Za nami drugi odcinek siódmego epizodu serialu Gra o tron. Było ciekawie, wciągająco, momentami brutalnie i krwawo. Wątki zacieśniają się, postaci powoli zmierzają do swoich celów, a wszystko krok po kroku prowadzi do wielkiej, nieuniknionej bitwy o Żelazny Tron. Czy odcinek zrobił większe wrażenie od poprzedniego? Czy rola Samwella w końcu zacznie coś znaczyć? Czy Cersei z garstką ludzi w porównaniu do armii Daenerys ma jakiekolwiek szanse na wygranie tej bitwy? Kogo posłucha Zrodzona z burzy? Przypuści szturm, nie dbając o życie niewinnych mieszkańców, czy postanowi rozegrać to inaczej? Dokąd zaprowadzi Aryę droga zemsty? I czy do serialu powrócił seks? Jednym słowem – zapraszamy do lektury tekstu, w którym czworo redaktorów – Przemek, Mateusz, drugi Mateusz i Sylwia – dzielą się swoimi wrażeniami tuż po obejrzeniu epizodu zatytułowanego Stormborn. Lojalnie ostrzegamy przed spoilerami, których uniknięcie byłoby równie możliwe, jak przemiana Cersei w łagodną owieczkę.
Przemek Kowalski: Sezon numer siedem, epizod numer dwa, czyli wróciliśmy do Westeros na dobre. Czy był to odcinek udany? Według mnie jak najbardziej, choć wszystko zależy oczywiście od oczekiwań widza. Jeśli ktoś spodziewał się akcji pędzącej na łeb na szyję, może czuć się nieco zawiedziony, tyle że chyba trudno było jej oczekiwać. Nie licząc kilku ostatnich minut, teoretycznie nie działo się zbyt wiele, jednak moim skromnym zdaniem wszystko nadal zmierza we właściwym kierunku; wojna i wielki bitwy nadejdą, najpierw trzeba się jednak do nich przygotować i Westeros przygotowuje się na nie jak należy.
Sam nie wiem, od czego zacząć, więc spróbuję najprościej, jak się da, czyli od „korespondencyjnego” pojedynku pomiędzy Cersei i Daenerys. Nie spoilerując jeszcze przez chwilę ostatnich scen odcinka – wciąż wydaje się, że jest to cholernie nierówne starcie. Matka Smoków nawet bez pomocy Dorne i Tyrellów mogłaby wraz ze swoją armią i smokami zmieść Królewską Przystań w pył, a po okrętach Eurona Greyjoya nie zostałby nawet ślad. Jeśli więc dodatkowo poprze ją Północ, to chyba nie mamy tu nawet o czym rozmawiać. Tyle tylko, że to Gra o tron, więc tutaj zdarzyć się może wszystko, a przewaga Danny wydaje się być aż nazbyt oczywista.
Słów kilka o Starkach… Jon Snow, jak to Jon Snow, nadal nie wie nic, choć teraz przynajmniej próbuje udawać, że coś kuma. Wszyscy czekamy na jego spotkanie z Mhysą i „bla, bla, bla”, zobaczymy jak to będzie. Aaa, no i jak było do przewidzenia, grubasek Tarly i jego odkrycia odegrają w historii jakąś rolę. Pytanie jednak – na czym ma polegać rola Jorah Mormonta? Sansa staje się coraz bardziej stanowcza i tutaj akurat wielki plus, bo to z pewnością jedna z postaci, które przeszły największą metamorfozę na przestrzeni 7 sezonów; osobiście na chwile obecną nawet jej kibicuję. Nie byłbym również sobą, gdybym nie wspomniał o mojej ulubienicy, czyli Aryi. Dwie naprawdę klimatyczne sceny, na czele z tą, w której spotyka Nymerię (nie-Nymerię?) i pytanie – co dalej? Jaką rolę odegra? Trudno na ten moment odpowiedzieć na to pytanie, choć święcie wierzę w to, że niemałą. W końcu nie bez powodu udało jej się uciec z Królewskiej Przystani po śmierci ojca, nie bez powodu przetrwała Ludzi Bez Twarzy, by powrócić do Westeros. Uśmiercenie Aryi ot tak, byłoby jedną z największych głupot sagi. Mówcie, co chcecie, ale ja jestem pewien, że Starkówna odwali tu jeszcze kawał dobrej roboty.
Na zakończenie pierwsza „bitwa” sezonu, czyli pojedynek na statku. Wynik starcia, choć łatwy do przewidzenia (już przed sezonem twórcy trąbili o tym, że Euron zostanie się jednym z największych badassów w historii GoT), dał mi jako widzowi chwilę świetnej rozrywki. Pytanie tylko: po co to wszystko? Ok, Euron wkupi się w łaski Cersei, ale co z tego? O zachowaniu Theona już nawet nie wspomnę, napomknę jednak o Żmijowych Bękarcicach i Dorne. Autentycznie, jako fana wersji pisanej boli mnie to, jak traktowany jest ten ród. Naprawdę mam do nich jakąś słabość, a przedstawiani są jako słabeusze (choć w książkach rzecz ma się nieco inaczej). Najpierw zaprezentowano nam trzy dziewczynki wyglądające jak gwiazdki porno, a teraz te właśnie gwiazdki zniszczył facet, który pojawił się znikąd. Smutna sprawa. Nawiasem mówiąc, samemu Greyjoyowi nie wróżę świetlanej przyszłości w świecie Westeros. Popływa, pocwaniakuje, a i tak skończy marnie. Tak to widzę.
Summa summarum epizod drugi zaprezentował się całkiem solidnie, choć być może bez wielkich fajerwerków (jedyne dotyczyły mniej istotnych postaci). Według mnie jest naprawdę bardzo dobrze, a napięcie przed WIELKIM BUM budowane jest tak, jak budowane być powinno. Jedyne, co może zaskakiwać, to brak – póki co – Białych Wędrowców oraz niemal zerowa aktywność Brana. Jakby nie patrzeć, jest to jeden z najważniejszych (najważniejszy?) wątków całej historii, a jak na razie cicho sza. No nic, zobaczymy, jak to się potoczy dalej. Osobiście, na chwilę obecną jestem z najnowszego sezonu Game Of Thrones zadowolony.
W omówieniu odcinka pierwszego Sylwię zaskoczył brak scen erotycznych. Widzisz, Sylwio, kamień z serca ;). Swoja drogą scena z Szarym Robakiem i Missandei była autentycznie klimatyczna.
Mateusz Norek: W Westeros już wszyscy żyją, myśląc o zbliżającej się wojnie. Trzy największe stronnictwa planują swoje ruchy i szukają potencjalnych sojuszników, wysyłając kruki i strasząc okrucieństwem swoich przeciwników. W najgorszej pozycji jest Cersei, jako jedyna jest jednak pozbawiona skrupułów i nie wydaje się przejmować swoją sytuacją, szykując już balisty do walki ze smokami. Naturalny sojusz między Jonem Snowem i Daenerys wydaje się być przesądzony, ale nie wiadomo, jak królowa smoków zareaguje na wieść o Białych Wędrowcach. Dla mnie obserwowanie tych scen było bardzo ciekawe i satysfakcjonujące, siły połączyło wiele znanych nam postaci i nie mogę się doczekać, co dalej z tego wyniknie. Zwłaszcza że takie osoby jak Varys, Littlefinger czy czerwona kapłanka Melisandre zdają się kierować swoimi własnymi, bliżej nieokreślonymi motywami.
Podobnie jak Ciebie, Przemek, mnie też zastanawia fakt, dlaczego Sam był taki zdecydowany, by pomóc Mormontowi, ryzykując własnym życiem. Twórcy znowu się zresztą postarali i podobnie jak kiedy w pierwszym odcinku zjedzony posiłek lekko mi się podnosił, obserwując pracę Sama w Cytadeli, tak teraz zaciskałem zęby wraz z Jorah, bo scena wycinania zarażonej szarą łuszczycą tkanki była bardzo sugestywna.
Jeśli chodzi o Aryię, moim zdaniem będzie musiała przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie, kim jest i co jest dla niej najważniejsze. Może to nadinterpretacja z mojej strony, ale miałem wrażenie, że jej spotkanie ze swoim ukochanym wilkorem było pewnym sygnałem – zwierzę wyczuło, że to już nie ona. Z drugiej jednak strony, pragnienie spotkania z rodziną zwyciężyło u niej nad determinującą ją przecież bardzo mocno chęcią zemsty i zawróciła, by wrócić w rodzinne strony do Sansy i Jona. Ale szansę na szybką śmierć ma taką samą, jak praktycznie każdy, inny bohater tego uniwersum. A może nawet większą, biorąc pod uwagę to, że Bóg o Wielu Twarzach, któremu poniekąd służy, jest bogiem śmierci.
Na sam koniec faktycznie odcinek przyśpieszył, a Euron Greyjoy biegający między płomieniami i mordujący z uśmiechem na ustach nie pozostawił wątpliwości, z jakim człowiekiem mamy do czynienia. Muszę przyznać, że nie załapałem od razu, jakim prezentem chce uraczyć Cersei, ale teraz wydaje mi się oczywiste, że wybrał Elię Sand na swój podarek dla królowej. Jestem naprawdę ciekaw, jaką kaźń przygotuje dla trucicielki swojej córki Cersei i czy zakończy to udział Dorne w sojuszu. To był dobry finał, bardzo ładny wizualnie i przypominający, że wojna o Żelazny tron już trwa, a sam serial nigdy nie stronił od krwawych scen.
Mateusz Cyra: Drugi odcinek siódmego sezonu podąża wytyczonymi przez pozostałe odcinki szlakami. No, w większości, ponieważ przynajmniej jeden wątek zmienił swój bieg w sposób dość znaczący. Chodzi mi oczywiście o Aryę i jej dość nagłą zmianę planów. Nasza bezwzględna maszynka do zabijania dowiaduje się, że jej rodzeństwo (czy Ciepła Bułka wspomniał o rodzeństwie, czy tylko o tym, że Jon Snow jest Królem Północy?) ma się dobrze i przebywa w Winterfell, dlatego też porzuca swoje mordercze plany i obiera północny kierunek. Zabieg ciekawy i wprowadzający przyjemny powiew świeżości w wątek, który już dawno przestał mnie interesować. A spotkanie przerażonej Starkówny i (najprawdopodobniej) jej Wilkora to bardzo dobra scena, która pozostawia wolne pole do interpretacji. Moim skromnym zdaniem Nymeria odeszła, ponieważ od zawsze była taka, jak Arya – chodziła własnymi szlakami. Ciekawi mnie natomiast, czy Wilkor Aryi jest ostatnim z całego rodzeństwa? Wszystkie inne umarły? Szczerze mówiąc, nie pamiętam tego.
Wielkie Panie Westeros planują wielką wojnę, a w tej układance mężczyźni stanowią jedynie tryby w realizacji planów i działań militarnych. Jest to podejście nowatorskie i niezwykle ciekawe, na pewno twórcy Gry o tron zyskają wielu fanów takiego rozwiązania sprawy. Tak jak już wspomniał Przemek – potęga Daenerys zdaje się być przesądzona – nie dość, że posiada smoki, armię Dothraków, armię Nieskalanych, to jeszcze ma sojuszników w postaci rodów Tyrell i Martell, na horyzoncie majaczy sojusz ze Starkami i całą Północą… Pojawiają się w tym równaniu jednak pewne “ale”, a jak wiemy z poprzedniego odcinka – Ned Stark uważał, że wszystko, co pojawia się przed słowem “ale” jest gówno warte. Losy wojny wcale nie są przesądzone, przewaga wcale nie jest tak oczywista. Czemu? Już teraz plan Matki Smoków został zepsuty przez niepokornego Eurona, który nie przebiera w środkach, by osiągnąć swój cel. Bitwa Greyjojów może mieć więcej konsekwencji, niż się to komukolwiek wydaje. Theon Greyjoy nie bez powodu przeżył tak wiele, by teraz w durny sposób zginąć z rąk wuja, co niechybnie by się stało, gdyby spróbował uratować siostrę. Jednak to jego przemiana na powrót w Fetora była kluczowa i fenomenalnie odegrana. Moim zdaniem ten chłopak jeszcze namiesza. Co jeszcze? Żmijowe Bękarcice nie żyją, a głowa rodu Martell została pojmana i zapewne posłuży jako karta przetargowa Greyjoja. W związku z tym Martellowie mogą albo wypaść z tytułowej gry o tron, albo mogą zmienić front i pomóc Cersei, choć to drugie wyjaśnienie pasuje mi tylko wtedy, jeśli uznamy, że ów dumny ród został do tego zmuszony. Kolejną rzeczą, która może zmienić oblicze wojny, będzie rozmowa Daenerys z Jonem. Bękart z północy ma dla pretendentki do tronu informacje, na które nie może pozostać obojętna. Wszak może się zdarzyć, że równolegle do prowadzonych przez ludzi bitew szturm przeprowadzi armia nieumarłych. Nie zdziwiłbym się, gdyby Khaleesi zaprzestała walk z Cersei po to, by pokonać znacznie gorszego przeciwnika…
Mówcie co chcecie, ale dla mnie najciekawszym wątkiem drugiego odcinka znowu był Sam! Pragnący pozostać Maestrem chłopak, potrafi postawić na swoim, prowadząc przy tym oczywiście nielegalne działania, które w momencie odkrycia poskutkowałyby zwolnieniem chłopaka ze służby. Samwell jednak poznając tożsamość Ser Jorah Mormonta, postanawia mu pomóc w zwalczeniu paskudnej choroby. Jaki ma w tym cel? Tego dowiemy się zapewne w przyszłości. Mnie jednak zaciekawił nieco inny wątek historii Sama – mianowicie jego rozmowa z arcymaestrem, dotycząca pracy tego drugiego nad dziełem życia, opisującym wydarzenia w Westeros po śmierci Roberta Beratheona. Przecież to oczywiste, że arcymaester pracuje nad Pieśnią lodu i ognia, tyle tylko, że nadał swemu dziełu fatalny (w opinii Samwella) tytuł i coś mi się zdaje, że tym, kto spisze losy Westeros i nada odpowiedni tytuł całości, będzie właśnie nas poczciwy grubasek, a czy to nie czyni z tego bohatera personifikację samego autora?
Sylwia Sekret: Ciekawe, co pomyślałaby Martin, gdybyś nazwał go “poczciwym grubaskiem” ;).
Epizod drugi, czyli Stormborn, był naprawdę świetny – nadrobił wszystko to, czego nie było w pierwszym (co nie było wadą otwierającego sezon siódmy epizodu, bo wiedzieliśmy, że dywan emocji, napięcia i intryg twórcy serialu będą przed nami rozwijać powoli i systematycznie), nie zabrakło więc krwi, seksu – tak, Przemku, kamień z serca ;) – intryg, coraz bardziej zbliżającej się wielkiej wojny, szybszego tempa akcji i zacieśniania się wątków poprzez zbliżanie się postaci do ich pierwotnego celu, do którego dążą już od kilku sezonów – a więc Daenerys do przejęcia tronu, Aryi do rodziny, Jona Snowa do swojego przeznaczenia, czymkolwiek by było (ale na pewno nie będzie to, jak już wiemy, Wielki Mur, ani, jak mniemam, władanie Północą, którą ostatecznie rządzić będzie pewnie Sansa), a Cersei… cóż, miejmy nadzieję że do wielkiego, efektownego fiaska z pompą.
Wątek Aryi w tym sezonie znów mnie wciągnął, i o ile zawsze kibicowałam tej najdzielniejszej pociesze Neda Starka, tak teraz mam ogromną nadzieję, że odegra ona wielką rolę w walce o Westeros i naprawdę z chęcią zobaczyłabym, jak to właśnie ona pozbawia Cersei tej krótkowłosej i coraz brzydszej głowy. Co do jej spotkania z jej wilkorem nie-jej-wilkorem. No właśnie… kiedy Nymeria się odwróciła, byłam pewna, że odeszła, bo już nie należy do tego świata, do świata ludzi. Ma swoje stado, któremu przewodniczy i na nowo zdziczała; nie tknęła Aryi, bo węch i pamięć w dziedzinie tego zmysłu to potężna broń i wilkor, pamiętał, że zna i dobrze kojarzy ten zapach. Jednak odeszła, bo była już na dobre zdziczałym zwierzęciem, należącym do lasów, polowań i trzymającym się z dala od ludzi. Jednak kiedy Arya powiedziała do oddalającej się Nymerii: To nie ty… Zwątpiłam i sama już nie wiem, czy był to pupil dziewczyny, czy nie. I z tego, co widzę, nie tylko ja mam wątpliwości. Zastanawia mnie też, czy wątek ten w jakikolwiek sposób będzie jeszcze ważny. Bo przecież w Grze o tron mało rzeczy przechodzi bez echa… Arya, jak to ma w zwyczaju od dawna, znów minie się przynajmniej z jednym ze swojego rodzeństwa, ale wszystko wskazuje na to, że tym razem spotka Sansę. I odpowiadając na Twoje pytanie, Mateusz – nie, Ciepła Bułka, nie wspomniał nic o siostrze Aryi. Powiedział tylko, że Snow włada Północą.
Co do reszty Starków… Fajnie, że Jon postawił na swoim i mimo iż wszyscy dookoła odradzali mu spotkanie z Daenerys, on nie zrezygnował z podróży. Sansa… no cóż, tak jak powiedział Przemek – przeszła niebywałą przemianę i nadal ciekawią mnie jej losy, jednak na razie nie bardzo wiem, czego chce i do czego dąży ta młoda kobieta. Jeszcze jedno słówko o towarzyszącym Starkom w Winterfell Littlefingerze. Zdumiewa mnie naprawdę ignorancja Sansy i Jona. Już pomijam fakt, że mężczyzna pomógł im i gdyby nie on faktycznie nie doszłoby do odbicia rodzinnych ziem Snowa i rudej, pomijam też fakt, że możemy tylko pomarzyć o tym, że domyślamy się, jakimi pobudkami kieruje się Baelish. Ale, do cholery, Cersei w całej swojej pysze, arogancji i nienawiści, z jakimi prowadzi swoje rządy, wie przynajmniej, że pewnych osób nie należy ignorować, a już na pewno nie robić sobie z nich wrogów. Jon i Sansa jeszcze się tego nie nauczyli. I wydaje mi się, że przyjdzie im jeszcze zapłacić za to, że tak poniewierają Paluszkiem. Mogliby przynajmniej nie okazywać mu tak ostentacyjnie swojej pogardy i wrogości.
Jeśli chodzi o Sama, to fakt, że w końcu jego wątek zaczął być ciekawy i nasze narzekania z sezonu poprzedniego, po co w ogóle go pokazują, i jaką rolę może odegrać, zdają się być powoli bezpodstawne. Scena z próbą uleczenia Jorah była mocna i sugestywna. Ja chciałabym jednak przede wszystkim zwrócić uwagę na to, jak przyjemnie dla oka w tym sezonie robione są przejścia pomiędzy kolejnymi scenami. Być może się mylę, ale wydaje mi się, że w poprzednich sezonach nie było to robione tak płynnie i momentami zabawnie.
Seks i przemoc na dobre powróciły do Gry o tron. Ale trzeba przyznać, że scena z Szarym Robakiem i przepiękną Missandei faktycznie była klimatyczna. Zamiast dzikiej, nieprzemyślanej żądzy, mechanicznych pchnięć i wystudiowanych jęków, tym razem otrzymaliśmy scenę nietypową i pełną napięcia seksualnego, ale także wyrozumiałości i uczucia. To było coś ciekawego, nowego dla serialu i nawet rozczulającego. Natomiast co do krwawej i brutalnej sceny na statku – fakt, robiła wrażenie. Jestem bardzo ciekawa, jak zareaguje na to wszystko Daenerys i czy będzie to dla niej ostatczny powód, by posłuchać rad Olleny, a nie Tyriona. Ciekawi mnie również, czy Asha Greyjoy faktycznie zginęła z rąk Eurona, bo nie zostało to dopowiedziane i wydaje mi się, że nie bez powodu. Nie jest przecież tajemnicą, że scenarzyści Gry o tron lubią pokazywać dokładnie, jak giną co ważniejsze dla fabuły postaci, więc dlaczego w Stormborn mieliby sobie tego odmówić. To samo tyczy się Żmijowych Bękarcic. Powiedziałeś, Mateusz, że zginęły wszystkie. Ale, jeśli mnie pamięć nie myli, zamordowane przez Eurona zostały dwie, a trzecia zeszła na dół za namową Ashy, by chronić matkę, a scena, w której schodzą do nich wandale Eurona, nie znalazła w tym odcinku swojego finału, o ile dobrze pamiętam. Wracając więc do wątku poruszonego, przez Norka (wybaczcie, że po nazwisku, ale sprawa się komplikuje, przez zdublowane imiona) – jeśli chodzi o zemstę, to myślę, że będzie miała ona związek właśnie z tym, że trzecia „Żmijcica” przeżyła, a Cersei może to wykorzystać, by Elia musiała patrzeć na tortury córki…
Odcinek drugi siódmego sezonu był satysfakcjonujący i umiejętnie wpisuje się w tendencję budowania napięcia przed ostatecznym starciem tych, którzy chcieliby zasiąść na Żelaznym Tronie. Jedyny minus, jaki widzę w tej historii, to wątek Jaimego, który daje się sterować niczym marionetka Cersei i powoli znika ambiwalencja, która wpisywała się w jego postać. Do tej pory, był to jeden z ciekawszych bohaterów pod kątem tego, że nie potrafiliśmy określić czy jest dobry czy zły, często wątpił w postępowanie swojej siostry i kochanki, ale trzymała go przy niej miłość, przyzwyczajenie, więzy rodzinne i – jak mniemam – strach. W siódmym sezonie na razie ślepo podąża za jej rozkazami, nie próbując nawet podejmować jakiejkolwiek dyskusji. Jak rozwinie się dalej ta postać? Jestem tego bardzo ciekawa, jak również tego, jak będzie wyglądał powrót Tyriona w rodzinne strony. Pozostaje czekać na kolejne odcinki!
Grę o tron możecie oglądać na kanałach HBO i w serwisie HBO GO.
1 Komentarz
Montaż tego odcinka był GENIALNY! Płynne przejście od sceny łóżkowej z Szarym Robakiem i Missandei, gdy ta podnosi rękę i… sięga po książkę, ale okazuje się, że to już zupełnie inna scena i miejsce (a już myślałem, że dziewczyna tak się znudziła, że postanowiła poczytać w międzyczasie ;) ). Czy kolejne przejście od grzebania w szarej łuszczycy do grzebania w potrawce z kurczaka. Mistrzostwo. :D
A odnośnie Nymerii i Aryi mówiącej „It’s not you…”, to było nawiązanie do samego początku, do pierwszego sezonu, kiedy Ned mówił jej, żeby zaczęła zachowywać się jak księżniczka. Riposta Aryi wtedy to „It’s not me”. Nymeria była Nymerią, po prostu Arya pogodziła się z tym, że chadza własnymi ścieżkami (było ją przeganiać kamieniami? Hę? ;) ).