Klaus

Nowa klasyka – Sergio Pablos – „Klaus” [recenzja]

Listopad to miesiąc, w którym już tradycyjnie zalewani jesteśmy produkcjami, które w większym lub mniejszym stopniu związane są ze świętami Bożego Narodzenia. I choć nie jestem ich zwolenniczką, to są i takie produkcje z tego specyficznego grona, które potrafiły skraść także moje serce. Ósmego listopada na platformie Netflix (piętnastego w Polsce) udostępniona została bajka hiszpańskiej produkcji pod tytułem Klaus. Co ciekawe, dostępna ona była przez pewien czas od premiery dla wszystkich za darmo, nie tylko dla abonentów popularnej platformy. Czy film w reżyserii Sergia Pablosa obroni się w zalewie wciąż popularnych animacji dla młodszych – i nie tylko – widzów? Czy obroni się, stając w szranki z dziełami, które mamić mają świątecznym klimatem? Odpowiem od razu. Panie i Panowie, drogie dzieci i droga młodzieży – oto Klaus, jedna z lepszych bajek, jakie ostatnio widziałam, jeśli w ogóle nie jedna z najlepszych, jakie dane mi było oglądać.

Klaus zaczyna się bardzo niepozornie jak na bajkę obracającą się w świątecznym towarzystwie. Oto bowiem otwierają się przed nami wrota Królewskiej Akademii Pocztowej, gdzie w pocie czoła, pełni skupienia i oddania, przyszli listonosze sortują, przenoszą, stemplują – słowiem: robią wszystko, by perfekcyjnie wykonywać swój przyszły, jakże chlubny zawód. Lecz wśród kadetów znajduje się pewna czarna owca, łapserdak, jakich mało, niejaki Jesper. Pech (a może szczęście) chce, że największy leń i obibok Akademii jest także… synem dyrektora Królewskiej Poczty Głównej. Bogaty i nonszalancki młody mężczyzna za nic ma nauki swojego ojca, za nic ma ciężką pracę i własną przyszłość. Podczas gdy inni wykonują swoje obowiązki, on leniuchuje z maseczką na twarzy. Jednak wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Ojciec Jespera postanawia, że koniec cackania się z nieposłusznym i rozpieszczonym synem. Zleca mu zatem zadanie niemal graniczące z cudem – wysyła go do Smeerensburga. Co w nim takiego strasznego, pomyślicie… No cóż… Zacznijmy od tego, że nie ma tam luksusów, do jakich przyzwyczajony jest nasz bohater. Ale to bodaj najmniejszy problem tej mieściny. Jest w niej szaro, brudno i smutno.

klaus

Z okien i drzwi, pozamykanych zresztą na cztery spusty, zieje ropiejąca nienawiść. Mieszkańcy są bowiem podzieleni na dwa, nienawidzące się od zarania dziejów rody. Krumowie i Ellingboe’czycy dosłownie żyją tylko po to, by się kłócić, bić i stwarzać sobie nawzajem kłopoty. Przywódcy rodów zarazili swą nienawiścią, pogardą i agresją pozostałych dorosłych, a ci, niestety… przenieśli ją na dzieci. W związku z tym Smeerensburg to smutna, ociekająca beznadzieją mieścina, najeżona wybitymi szybami, pułapkami i smutnymi oczami dzieci, które nie mają szans na wyjście z tej beznadziei. Jednak nie sama atmosfera miasteczka jest dla Jespera utrapieniem. Problem polega na tym, że ojciec postawił mu ultimatum. Jeśli przez objętą przez niego placówkę nie przejdzie 6 tysięcy listów, Jesper zostanie wydziedziczony i odcięty od jakichkolwiek pieniędzy. A na osiągnięcie tego celu świeżo upieczony listonosz ma… rok.

klaus

Przybywszy do Smeerensburga, Jesper będzie musiał zapomnieć o standardach, w jakich do tej pory dane mu było żyć. Chatka, w jakiej zamieszka, nigdy w życiu nie stała nawet obok luksusu. Co więcej, mężczyzna próżno będzie szukał przyjaznej duszy – dorośli patrzą tylko, komu by przyłożyć, dzieciaki są wredne, a miejscowa nauczycielka (a z braku uczniów sprzedawczyni w cuchnącym sklepie rybnym) uszczypliwa i rozeźlona. Najsympatyczniejszy z całego tego zgromadzenia wydaje się ironiczny komentator Jesperowej rzeczywistości, przewoźnik, który zdaje się świetnie bawić, widząc, jak Jesper nie potrafi się odnaleźć. Szukając chętnych do wysłania jakiegokolwiek listu, listonosz bez powołania trafia pewnego dnia do odległej od reszty domów chaty miejscowego drwala – potężnego, siwobrodego mężczyzny z siekierą. I kiedy już wydawałoby się, że po Jesperze ślad wszelki zaginie, okazuje się, że światełko nadziei może zapalić się tam, gdzie nikt by się nie spodziewał.

Gdzie te święta – zapytacie? No cóż, choć pozornie nic tego nie zapowiada – Klaus to rewelacyjna geneza legendy o świętym Mikołaju i wszystkim, co się z nią wiąże – od ciasteczek pozostawianych mu na stoliku, przez przeciskanie się przez komin, renifery, pomocników, aż po magiczne latanie po nocnym niebie dzwoniącymi saniami. Wszystko prędzej czy później zaczyna się zgadzać i ze sobą łączyć, a legenda nagle nabiera zupełnie nowych barw i rumieńców – aż chciałoby się znów wierzyć w Mikołaja, tylko po to, by ta opowieść mogła być jeszcze bardziej żywa. A wszystko zaczyna się od leniwego listonosza, który wbrew swojej woli musiał udać się na jakieś – za przeproszeniem – zadupie. Czy ktokolwiek przypuszczał, że tak magiczna opowieść może mieć swój początek w tak przyziemnej historii? Pomysł i scenariusz to jedne z najmocniejszych punktów Klausa. Śmiech i wzruszenie aplikowane są nam w rozsądnych, naprzemiennych dawkach – niczego nie jest za mało ani za dużo.

klaus

Bohaterowie pierwszo- i drugoplanowi są ciekawie poprowadzeni i zapadną w pamięć – zarówno dorosłym, jak i dzieciom. Jesper, od którego to wszystko się zaczyna, nie jest typowym głównym bohaterem o czystym sercu i dobrych manierach. Ale też historia bajek zna i takie przypadki. Blondwłosy listonosz nasuwa skojarzenie głównie z Kuzco z bajki Nowe szaty króla (nawet głosy dubbingujących ich aktorów są do siebie zbliżone) – jeden i drugi to rozpieszczeni, wychowywani w luksusie i bogactwie dupki, którzy dopiero na naszych oczach przeistaczają się w wartościowych ludzi. I w jednej, i w drugiej bajce zresztą obserwujemy charakterystyczny wizualnie duet. Jesper i Klaus w swojej rozwijającej się relacji przypominają Kuzco i Pachę – jeden chudy, drugi słuszniejszej postury; udają, że się nie lubią, ale tak naprawdę szybko zaczynają doceniać nawzajem swoje towarzystwo. W ich rozmowach nie brakuje zgryźliwości i ironii, co oczywiście docenią zwłaszcza starsi widzowie. Ogromna przemiana, jaką przechodzi Jesper nasuwa także dość oczywiste o tej porze roku skojarzenie z klasykiem, jakim jest Opowieść Wigilijna, choć w aspekcie samej postaci jest ono raczej odległe. Gdyby się uprzeć, można nawet  pokusić się o nawiązanie do Romea i Julii, choć wypada ono dość… karykaturalnie, trzeba przyznać ;).

Warto poświęcić chwilę także samej kwestii technicznej, czyli temu, jak bajka prezentuje się wizualnie. Choć obecnie najpopularniejsze są animacje komputerowe, to Klaus udowadnia, że również tradycyjne, rysunkowe bajki mają się świetnie i potrafią być nadal tak samo magiczne, jak kiedyś (nie tylko za sprawą świątecznej tematyki). Trzeba przyznać, że Klaus jest przepiękny, a Sergio Pablos Animation Studios (SPA Studios) dołożyło wszelkich starań, by ich animacja z jednej strony nawiązywała do bajek sprzed lat, a z drugiej, by miała w sobie coś unikatowego. Niektóre elementy czy postaci są nieco przerysowane, ale i sama opowieść bywa momentami niemalże groteskowa, co studio tylko podkreśliło, podobnie jak uwypukliło pewne cechy swoich bohaterów. I tak na przykład tytułowy Klaus posiada nos, który jest nie tylko gigantyczny, ale i wygląda niemalże, jakby był wystrugany w drewnie, co oczywiście jest bezpośrednim odniesieniem do naszego bohatera. Rysunki pozbawione tak charakterystycznych dla dawnych bajek, wyraźnych, ciemnych konturów nabierają miękkości i świeżości. Kolory animacji są idealnie dobrane do sytuacji i mijesca, a także podkreślają atmosferę, co widać szczególnie w ostatecznej metamorfozie, jaką przechodzi Smeerensburg. Kiedy trzeba, animacja od SPA Studios jest mroczna, ciemna, ponura i przygnębiająca, a sama mieścina odpycha – niemal czuć w niej beznadzieję i rozkład radości. Jednak w odpowiednim momencie, za pomocą odpowiednich technik i kolorów artyści tworzą tętniące życiem miasto, w którym chce się mieszkać i spędzać święta.

klaus

Osobno poruszyć należy także kwestię dubbingu. Choć w filmach aktorskich jest to dla mnie wykluczone – bajki zawsze oglądam w polskiej wersji językowej. Tym bardziej że uważam, iż w tej kwestii Polacy spisują się naprawdę świetnie. I nie inaczej jest właśnie z Klausem. Głosy zostały świetnie dobrane, podkreślając charakter postaci i pasując do nich wizualnie. Aktorzy rewelacyjnie się spisali, oddając ducha swoich bohaterów. Wiktor Zborowski jako Klaus to strzał w dziesiątkę – jego niski głos fantastycznie pasuje do drwala w sposób dwojaki. Zarówno wtedy, kiedy jawi nam się jako postać groźna i przerażająca, jak i wtedy, kiedy odkrywamy w niej całe pokłady ciepła i dobra. Józef Pawłowski w roli Jespera również sprawuje się bardzo dobrze. Jego głos nieco przypomina mi głos Macieja Stuhra, o czym wspominałam już, porównując polskie wersje językowe listonosza właśnie i Kuzco z Nowych szat króla. Anna Dereszowska (nauczycielka Alva) jak zwykle świetnie wypada w roli zadziornej, silnej kobiety, która przy swoim mocnym charakterze nie traci jednak całego swojego uroku i powabu. Nie wolno zapomnieć także o naszym cynicznym Mogensie, w którego życie tchnął znany z audiobooków Wojciech Żołądkowicz. W pozostałych rolach wystąpili między innymi Hanna Śleszyńska, Miłogost Reczek i Leszek Filipowicz. Polski dubbing kolejny raz nie zawodzi!

Klaus to wyjątkowa bajka, która zachwyca od pierwszych do ostatnich sekund. Potrafi rozbawić zarówno młodszego, jak i starszego widza i podobnie rzecz ma się z jej wzruszającymi momentami. Ta opowieść umie chwycić za gardło i sprawić, że u największego twardziela pojawią się – choćby tylko na ułamek sekundy – łzy. Oprócz tego, że jest to, jak już wspomniałam, rewelacyjna i niezwykle oryginalna, a przy tym przezabawna opowieść o tym, jak Mikołaj stał się Mikołajem, skąd wzięli się jego pomocnicy, dlaczego dzieci piszą listy do niego, skąd ma on tyle prezentów i dlaczego wchodzi kominem, a ciastka po jego wizycie znikają, jest to także uroczo pouczająca historia. Płynie z niej wiele nauk i morałów, ale na szczęście forma ich podania nie zniechęca do tego, by faktycznie wziąć je sobie do serca. Klaus opowiada bowiem o tym, że nienawiść pielęgnowana w sercu, rozlewa się niesłychanie szeroko i jest bardzo zaraźliwa; że zachowanie dorosłych ma ogromny wpływ na najmłodszych; że zawsze warto dawać drugą szansę, bo nikt nie jest bez wad, a błędy można chociaż próbować naprawić. To także opowieść o stracie, ale i o tym, jak tęsknotę i żal można zamienić w coś dobrego, coś, co przysporzy radości innym. To historia o zmianach, jakie zachodzą w nas pod wpływem niepozornych zdarzeń. Hiszpańska bajka uczy nas, żeby nie oceniać po pozorach i zawsze wysłuchać drugiego człowieka. Klaus tłumaczy, że dobro wraca, a jeden bezinteresowny uczynek pociąga za sobą kolejne. I dopóki będziemy się tej prawdy trzymali i ją kultywowali – sprawimy, że świat stanie się choć odrobinę lepszym miejscem. Choćby ten nasz, mały, zamknięty w czterech ścianach.

klaus

 

Klaus to absolutnie pozycja obowiązkowa – nie tylko w okresie świątecznym i nie tylko dla tych, którzy święta  Bożego Narodzenia obchodzą. Mam szczerą nadzieję, że produkcja ta na stałe wpisze się do kanonu bajek i będzie „maltretowana” przez lata przez kolejne pokolenia. Jest tego warta, bez dwóch zdań.

Fot.: Netflix

Klaus

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *