest komiksem z gatunku „cegieł”, to dość cienka książeczka, którą przeczytacie w góra pół godziny. Lecz nie objętość się tutaj liczy, dzieło Alberto Breccii to bowiem coś, co warto mieć w swojej kolekcji, chociażby jako ciekawostkę. Poza tym, na pewno warto zapoznać się z jednym z geniuszy współczesnego komiksu, który do tej pory w naszym kraju był praktycznie nieznany. Dopiero od kilku lat możemy cieszyć się jego twórczością dzięki wydawnictwu Non Stop Comics. Dracula jest zaledwie czwartą pozycją tego autora, wydaną po polsku, mam jednak nadzieję, że nie ostatnią.
Fot.: Non Stop Comics