czerwony mars

Wielka ekspedycja i jeszcze większe tomiszcze – Kim Stanley Robinson – „Czerwony Mars”

Możliwość kolonizacji innych planet rozpala wyobraźnię ludzi od dziesięcioleci. Dziś bliżej nam ku temu celowi niż kiedykolwiek. Pierwsza załogowa misja na Marsa ma odbyć się już w okolicach roku 2033! Jednak już w latach dziewięćdziesiątych powstało dzieło, które na poważnie traktuje o międzyplanetarnej kolonizacji naszego najbliższego sąsiada. Mowa tu o powieści Czerwony Mars Kima Stanleya Robinsona. Ostatnio wydawnictwo Vesper rozpieszcza miłośników klasyki przez wznowienia świetnych, aczkolwiek nieco zapomnianych tytułów, i chwała im za to, ponieważ bawiłem się podczas lektury świetnie mimo etapowych dłużyzn. 

Czerwony Mars rozpoczyna się istnym trzęsieniem ziemi (bądź Marsa). Spokojna celebracja święta zbliża się nieuchronnie do zamieszek, których prowodyrem jest jedna z głównych postaci. Czytelnik może na początku czuć się nieco zdezorientowany, lecz już po kilkunastu kartach historia wraca na proste tory i poznajemy część z setki szczęśliwców, którzy po żmudnych testach zostali wytypowani do kolonizacji czerwonej planety. Bardzo zgrabnie jest tu przedstawiony etap przygotowań do podróży, jak i sama podróż, która jest równie ciekawa, jak perypetie kolonistów na Marsie.

Mimo bardzo dużej ilości postaci (nie ma tu jednego głównego bohatera; historia kręci się naprzemiennie woķół kilkorga kolonistów) nie czułem się przytłoczony. Poznajemy naprawdę wiele interesujących bohaterów, z których każda ma swoje cele i ambicje. Każdy z nich posiada także unikalne umiejętności i to za ich sprawą poszczególne imiona łatwo zapadają w pamięć i nie mylą się podczas lektury. Cała wyprawa na Marsa jest w dużej mierze złożona z (a jakże) Amerykanów oraz (o dziwo) Rosjan z lekkim uzupełnieniem pozostałych nacji. Wśród nich znajdziemy typowego amerykańskiego, pewnego siebie bohatera imieniem John, oraz rezolutną, ale także nieco infantylną przywódczynię Rosjan –  Maję. Ich relacja to skomplikowany trójkąt miłosny, w który wpleciony jest także Frank. Poznamy także Hiroko odpowiedzialną za wyżywienie kolonii czy nieprzejednaną Annie, która jest przeciw niszczycielskiej działalności ludzkości na czerwonej planecie. Los wszystkich jest nierozerwalnie połączony z innymi –  z Marsa nie ma biletu w drugą stronę i właśnie fakt piętrzących się problemów przed członkami ekspedycji jest dla mnie najbardziej fascynujący. Miejscami Czerwony Mars przypominał mi świetną pozycję z polskiego podwórka –  Całą prawdę o planecie KSI, Zajdla lub… Tajemniczą wyspę Juliusza Verne’a. Jeśli i ty lubisz takie klimaty, dzieło Robinsona na pewno cię nie zawiedzie!

Mimo że w książce występuje bardzo dużo technicznego języka odnoszącego się do takich dziedzin, jak biologia, chemia, fizyka czy terraformowanie, które już niedługo zapewne stanie się nową gałęzią nauki, to nawet jako kompletny laik nie miałem problemów z przebrnięciem przez kolejne rozdziały. Nie jestem fachowcem, aby oceniać, czy przedstawione przez autora pomysły miałyby rację bytu w rzeczywistości, lecz nie miałem też poczucia, że ktoś przysłowiowo ,„leje wodę”.

Kim Stanley Robinson nie tylko teoretyzuje, jak może wyglądać kolonizacja obcej planety. Czerwony Mars jest również bardzo ciekawą historią obyczajową podejmującą niekiedy ważkie i mało wygodne tematy, takie jak etyka podczas terraformacji. Wśród kolonistów znajdą się zarówno zwolennicy szybko przeprowadzonego procesu, jak i przeciwnicy chcący zmiany atmosfery i krajobrazu Marsa w jak najmniejszym stopniu. W grupie stu wybitnych jednostek nierzadko wybuchają konflikty, zarówno o sprawy ważne, takie jak miłość czy przyszłość kolonii, jak i o sprawy zupełnie trywialne. Ani przez moment jednak nie poczułem, że któryś fragment w powieści Robinsona jest dodany na siłę, aby tylko zwiększyć objętość książki.

Ba, nawet nie ma po co! Wersja wydawnictwa Vesper to ponad dziewięćset stronic zasianych słowami, a wraz z twardą okładką Czerwony mars staje się kolejną cegłą w dorobku tego wydawnictwa. Czy to wada? Dla niektórych na pewno tak, ponieważ trudno taką pozycję wozić ze sobą podczas podróży do i z pracy. Nie znaczy, że się nie da, ponieważ osobiście pochłonąłem tę pozycję właśnie podczas półgodzinnych dojazdów pociągiem, choć musiałem zmienić plecak na większy. Dla mnie więc nie jest to czynnik dyskwalifikujący, lecz zastanawiający jest fakt, że pierwsza wersja Czerwonego Marsa na rynku polskim miała stron aż o jedną trzecią mniej…

Podsumowując – Czerwony Mars to kolejna pozycja warta przeczytania, zwłaszcza dla tych, którzy nie mieli wcześniej okazji zapoznać się z tym monumentalnym dziełem Robinsona. Zdążyłem już polubić i znienawidzić pewne postacie, czekam więc z niecierpliwością na kontynuację ich losów w kolejnym tomie Zielony Mars, który jest już w planach wydawniczych Vespera.

Fot.: Vesper

czerwony mars

Overview

Ocena
7 / 10
7

Write a Review

Opublikowane przez

Adam Kamiński

Dusza anarchisty ściera się we mnie z romantycznym sercem. Jednego dnia rzucałbym koktajlem Mołotowa i palił rządowe pałace, innym razem wzruszam się nad twórczością klasyków literatury - Tołstoja, Steinbecka czy Remarque'a. W wolnych chwilach potrafię wyruszyć samotnie na szlak i biwakuję w ostępach przyrody. Moim marzeniem jest napisać powieść.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *