Przymusowa narodowa kwarantanna, w tym także trudno znoszony przeze mnie deficyt kina jako miejsca zażywania kulturalnego tlenu (przy całym moim staroświeckim podejściu do dziesiątej muzy, którą najlepiej ogląda mi się w atmosferze wydarzenia kulturalnego, czyt. w kinowym fotelu), wymusza poszukiwanie alternatywnych form percepcji sztuki filmowej, gdzie dominują oczywiście niezawodne serwisy VOD dostarczające nieprzebranych zasobów kontentu. Asystentka wchodzi na nasz rynek (niestety wciąż niekinowy, ale poprzez media streamingowe) za sprawą firmy Galapagos.
To idealne kino arthousowo-sundance’owe, o ile mogę w tym miejscu używać tak pokrętnego przymiotnika, oddającego jednak klimat fabuły, która w normalnych warunkach najlepiej smakowałaby właśnie we wnętrzach kin studyjnych. Jednocześnie jest to obraz, który może zawojować przyszły sezon oscarowy (tego, jak będzie on wyglądał, jeśli chodzi o granice czasowe, wciąż nie wiemy), aczkolwiek będzie to dotyczyło w szczególności niepozornej kreacji Julii Garner, znanej do tej pory głównie z roli pyskatej Ruth w serialu Ozark, względnie zaś z niezależnej produkcji Babka sprzed kilku lat.
Julia Garner pozostaje jedyną relatywnie rozpoznawalną twarzą w tym skromnym niezależnym filmie (także stosunkowo krótkim jak na pełen metraż) zrealizowanym właściwie na jednym planie i opowiadającym o jednym zwykłym dniu z życia tytułowej asystentki prezesa w dużej korporacji. Kitty Green natomiast znana była do tej pory z dokumentów, spośród których najważniejszy, a nadto formalnie nowatorski, jest obraz Casting na JonBenet dostępny wciąż na platformie Netflix. Tym bardziej zaskakuje, jak zachowawczy stylistycznie (w czym zresztą nie upatruję wady) jest jej najnowszy obraz. Z drugiej jednak strony, jeśli wpiszemy Asystentkę w szeroki kontekst dzieł podejmujących w ostatnim czasie problematykę molestowania seksualnego w świecie mediów i show-biznesu (vide Gorący temat, The Morning Show, Na cały głos), to podejmowana w tym filmie tematyka z tego obszaru została zaprezentowana z zupełnie nowej perspektywy.
Green, wbrew swemu dokumentalnemu doświadczeniu, nie rości sobie pretensji do uogólniającego opisu zjawiska. Nie jest to też w żadnej mierze wiwisekcja jakiegokolwiek konkretnego przypadku. Nawiązanie do afery z Harveyem Weinsteinem pojawia się raczej w materiałach marketingowych promujących obraz i nie wynika z samej fabuły. Notabene sam sprawca nie pojawia się w fabule nawet na moment, tylko w kilku scenach zaś możemy słyszeć jego gniewny głos. Nie ma w tym wszystkim żadnych strzelistych manifestów ani spektakularnych śledztw. O haniebnym procederze dowiadujemy się raczej z półsłówek i żartów opowiadanych przez pracowników producenta filmowego. Notabene samo wnętrze biurowe w niczym nie przypomina gwarnego newsroomu ani planu filmowego. To zaskakująco banalna lokalizacja przypominająca miejsce pracy jakiejkolwiek innej korporacji, gdzie wyrobnicy pracują w ciszy, znosząc humory swojego szefa i upokorzenia z jego strony. W tym kontekście przejmująca jest scena wizyty tytułowej asystentki w gabinecie szefa HR-u, która w akcie cichego buntu postanawia ujawnić proceder. Cały dialog pomiędzy ludźmi stojącymi na diametralnie różnych szczeblach wewnętrznej hierarchii mówi więcej o systemowym zamiataniu skandali seksualnych pod dywan niż szereg bizantyjsko rozbuchanych, efektownych (efekciarskich?) seriali telewizyjnych. Zresztą w gruncie rzeczy w skromnym obrazie Green nie chodzi tylko o zjawisko molestowania seksualnego w miejscu pracy, ale szerzej o społeczną stratyfikację klasową różnicującą ludzi w tego typu strukturach, czego skutkiem jest nierówna dystrybucja prestiżu albo poniżenia w społeczeństwie postkapitalistycznym. Zapewne Asystentka byłaby tak donośna w swym paradoksalnie niemym krzyku, gdyby nie świetna rola wciąż mało znanej i niedocenionej aktorki o charakterystycznej i nieoczywistej urodzie, jaką jest Julia Garner.
Fot.: Galapagos