doogie white

Nieskalany upływem czasu – Doogie White & La Paz – „Shut Up and Rawk” [recenzja]

Doogie White jest jak wino; po bardzo dobrym występie na pierwszej płycie projektu WAMI, szkocki wokalista powraca z nowym krążkiem swojego pierwszego zespołu, od którego zaczęła się jego bogata kariera, czyli La Paz, nagrywając niezły, hardrockowy album zatytułowany dobitnie Shut Up and Rawk, który udowadnia, że w weteranach sceny są jeszcze nieliche pokłady muzycznej energii.

Szczególnie zaprawionym w scenowych bojach jest Doogie White, który miał okazję stać za mikrofonem w Rainbow w latach dziewięćdziesiątych, ponadto występował na płytach Yngwiego Malmsteena i Michaela Schenkera, a także gościnnie śpiewał w Praying Mantis, Midnight Blue czy Cornerstone, a ostatnio w brytyjskiej legendzie NWOBHM – Tank. Doogie to trochę taki rockowy tułacz, ceniony i szanowany, ale chyba ciągle szukający swojego miejsca w panteonie gwiazd rocka. Trochę zresztą koresponduje z jego postacią okładka zdobiącą Shut Up an Rawk. Kurz i pajęczyna przykrywa od długiego czasu sprzęty z gabinetu psychologa, lecz ten nie zważając na upływ czasu, uparcie kontynuuje rozmowę ze swoim pacjentem. Zupełnie jak White, który pomimo wieku i kilku artystycznych porażek niestrudzenie śpiewa, występuje i nagrywa dobrej jakości płyty, które mu wstydu absolutnie nie przynoszą.

No, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że nie ma co za bardzo nastawiać się na Shut Up and Rawk, bo najnowsze dzieło od White’a i La Paz to blisko godzina poprawnego hard rocka. Nie porywającego, lecz ani trochę nie rozczarowującego. White doskonale wie, czym zadowolić fanów i prezentuje im klasycznego, lekko podmetalizowanego hard rocka z wszędobylskim organami Hammonda, które niewątpliwie przesuwają ciężar gatunkowy płyty w kierunku lat siedemdziesiątych.

Największy problem z tą płytą mam taki, że jest cholernie równa. Nie ma pomyłek, ale i ciężko mi wskazać kawałek znacznie wyróżniający się od reszty. Album trochę traci na braku różnorodności, jedynie dwa, trzy kawałki wybijają się pod tym względem. Szczególnie Book of Shadows przynosi pewne zaskoczenia. Zmiany dynamiki, zdecydowane postawienie na mroczniejszy klimat, a sam kawałek zachowany został w średnim tempie, uwypuklając moc i ciężar brzmienia La Paz. W ogóle, White ze spółką zostawili na sam koniec najciekawsze smaczki, bo lekko bluesowy, z wykorzystaniem harmonijki ustnej Miss Dynamite również interesująco wypada w porównaniu z pozostałym, stricte hardrockowym repertuarem. Natomiast schowany gdzieś pośrodku tracklisty Daughter of Time, zwraca uwagę swoim lekko orientalnym klimatem, dla którego przeciwieństwem są ciężkie riffy gitar.

Doogie White & La Paz - Light The Fire (Official Lyric Video)

Muszę przyznać, że trzeba się porządnie wgryźć w płytę, aby docenić poszczególne kompozycje. Nie od razu na przykład swoje konotacje z dobrymi latami osiemdziesiątymi odkrywa przed słuchaczami A Certain Song. Po za tym na płycie jest sporo dobrych melodii, jak w buchających pozytywną energią A Light of Fire, The Prize czy Faith Hope and Love. Niestety, są też utwory, które przechodzą bez większego echa.

Fajna, przyjemna płyta. I niestety nic więcej, ale i tak będę czekał na kolejne albumy, na których śpiewa Doogie White. A nuż czymś mnie jeszcze szkocki wokalista zaskoczy? Kto wie?

Fot.: Metal Mind

doogie white

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *