rocketman

Cekinowe szaleństwo – Dexter Fletcher – „Rocketman” [recenzja]

Porównywanie filmu Rocketman, czyli biografii Eltona Johna, która była pokazywana na festiwalu w Cannes w tym roku, gdzie zebrała znakomite recenzje, z oscarową ekranizacją tragicznych losów Freddy’ego Mercury’ego w Bohemian rhapsody jest nieuchronne nie tylko ze względu na osobę reżysera (Fletcher co prawda nie pojawia się w napisach końcowych opowieści o wokaliście zespołu Queen, ale został on dopuszczony do postprodukcji po odsunięciu od realizacji, uwikłanego w rozliczne skandale obyczajowe, Bryana Singera), ale przede wszystkim z uwagi na nieodległą perspektywę czasową, w jakiej powstały oba dzieła, i ze względu na ulokowanie niepokornych artystów w rzadko portretowanej w kinie epoce glam-rocka. Bodaj najdonioślejszym portretem tego nurtu wciąż pozostaje obraz Idol w reżyserii Todda Haynesa. Notabene tak Elton John, jak i Freddie Mercury wyróżniali się nawet na tle rzeczonego mikroświata. Jak wypadło to zestawienie? O tym poniżej. 

Sama osoba reżysera, jakkolwiek niezbędna w filmowym ciągu technologicznym, jest tutaj drugorzędna. To przede wszystkim wykwit systemu producenckiego obowiązującego w Stanach Zjednoczonych, gdzie reżyser jest zaledwie wynajętym rzemieślnikiem. Nawet jednak przy takich ograniczeniach udało się dokonać w filmie Rocketman czegoś, czego nie uświadczymy w Bohemian rhapsody, który jest zwłaszcza w tym porównaniu szkicem do pełnoprawnego biopicu – banalnym, wtórnym intrygującym tylko dla zagorzałych miłośników rockowego zespołu, którzy będą się zachwycać tym ułomnym produktem wyłącznie dzięki nostalgicznemu wspomnieniu, tj. parafrazując mamoniową frazę, na zasadzie reminiscencji. Obraz Dextera Fletchera jest dziełem dojrzalszym, awangardowym formalnie, dającym też szerszy wgląd w powikłany stan wewnętrznych przeżyć protagonisty, których rezultatem były rozliczne uzależnienia i fobie, mające swe źródło w dzieciństwie oraz deficycie miłości tak ze strony wymagających rodziców, jak i partnerów życiowych, wśród których naczelne miejsce zajął czarny charakter – wieloletni manager i kochanek rockmana, John Reid, grany przez Richarda Maddena (co ciekawe postać ta pojawia się także w Bohemian rhapsody) Fizyczny wizerunek gwiazdy nie jest natomiast wcieleniowym zestawem gadżetów, ale kreatywną i pogłębioną pracą Tarona Egertona nad odgrywaną postacią.

Ironia, z jaką potraktowano tutaj figurę legendy rock and rolla w szczególności w odniesieniu do jego słabości, oraz ekshibicjonizm emocjonalny, którego jest tu wręcz w nadmiarze, są zaskakujące w kontekście faktu, iż jednym z producentów jest David Furnish, a zatem prywatnie mąż Eltona Johna, zaś producentem wykonawczym sam Elton John. Wobec powyższego można było się spodziewać, że będzie to kolejna laudacja ku czci i panegiryk dla potomnych. Tymczasem już sama sekwencja otwierająca tę fabułę, będąca ramą narracyjną opowieści, jak i wizyjna formuła tejże przyobleczona w coś na kształt marzenia sennego, przedstawiająca wyniszczonego Eltona Johna w trakcie terapii odwykowej, jest czymś nieoczekiwanym. Twórcy dzieła Rocketman poszli w zupełnie innym kierunku niż autorzy wskazywanego tutaj komparatystycznie obrazu Bohemian rhapsody. Zamiast odtwarzać krok po kroku realistyczny, niemal paradokumentalny, wymiar historii wzlotu i upadku artysty, zaproponowali widzom klasyczny feeryczny musical, gdzie aktorzy tańczą i śpiewają w kolorowych frenetycznych scenach przypominających nieco zabiegi stosowane przez Julie Taymor w Across the universe, gdzie wykorzystano utwory zespołu The Beatles. Tak nakreślony świat jest spójny i adekwatny odnośnie do epoki, w której ma miejsce akcja.

Piosenki Eltona Johna, wykonywane przez Tarona Egertona, pojawiają się zatem w tym miejscu w nienaturalnym surrealistycznym otoczeniu, ale też we fragmentach, gdzie partytury są odgrywane w naturalnym otoczeniu, tzn. podczas koncertów oraz nagrań studyjnych oraz wreszcie po prostu jako kompozycje ilustracyjne. Film ma też większy walor poznawczy, mimo że – jak już skrupulatnie udowodniono – w wielu miejscach odbiega od faktu. W dużej mierze skupia się na relacji Eltona Johna z autorem tekstów, Berniem Taupinem (świetny, stonowany Jamie Bell), która ponoć nie była aż tak zażyła, zaś diametralnie różniący się panowie pracowali głównie korespondencyjnie. Niemniej jednak w szerszym tle Rocketman dobrze osadza bohatera w powojennej brytyjskiej strukturze społecznej, czyniąc z jego rodziców być może aż zbytnio przerysowanych przedstawicieli pruderyjnych warstw drobnomieszczańskich. Jak mniemam, w przyszłym roku produkcja Dextera Flechera otrze się o szereg Oscarów. Liczę na to, że Taron Egerton, do tej pory znany z błahego cyklu Kingsman, zostanie wreszcie dostrzeżony, bo zasługuje na to bardziej niż Rami Malek.

Fot.: United International Pictures

Film obejrzeliśmy dzięki Cinema City

słońce też jest gwiazdą


Przeczytaj także:

 Recenzja filmu Bohemian rhapsody

rocketman

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Słaby i kicz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *