Obsesja równa obsesji – Phoebe Waller-Bridge – „Killing Eve 2” [recenzja]

Killing Eve (Obsesja Eve) to produkcja, której pomysłodawczynią jest Phoebe Waller-Bridge. Opowiada o niecodziennej relacji wykwalifikowanej zabójczyni z agentką brytyjskiego wywiadu, a w role głównych bohaterek wcielają się Jodie Comer (Villanelle) i Sandra Oh (Eve Polastri). Drugi sezon to kontynuacja pierwszego, w którym można było przyglądać się rozwojowi dziwnej więzi, jaka nawiązała się między postaciami. Pałeczkę scenopisarską od Phoebe Waller-Brigde przejęła Emerald Fennell, jednak nie obniżyło to jakości produkcji. Na ekranie znów zabójstwo goni zabójstwo, choć może jest ich nieco mniej niż w sezonie pierwszym, a narracja skupia się bardziej na kontakcie Villanelle z Eve niż na wątkach śledztw. Po raz kolejny akcja okazuje się dynamiczna i niesamowicie wciągająca. Złoty Glob, statuetka Emmy i trzy nagrody BAFTA dla tego serialu nie wzięły się z niczego.

pierwszym sezonie serialu pisał już Przemek, nie będę więc go streszczać. Drugi odpowiada na wiele mnożących się po zakończeniu pierwszego pytań oraz, oczywiście, rodzi kolejne. Dźgnięta przez Eve nożem Villanelle ucieka od przeznaczenia, gdyż podążają za nią ludzie Dwunastu i trafia do szpitala. Wie, że potrzebuje pomocy Eve, która akurat jej nie odmówi. Polastri trafia do nowego zespołu w MI6, by rozwikłać zagadkę tajemniczych zabójstw, ponieważ Villanelle zastąpiła równie sprytna i dyskretna zabójczyni, pozorująca zadawaną śmierć na wypadek losowy. W tym samym czasie żywy okazuje się Konstantin (Kim Bodnia) i proponuje swojej ulubienicy współpracę, wciąż jednak pozostając w kontakcie z Carolyn Martens (Fiona Shaw). Do grona podejrzanych o zlecanie zabójstw dołącza milioner Aaron Peel, a aby dostać się do niego, podjęte zostają nieoczywiste (choć niezaskakujące) kroki.

Kolejne zabójstwa w wykonaniu Villanelle są równie widowiskowe, jak te z pierwszej części ekranowego thrillera, wywołując w widzach mało komfortowe, sprzeczne odczucia. Serial zadaje tym samym mnóstwo pytań związanych z moralnością. Najtrudniejsze, w mojej ocenie, do przyswojenia sceny to ta na ulicy Czerwonych Latarni w Amsterdamie (podczas której scenę zbrodni widzi żona zabijanego) oraz kulminacja potyczki Raymonda z Villanelle i Eve (fragment z siekierą).

Trzonem serialu Killing Eve jest niesamowicie elektryzujący duet kobiet, które mają na swoim punkcie obsesję (początkowa obsesja Eve zdążyła przerodzić się w obustronne zafascynowanie). Charyzmatyczna i pewna siebie Villanelle wciąż roztacza wokół swój urok, a nieco niezdarna, chwilami wystraszona Polastri stanowi do niej opozycję. Jednocześnie zdają się idealnie dopełniać, ale gra w kotka i myszkę przechodzi w coraz bardziej jawne konfrontacje. Psychopatyczny rys Villanelle i traktowanie zabijania jako rozrywki stają się nieco immersyjne dla agentki brytyjskiego wywiadu, a na horyzoncie pojawia się niebezpieczeństwo zajęcia miejsca po tej samej stronie barykady, oddzielającej ściganie zabójców od zabijania. Więcej szczegółów pozwala na przyjrzenie się temu, co przemawia przez zabójczynię – nieustraszoną, ale wzdrygającą się na widok tego, co brzydkie (chociażby w scenie szpitalnej).

Villanelle potrafi być nieobliczalna i nie wiadomo, czy można wierzyć w jej słowa, choć w pierwszych scenach dzięki pozorowanej niewinności mogła zyskać przychylność widzów. Eve coraz bardziej pochłonięta chęcią (której podłoże jest niezrozumiałe) obcowania z Villanelle, traci stabilność związku z Niko, swoim partnerem. Zbliżenia kobiet przybierają charakter fascynacji erotycznej, ale nic nie jest jasne, poza tym, że pierwsze skrzypce w fabule odgrywają psychologiczne aspekty kobiecych umysłów.

Na ekranie obok fenomenalnych Jodie Comer i Sandry Oh znów pojawiają się: enigmatyczna kreacja stworzona przez Fionę Shaw oraz Kim Bodnia, wzbudzający wielokrotnie sympatię. Chociaż… czy pośrednik w zlecaniu zabójstw może budzić sympatię? Tego typu sprzeczności są nieodłącznym elementem każdego odcinka. Rzadziej na ekranie pojawiał się Sean Delaney (w roli Kenny’ego), a jego miejsce zajął Edward Bluemel grający Hugo. Henry Lloyd-Hughes wcielił się w rolę bogatego Aarona Peela o psychopatycznym rysie, a Adrian Scarborough interesująco zagrał Raymonda (nie mogłam pozbyć się wrażenia jego przetrwałej poczciwości z miniserialu Crushing). Julian Barratt wspaniale stworzył kreację przerażająco dziwnego mężczyzny mieszkającego ze schorowaną matką i masą lalek.

Brytyjskie i czarne poczucie humoru, absurdy komediowe oraz trzymające w napięciu wątki stanowią mieszankę wybuchową. Kryminalne zagadki połączone z chemią przyciągającą i odpychającą od siebie bohaterki nie pozwalają uwolnić się od myśli: co jeszcze się wydarzy? Za najlepszą oryginalną muzykę telewizyjną nagrodę BAFTA otrzymali David Holmes i Keefus Ciancia, a na ścieżce dźwiękowej można usłyszeć też Unloved czy Cigarettes After Sex.

Emocjonalny rollercoaster z pierwszego sezonu pokonał w przypadku kolejnego podobną pętlę, jednak zakończenie nie okazało się równie szokujące. Niedosyt pozostawiło u mnie rozwiązanie na skróty wątków z Peelem oraz nadużyciem ze strony MI6 (wykorzystanie agentki P.), a finał będący rewanżem wobec końca pierwszego sezonu stracił na świeżości. Mimo tego, emocje podczas oglądania ośmiu odcinków wcale nie są mniejsze, a wątpliwości wciąż się mnożą. Pozostaje włączyć sezon trzeci i szukać odpowiedzi na kolejne nurtujące pytania.


Serial Killing Eve 2 obejrzycie na HBO GO

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *