marillion

Piękno strachu – Marillion – „F.E.A.R.” [recenzja]

Jestem jednym z tych dziwnych ludzi, którzy bardziej sobie cenią Marillion ery Hogartha od okresu z Fishem na wokalu. Ostatnio się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że zespół Marillion po Fishu nie popełnił słabej płyty, owszem zdarzały się średnie rzeczy, jak This Strange Engine czy Radiation, ale zasadniczo zespół nie zaliczył jakiejś poważnej wtopy. F.E.A.R. to kolejna bardzo dobra płyta zespołu. Tylko tyle i… aż tyle. Zespół w swojej twórczości konsekwentnie kroczy drogą, którą obrał na początku XXI wieku. Najważniejsze jest jednak to, że to najlepsza płyta Marillion właśnie od czasów Marbles.

Przy okazji muszę wtrącić swoich parę groszy do głośnej dyskusji, jaka ostatnio zapanowała w polskiej blogosferze odnośnie nowego Marillion. Dawno nie widziałem tak ostrej polaryzacji i podziału, które z rozmów i bajań nad F.E.A.R. ewoluują do rozważań nad faktyczną „progresywnością” rocka progresywnego w ogóle. Szczerze mówiąc, nie wiem, po co ta dyskusja, rock progresywny w moim przekonaniu umarł wraz z rewolucją punkową, a kapele takie jak Marillion tudzież Porcupine Tree uważam za bardzo dobre, sprawne składy, które po prostu tworzą świetną muzykę, nie schodząc poniżej pewnego poziomu, ale nigdy nie uznawałem ich za nowatorskich twórców, a taką łatkę można jedynie przypisać do kapel takich jak King Crimson w każdym składzie czy późnego Talk Talk. Formuła gatunku z czasem się wyczerpała, nie ma sensu doszukiwać się, czy dany zespół robi coś świeżego, wnoszącego do sceny muzycznej, tylko warto nastawić płytę i chłonąć dźwięki. Jeśli bym każdy album z nurtu art rocka/progresji oceniał pod względem nowatorskości, to musiałbym negatywnie ocenić jakieś 98% wszystkich LP wydanych po 1976 roku.

Wracając do tematu – Marillion na F.E.A.R. zaledwie stawia kolejny krok w swojej stylistycznej ewolucji, którą praktykuje od czasów Marbles. Szczerze mówiąc, to pod względem brzmienia zespół praktycznie stoi w miejscu, jedynie Mark Kelly nieznacznie poszerza paletę swoich klawiszowych brzmień. Zespół już od pewnego czasu przejawia skłonności do wielkich form, lecz na F.E.A.R. Hogarth ze spółką zaryzykowali, poszli na całość i przygotowali trzy długie, ponad piętnastominutowe kolosy. Koniecznie trzeba tej muzyce poświęcić mnóstwo czasu, dać dokładnie wybrzmieć się kompozycjom, pozwolić im zadomowić się w naszej podświadomości, lecz niewątpliwie przy pierwszych odsłuchach sprawę ułatwiają wpadające w ucho fragmenty, jak The Gold będący częścią El Dorado. Tutaj Mark Kelly czaruje swoimi klawiszami, a sekcja Mosley/Trewavas współpracuje jak za najlepszych czasów. Z dosyć minimalistycznego The Leavers wyróżnia się The Jumble of Days z pięknym, charakterystycznym solo Rothery’ego i podniosły One Tonight z fantastycznymi zaśpiewami Hogartha. A The New Kings? Z pewnością fani zakochają się w początku, w którym wokalista czaruje swoim falsetem i gitarowym Why Is Nothing Ever True? przypominającym mi surowe granie zespołu z czasów Somewhere Else.

https://youtu.be/Xiwtl-ljUI0

Dwie krótsze formy niestety mnie rozczarowują. Living in Fear to utwór, jakich Marillion popełnił mnóstwo i brakuje mu niestety wyrazistości, natomiast delikatniejszy, przepełniony melancholijnymi nutami White Paper nie powoduje przyspieszonego bicia serca i powiem szczerze, że na takim Marbles czy też Happiness Is The Road zginąłby w tłumie. Nie to, że są to złe kompozycje, wręcz przeciwnie – posiadają one to, co jest charakterystyczne i typowe dla stylu Marillion od lat, tylko po prostu brakuje im czegoś, co wyróżniałoby je z bogatego dorobku zespołu.

F.E.A.R. to kolejny dobry album zespołu i znajduje się na nim wiele fantastycznych momentów. Wystarczy na to, żeby stwierdzić, że jest to zdecydowanie najlepszy album od czasów Marbles. Somewhere Else, Happiness Is The Road Sounds That Can’t Be Made nie mają jednak takiej siły rażenia, szczególnie ten ostatni, który rzadko gości w moim odtwarzaczu. Marillion na F.E.A.R. to zespół w dobrej formie kompozytorskiej, mający wiele ciekawego do powiedzenia odnośnie otaczającego nas świata, co uwydatnione jest w warstwie tekstowej albumu. Niestety, trudno nazwać F.E.A.R. arcydziełem; może gdyby zespół trochę dopracował, dopieścił swoje kompozycje… szczególnie że jest na tej płycie kilka niewykorzystanych szans na naprawdę coś wielkiego.

Fot.: ear Music/Mystic

marillion

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *