O wszystkich kobietach, które zabiją nas jutro – François Ozon – „Moja zbrodnia”

Zbrodnia i kara. Haniebny czyn i ucieczka przed jego konsekwencjami. Wstyd i strach przed przyznaniem się do winy. Albo jeszcze inaczej  –  paniczny lęk przed odpowiedzialnością za zbrodnię, której nie popełniliśmy. Desperackie próby oczyszczenia się z niesłusznych zarzutów. Publiczny lincz na sali sądowej. Znamy to z niejednego filmu. Znamy obie te sytuacje  –  z wielkiego i małego ekranu, z książek czy nawet prościej: z życia. W przypadku najnowszego filmu François Ozona zapomnijcie o tych klasycznych historiach. Moja zbrodnia to film, w którym tytułowa zbrodnia, jak nigdy, popłaca. Choć ryzyko jest spore, kiedy na szali, po drugiej stronie, naprzeciw uniewinnienia i być może wielkiej sławy, leży na przykład 20 lat ciężkich robót. Do tego pogarda i piętno morderczyni w gratisie. A jednak dwie młode kobiety chcą zaryzykować.

Film Moja zbrodnia wprowadza na polskie ekrany Aurora Film, a Głos Kultury objął ten tytuł patronatem medialnym.

moja zbrodnia

Madeleine (w tej roli hipnotyzująca Nadia Tereszkiewicz) to młoda, niespełniona aktorka, która wciąż czeka na rolę odmieniającą jej życie –  zarówno zawodowe, jak i prywatne. Kobieta jest praktycznie bez grosza przy duszy, a poznajemy ją, kiedy zdenerwowana wraca ze spotkania ze znanym i wpływowym producentem filmowym. Spotkania, które okazało się porażką. Madeleine nie tylko miałaby zagrać jakąś drugoplanową pokojówkę, ale co gorsza, mężczyzna zaproponował jej, owszem, niemałą sumę, ale za rolę kochanki w prawdziwym życiu. Kiedy wraca do mieszkania i swojej współlokatorki, dowiadujemy się więcej o ich niezbyt kolorowej sytuacji. Ani ona, ani młoda prawniczka nie mają grosza przy duszy (no, może tyle, by kupić kanapki i wybrać się do kina), właściciel lokalu ściga ich z rachunkiem za zaległe czynsze, a lokatorki już teraz nie mają ogrzewania w mieszkaniu. Kiedy zatem do drzwi puka policja i informuje Madeleine, że producent, u którego była niedawno, został zamordowany, można by przypuszczać, że obróci się to na niekorzyść tych dwóch kobiet.

moja zbrodnia

I być może tak właśnie by było, gdyby bohaterki zostawiły los biegowi wydarzeń i postawiły na bierne przypatrywanie się owemu losowi. One jednak biorą go w swoje ręce i szybko obracają wydarzenia na swoją korzyść, w niewiarygodny sposób czyniąc z głośnej zbrodni czyn, który ma inspirować, wyzwalać i być trampoliną do kariery. To wszystko natomiast w akompaniamencie stylistyki filmu i teatru lat 30., do których dzieło Ozona jawnie nawiązuje, co zresztą wydaje się wyborem oczywistym, skoro akcja filmu dzieje się w roku 1935. 

Ozon jednak nie poprzestaje na nieco teatralnym i udramaturgizowanym kinie (w skład którego wchodzi zarówno gra aktorska, jak i praca kamery czy muzyka) lat ówczesnych, ale idzie krok dalej i czyni ze swojego filmu pewien rodzaj pastiszu, bawiąc się gatunkiem i stylistyką  –  szanując je, jednocześnie tworzy z nich wdzięczny materiał do lepienia żartów, absurdalnych scen czy dialogów. Nazwać Moją zbrodnię komedią kryminalną to o wiele za mało, bo nie jest to ani stricte komedia, ani kryminał, a do takiej komedii kryminalnej, o jakiej myślimy, słysząc o tym gatunku, również jej daleko. Szacunek i satyra mieszają się tu zmyślnie, co owocuje filmem zabawnym, błyskotliwym i świeżym, a będącym jednocześnie nietypową laurką dla kina lat 30. Można się na filmie Ozona dobrze bawić, jak i z zainteresowaniem obserwować poczynania bohaterek i (mniej ważnych) bohaterów. Intryga spleciona przez Madeleine i Pauline, która swój początek wzięła w omyłkowym oskarżeniu, sprawdza się na ekranie świetnie i rozwija stopniowo, wedle tego, jak tkają ją kobiety, do czego z kolei zmusza je dynamicznie zmieniająca się sytuacja. Związana zarówno z jaśniejącą nagle sławą i pieniędzmi, jak i z kroczącą pewnie i dumnie prawdziwą zbrodniarką, która również pragnie owacji i kwiatów za swoje (tym razem faktyczne) zabójstwo.

Moja zbrodnia to jednak nie tylko zabawna i momentami przewrotna komedia, ale także wyraźny głos w niezwykle aktualnej i niesłabnącej dyskusji o równouprawnieniu i feminizmie. I choć film Ozona rozgrywa się w latach 30., w związku z czym nietrudno dostrzec ogromne różnice w zasadzie na każdej płaszczyźnie (dopiero 9 lat od roku, w którym dzieje się akcja filmu, we Francji kobiety zyskały prawa wyborcze), podczas seansu uderza w nas to, jak wiele się NIE zmieniło lub zmieniło jedynie powierzchownie. Ze względu na to, że Moja zbrodnia wchodzi na polskie ekrany niecały miesiąc po głośnym i skrajnie oceniany filmie Barbie  –  aż prosi się, by w jakiś sposób zestawić ze sobą te dwa tytuły. Tak różne, a tak w pewien sposób korelujące ze sobą. Podejmujące tematykę tak podobną, ale w tak zupełnie inny sposób, co jest ciekawe tym bardziej, że i jeden, i drugi tytuł chwytają się absurdu, wyolbrzymienia i czegoś stojącego na granicy parodii i pastiszu.

Moja zbrodnia to kino czerpiące garściami z teatru, dlatego jego teatralność nie może być tutaj wadą, nawet jeśli komuś nie przypadnie go gustu. Jest to celowy zabieg, podobnie jak celowo Madeleine przyznaje się do zbrodni, której nie popełniła, z którą nie miała nic wspólnego. Skoro jednak bohaterki żyją w świecie, w którym rodzą przyszłych wyborców, a same nie mają praw wyborczych; w świecie, w którym za tę samą pracę dostają mniejszą płacę niż mężczyźni; w świecie, w którym muszą się tłumaczyć z pragnień i chuci mężczyzn, a przy okazji się za nich wstydzić podwójnie, ich winę czyniąc swoją  –  czy powinno dziwić nas, że jest to również świat, w którym bardziej opłaca przyznać się do winy, niż podjąć próbę udowodnienia swojej niewinności? A jeśli, jak na komedię przystało, można przy tym osiągnąć zawodowy sukces, zyskać sławę i pieniądze, a dodatkowo stać się symbolem wyzwolenia i obrończyni kobiet, to  –  kim byłaby nasza bohaterka, żeby z tego nie skorzystać?

Moja zbrodnia stoi bardzo dobrym aktorstwem, które zwłaszcza tutaj, w filmie jawnie nawiązującym do kina lat 30. gra niebagatelną rolę. Aktorzy, zwłaszcza ci pierwszoplanowi, nie mogli zagrać przeciętnie, porządnie. I wywiązują się ze swojego zadania bardzo dobrze, tworząc ze swoich kreacji bohaterów charyzmatycznych, ożywiających ekran, momentami widowiskowych. Do tego ostatniego określenia jak ulał pasuje kreacja Isabelle Huppert, wcielającej się w Odette Chaumette, która lata świetności w zawodzie aktorki ma chwilowo dawno za sobą  –  nie traci jednak nadziei na wielki powrót. Jej rola to genialne balansowanie na cienkiej granicy przesady i zbytniej teatralności, która tutaj, w Mojej zbrodni, takiej, jaką wymyślił sobie i zaplanował Ozon, sprawdza się idealnie. Stwarzającą odpowiedni klimat rolę odegrała również Rebecca Marder jako przyjaciółka, współlokatorka i adwokatka głównej bohaterki. Należy docenić również męską część obsady, skoro i o równości płci mówi film. Fabrice Luchini jako sędzia, Dany Boon jako nieoczekiwany pomocnik, André Dussollier jako przyszły być może teść, a także pozostali spisali się naprawdę bardzo dobrze. Podczas seansu czuć, że cała obsada zrozumiała zamysł i konwencję Mojej zbrodni, dzięki czemu wszystko gra tu na odpowiednich nutach.

Moja zbrodnia to nietypowa komedia, która i rozśmieszy, i wciągnie, i pozostawi z pewną zadumą na koniec. Bo choć problemy, które są tu poruszone, wybrzmiewają w formie prześmiewczej, lekkiej niekiedy, to lekkie wcale nie są. Obnażająca pierś Madeleine naprawdę wierzy, że w inny sposób nie uzyska od mężczyzny pomocy  –  nie nauczyły jej tego media, książki, gazety czy filmy. Nauczyło ją tego życie. Przemawiający do zgromadzonych na sali sądowej oskarżyciel naprawdę wierzy, że uniewinniając młodą aktorkę, uniewinniają wszystkie kobiety, które zabiją ich jutro. Przedstawiciel prawa naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego, że kobieta może mieć inny powód, by zabić mężczyznę niż nieodwzajemniona miłość lub pieniądze. A młody André żyje w błogiej nieświadomości, która karze mu ufać, iż jego ukochana zgodzi się trwać przy nim jako kochanka, podczas gdy on ożeni się z inną, by zapewnić im pieniądze. Ufność ta opiera się  –  o zgrozo  –  na zdjęciu przyszłej małżonki przedstawiającej jakoby paskudny wizerunek. I tak to działa  –  od lat. Czasami zbrodnia opłaca się bardziej niż niewinność, tak jak bycie mężczyzną niejednokrotnie bywa o wiele intratniejsze niż bycie kobietą. Choć bywa i tak, że zdarza się na odwrót. Moja zbrodnia obnaża również to, że dla wymiaru sprawiedliwości (o ironio!) nierzadko o wiele bardziej opłaca się ująć zbrodniarzy i zbrodniarki, które wcale nimi nie są, ale zyskać poklask przełożonych i uznanie prasy, niż miesiącami szukać prawdziwego winnego. To lekka, ale trafna opowieść o tym, jak od lat działają sądy, prokuratorzy, śledczy. Do sprawiedliwości często bliżej tym, których skazują.

Moja zbrodnia!  –  krzyczy Madeleine.

Moja zbrodnia!  –  krzyczy Odette.

Nasza zbrodnia!  –  chcą krzyczeć kobiety, które mają dość mężczyzn.

Kłócą się o zbrodnię nie byle jaką, morderstwo przecież, bo jest dla nich synonimem wolności, wyzwolenia, zmian. I krzyczą w komediowym sznycie, w pastiszowym hołdzie dla filmowych lat 30. Ale krzyczą na tyle głośno i synchronicznie, że w oczach mężczyzn zaczyna czaić się strach. Nie o strach jednak chodzi. 

Tylko o to, żeby nie było go w żadnych oczach. Żeby zbrodnia nie musiała być rozwiązaniem. Chyba że w komedii.

moja zbrodnia

Overview

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *