Kłamstewko

Bo kłamstwo to ma całkiem długie nogi – Lulu Wang – „Kłamstewko” [recenzja]

Lulu Wang ma na swoim reżyserskim koncie – włącznie z omawianym Kłamstewkiem – trzy filmy (jeden z nich to siedmiominutowa krótkometrażówka), za które to jednocześnie odpowiada także jako scenarzystka. Jej najnowsza produkcja, w pewien sposób łącząca kulturę Wschodu z Zachodem, dotykająca tematów takich jak rozumienie tradycji, zwyczaje i obyczaje, pozostawia je – na pierwszy rzut oka – na uboczu, stawiając na podwyższeniu pewną historię o jednym całkiem potężnym w skutkach i wcale niemałym kłamstwie. Kłamstewko to historia oparta na prawdziwych wydarzeniach z życia reżyserki, przy tym, wbrew pozorom – tak, jak mogłoby wydawać się po początkowych pląsach fabularnych – nie jest to temat główny. Przewodni, ale nie jedyny. Jest przyczynkiem zahaczania o coraz to nowe, kolejne zagadnienia, aby w końcu wykreowała się z niego subtelna opowieść o różnicach kulturowych, podejmowaniu decyzji i o przeszłości. Lulu Wang opowiedziała najpierw o swojej osobistej historii oraz zmaganiach dotyczących coraz to nowych prób rozpoczęcia prac nad filmem (początkowo fabuła została odrzucona przez kolejnych producentów – z Chin i Ameryki) w wywiadzie radiowym. Jednak nic więcej o tym nie napiszę, gdyż zbyt wiele istotnych treści jest w nim zawartych, faktów i ciekawostek, które to wpłynąć by mogły na sam odbiór filmu. Ale po seansie stanowi to uzupełnienie warte zachwiania równowagi w czasie – wolnym lub jego braku. Kłamstewko stało się również jednym z hitów zeszłorocznego Sundance Film Festival – także i tam zdobywając przychylność swym uroczym kłamstwem. A jakie są jego skutki, czy warto robić o nim filmy i czy filmy te na kłamstwie zyskują? O tym poniżej.

Jak głoszą napisy umieszczone przez reżyserkę już na samym początku naszej przygody z filmem, jest to historia oparta na kłamstwie autentycznym. Ot, klasyczny zabieg filmowy mający skupić na sobie uwagę odbiorców i wywołać pozytywny dla rozpowszechnienia produkcji szum medialny – można by tak pomyśleć. Jednak, jak już wiadomo, Wang nie owija w bawełnę i funduje nam wydarzenia mające odzwierciedlenie w rzeczywistości (w całkiem dużym stopniu, trzeba dodać). A wszystko zaczyna się tak: pewna rodzina wyemigrowała lata temu z Chin do Stanów Zjednoczonych. Główna bohaterka Billi od czasu do czasu powraca do korzeni swego kraju, acz wydaje się, że jej życie należy już do amerykańskiego państwa spod znaku wolnego ducha. Billi ma dobry kontakt ze swoją babcią, która jest dla niej jednym z podstawowych filarów utrzymujących ją w jako takim pionie. Wspomniana babcia idzie do lekarza. Diagnoza – rak, czwarte stadium, trzy miesiące życia. Dramat. Dramatu jednak na razie nie ma, bo babcia nie wie o tym, że jest chora. Rodzina postanawia nie przekazywać jej tej informacji i nie obciążać drobnej kobiety tak ciężką i przytłaczającą wiadomością. Billi, która wyrosła w zachodnim modelu kulturowym, nie zgadza się z familijną decyzją, próbuje się buntować. Jednak cóż może zrobić jeden człowiek przeciw zbiorowej gromadzie – w dodatku jednogłośnej – oddalonej o tysiące kilometrów familii. I w tym momencie zaczyna się komedia pomyłek, omyłek, wyminięć, półprawd, niedopowiedzeń, krętactw i pewnego wesela, którego to w sumie miało nie być, ale że babcia umiera, to trzeba cały proceder zaślubin przyśpieszyć.

Babcina bohaterka tkwi w „błogiej” niewiedzy, a model kultury zachodniej spotyka się ze wschodnią i zaczyna ze sobą zderzać. Lulu Wang opowiadając prostą – i pomimo kłamstwa – nieskomplikowaną historię, przemyca w niej sporo delikatnych i nieepatujących topornością uwag. Duże wrażenie wywarła na mnie wrażliwość, z jaką Wang podchodzi do interesujących ją zagadnień. Kłamstewko to rodzaj tego słodko-gorzkiego kina, jaki – prosto mówiąc – raduje serce i koi duszę, a przy tym otwiera na inność, w szczególności na różny od naszego sposób myślenia, działania i rozumienia tradycji. Reżyserka kontruje tutaj postrzeganie jednostki jako struktury w pełni niezależnej, a rozumienie jednostki jako części większej całości (w tym wypadku rodziny, która okłamując bliską jej osobę, przejmuje nad nią pieczę, chroni ją w swoim rozumieniu i dąży do tego, aby odjąć jej zmartwień). Zatajając fakty, zależy im na tym, aby osoba chora nie czuła, że jest chora, a w konsekwencji – poprzez tę niewiedzę, choroby tej się wyzbyła. Dla Billi jest to niepojęte – okłamany człowiek traci kontrolę, nie ma władzy nad swoją codziennością. Jednak im dłużej przebywa po wschodniej stronie, tym mniej jest pewna tego, że jej pogląd, jej postrzeganie było tym jedynym słusznym. W końcu, jak jeden z bohaterów próbuje, kolejny raz z rzędu, przemówić Billi do rozsądku, który z kolei i dla niego ma tylko i wyłącznie jeden, jedyny obraz: „To nie choroba zabija, tylko strach przed nią”.

Kłamstewko

Kłamstewko to mała farsa, momentami odrobinę groteskowa, ale i w pewien sposób mi bliska. Może to przez umiejętność reżyserki w ukazaniu w tak empatyczny, a zarazem naturalny sposób relacji, jakie łączą rodzinę? Może to przez umiejętne balansowanie pomiędzy smutkiem a humorem – tak naturalnie przeskakujące z jednej strony na drugą oraz swobodnie tworzące most z jednego brzegu na drugi? A może to i scenografia, segment weselny i sceny w nim się wydarzające, przywołujące na myśl zmiany, jakie można było zaobserwować w rozpoczynającej przeć ku Zachodowi, po roku ’89 Polsce? Cała historia w Kłamstewku unosi się na tonach w większości lekkich i zabawnych, nie przeszkadza to jednak filmowi w trafianiu w sam środek serca, wtedy, gdy tylko ten ma na to ochotę. Kłamstewko składa się w głównej mierze ze scen zbiorowych, jakże świetnie zagranych i utrzymanych w ryzach przez Wang, momentami obramowanych jakby w niewyraźnie krzywe zwierciadło. Te zapadają w pamięć: promieniującym z nich ciepłem, urokiem, a jednocześnie taką rodzinną bliskością, poczuciem bezpieczeństwa i lekkością – rodzinne wibracje wyzierają z każdego, nawet tego przykurzonego i ciemniejszego kąta produkcji.

Kłamstewko poza wspomnianym familijnym aspektem wygrywa czymś jeszcze – otwartością i akceptacją tego, co inne. Prostym zobrazowaniem, że to, co moralne, dla każdej z kultur będzie miało inne rysy, inny kształt. Billi jest w tejże opowieści zawieszona – stoi w rozkroku pomiędzy Wschodem a Zachodem, nie będąc w stanie zdecydować/przyznać, do której z kultur przynależy. Emigrując jako dziecko do obcego, przerażającego dla niej – bo innego i nieznanego – świata, stała się niepewna. Nie potrafiła znaleźć w żadnej przestrzeni spokoju ducha, zrozumienia. Sam film gładko przeskakuje z takich wątków (które snują się zawsze gdzieś na planie drugim), do rozważań na temat podążania słuszną drogą. Jednej nie ma, zawsze jest parę – każda ma swoje plusy, minusy, prowadzi do jakiegoś finału, nigdy nie są to ścieżki czarno-białe, toteż i tutaj Billi sama nie jest do końca przekonana, czy kłamstwo było decyzją dobrą, czy też nie. Bohaterka czuje coś innego, czegoś innego wymaga od niej rodzina. Im dłużej ta przebywa z rodziną, tym bardziej zaczyna rozumieć jej punkt widzenia, zdając sobie sprawę, że taka decyzja też jest decyzją, o innym punkcie wyjścia, innym finale (a może nie?), ale wciąż pociąga za sobą pewne pozytywne aspekty.

"KŁAMSTEWKO"; zwiastun PL, komedia z nagrodzoną Złotym Globem Awkwafiną, w kinach od 7 lutego 2020

Jeśli miałabym przyrównać Kłamstewko do innego filmu, najbliżej chyba byłoby jej do Sieranevady (w ukazaniu rodziny jako nieskomplikowanej w swoim skomplikowaniu zbiorowości; pozornym chaosie, niezorganizowaniu, ale i tej jedynej w swoim rodzaju dozie bliskości i – na przekór – wzajemnego zrozumienia). Nie można i nie wspomnieć o jednym z najjaśniejszych elementów zawartych w Kłamstewku – Awkwafinie. Aktorka wcielająca się w Billi tworzy postać, która balansuje na nutach subtelnych, opiera na delikatnych, czasami ledwo zauważalnych zmianach w mimice, skupiona nie na tym, co na zewnątrz, ale wewnątrz niej. Awkwafina nie stawia na grę ciałem, a raczej przenosi ciężar na to, co kryje się w jej oczach, twarzy. Co najważniejsze, aktorce to wychodzi, ładunek emocjonalny, jaki generuje jej charakter, trafia w punkt, tym bardziej, im bardziej bohaterka wydaje się spokojna, jakby uśpiona. Wyciszona charakterologicznie, a w środku buzuje niczym mały wulkan; powściągliwa, a rozpalająca uczucia. I za ten rewelacyjny popis udało się aktorce zdobyć Złoty Glob, acz, co interesujące, nie została nawet nominowana do tegorocznego wyścigu po Oscary i nie ma już niestety szans na stanie się czarnym koniem tego rozdania. Może winny temu brak efektowności i aktorskiej zewnętrznej szarży, które to tak akademia sobie ceni? A może zwykła omyłka – tych co roku przecież co niemiara.

W końcu chodzi w Kłamstewku o siłę relacji międzyludzkich, o moc, która potrafi przenosić góry, dusić choroby i zbliżać do siebie dawno zapomniane już twarze. To opowieść o kłamstwie, rozszczepieniach kulturowych, decyzjach i tym, jak różnymi drogami mogą one spacerować – choć żadna z nich nie musi być ani lepsza, ani gorsza; to historia o historii, która wydarzyła się naprawdę. Opowiadając o jednym kłamstwie w tle, które generuje za sobą kolejne, staje się jeszcze prawdziwsza. Kłamstewko to autentyczna i subtelna fabuła o emocjach, tych diabelskich i tych mniej diabelskich, i o tym małym kociołku, w którym wszystkie te wpadające nam pod nogi uczucia w marszobiegu przez życie łączą się ze sobą, miksują, korelują, podgryzają, przekrzykują, kumplują. Lulu Wang udała się rzecz trudna – obudziła na ekranie tak trudny do nazwania, ale i zobrazowania życiowy miszmasz, rodzinny chaos, zwyczajność codzienności. Kłamstewko to kino nieefektowne, spokojne, podążające do przodu swoim tempem, ale efektywne, jeśli chodzi o generowanie emocji i myśli; takie, które chce się przytulić z całych sił i już nie puszczać.

Fot.: M2 Films

Kłamstewko

Write a Review

Opublikowane przez

Magda Przepiórka

Psychofanka Cate Blanchett, Dario Argento, body horrorów Davida Cronenberga, Rumuńskiej Nowej Fali i australijskiego kina. Muzyka to beztroskie, ale i mocniejsze polskie brzmienia – przekrój dekad 70/80 – oraz aktualne misz-masze gatunkowe w strefie alternatywy. Literacko – wszystko, co subiektywnie dobre i warte konsumpcji, szczególnie reportaże podróżnicze. Poza popkulturą miłośniczka wojaży wszelakich.

Tagi
Śledź nas
Patronat

2 Komentarze

  • Piękny, wzruszający. Na wielkim ekranie w ohkino robił wrażenie. Cudowne zdjęcia i kreacje, świetnie napisane relacje między bohaterami.

  • Jak dla mnie świetny. Nie każdy film musi mieć w sobie nie wiadomo ile akcji. Film przedstawia sytuację, w której może znaleźć każdy z nas i to jest najbardziej przejmujące w opowieści serwowanej nam przez Wanga. Ze znajomy poszliśmy na ten seans do ohkina, kameralna atmosfera tej placówki pomogła nam się jak nigdy wczuć w ten film. Nie ukrywam, że wyszliśmy z sali wzruszeni jak nigdy. Serdecznie polecam.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *