Ach, jak dobrze jest się jowialnie uśmiać! Jak dobrze pochichotać pod nosem, gdy wszystko z zewnątrz zdaje się być szare i ponure. „Awantura na moście” Marcina Hybela to jedna z najlepszych rzeczy, jaka mogła mi się przytrafić w te chłodne, jesienno-zimowe dni. Ubaw gwarantowany!
Już samo hasło reklamujące książkę, będące parafrazą pochodzącego zeń cytatu – W Nogradzie było tak błogo, że niektórych aż krew zalewała – nawet teraz przyprawia mnie jeszcze o niepokojący ból mięśni twarzy. W średniowiecznym mieście Nograd zaiste jest spokojnie – można nawet stwierdzić, że aż za bardzo. A bo to czasy nieciekawe – żadnych wojen, rozbojów czy nawet solidnych awantur człowiek nie uświadczy. Jeśli przed oczami widzicie słynne westernowe ujęcie, kiedy to przez pustą zakurzoną drogę przetacza się samotny krzaczek tumbleweed (google nie gryzie), to chyba rozumiecie, o jakim poziomie nudy mówię. Ktoś w końcu postanawia wziąć sprawę w swoje ręce i rozruszać trochę osowiałą gawiedź, aby też coś z życia mieli. Niektórzy zaś nieświadomie wplątują się w niesamowitą historię, która jak to zwykle bywa swój początek ma w niepozornych decyzjach i dobrych intencjach.
Paleta postaci w „Awanturze na moście” jest niezwykle barwna i, oczywiście, przekomiczna. Bogobój Kumar marzy, aby mieszczanie zwrócili swe oblicza ku Perunowi, a ponieważ jego trudy idą w piach, stara się podstępem zwabiać wiernych do świątyni. Jego brat Lemosz jest bogatym kupcem, który nie może się pogodzić z faktem, że jego córka Aliwia panoszy się po godzinach z głupkowatym – w jego mniemaniu, oczywiście – synem kasztelana, Alfordem. Jest również zabójczy duet staruszków! Złodziejowi Lentakowi i czarodziejowi Melmirowi marzy się powrót do zbójeckiej przeszłości. W tle zaś przygrywa stara legenda o bezlitosnym królu Krawosie, który przepadł wieki temu bez wieści. Do czasu! Parszywy los akurat tak chciał, że wszystkim tym bohaterom przyjdzie w udziale zająć miejsce w zatrważająco komicznej historii, która wstrząsnęła Nogradem.
Fabularnej farsie towarzyszy równie dowcipny styl Marcina Hybela, który doskonale dobrał sposób narracji do opowiadanej historii. Język jest żywy, barwny i pełen zabawnych wstawek, które nie pozwalają przestać się śmiać. Autor świetnie korzysta zarówno z języka potocznego jak i anachronizmów, których w powieści, a w szczególności w dialogach, można znaleźć bez liku. Dosłownie pękałem ze śmiechu, gdy czytałem buńczuczne pyskówki emerytowanych rozbójników. Humor książki nie jest może najwyższych lotów i nie zachwyci entuzjastów wyrafinowanego dowcipu – to pozycja raczej w stylu filmowych eskapad Mela Brooksa i jego niezrównanych „Facetów w rajtuzach”. Nie ma jednak co ukrywać, że nawet prosty dowcip potrafi wywołać potok łez na twarzy niczego nie spodziewającego się czytelnika. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zaśmiewałem się tak przy jakiejś lekturze – to doprawdy niesamowite, z jaką lekkością autorowi udało się mnie rozbawić i trzymać w pogodnym nastroju aż do samego końca powieści. Tym bardziej, że wyczulony jestem na usilne wciskanie mi żartu w usta przez pisarzy, którzy próbują uchodzić za twórców dowcipnych. Nie wiem, czy stosowne jest pokuszenie się o takie porównanie, ale momentami czułem obecność Terry’ego Pratchetta – absurd, groteska i niedorzecznie wywrócony do góry nogami świat to elementy wspólne, które można znaleźć również u Marcina Hybela. Warto też wspomnieć, że charakterystyczny dla powieści humor dotyka nie tylko sfer życia czasów minionych, ale jest też zadziwiająco bliski naszym czasom i odpowiadającym im codziennym rozterkom. Trafiają się więc pijani budowlańcy czy zmyślni akwizytorzy, dzięki czemu pośmiać można się również z dzisiejszych bolączek współczesnego świata.
„Awantura na moście” pochłonęła mnie już na starcie i w radosnym uniesieniu trzymała mnie aż do finiszu, który był równie satysfakcjonujący, co cała powieść. Akcja płynie wartko, a częste zwroty fabularne i (nie)szczęśliwe zbiegi okoliczności fantastycznie czynią spustoszenie w fabularnej zupie (mieszanej zapewne dostojną warząchwią Melmirowej żony). Gdy w końcu następuje kulminacja nogradzkiej afery stulecia, a urocza wręcz nieporadność bohaterów przybiera gargantuiczne rozmiary, nie sposób się nie cieszyć. Nie dość, że autor napisał świetną komedię, która autentycznie bawi, to jeszcze zaplótł fabularne nici na tyle skutecznie, że nie ma mowy o przysłowiowej łyżce dziegciu w beczce miodu. Nie ma sensu dopatrywać się w „Awanturze na moście” nieścisłości z historycznym realizmem, bo nie o to tu chodzi – Marcin Hybel napisał powieść, która ma dostarczać prostą rozrywkę i swój cel spełnia wyśmienicie. Myślę, że fanów lżejszej literatury fantasy więcej zachęcać nie muszę. Dodam tylko, że autor kontynuuje swą opowieść w drugim tomie („Na zdrowie”), co niezmiernie mnie cieszy – mimo że dopiero co skończyłem lekturę, już stęskniłem się za Nogradem i jego mieszkańcami. Oby ta podróż również przyprawiła mnie o cholerny ból brzucha!
Fot.: Wydawnictwo Erica