dzieci kazimierza

Saga Garapichów – Michał P. Garapich – „Dzieci Kazimierza” [recenzja]

Saga. Tym jedynym słowem określiłabym książkę Michała Garapicha Dzieci Kazimierza. Oczywiście we współczesnym znaczeniu, czyli opisującą losy jednej osoby lub rodziny. Autor mierzy się z tajemnicą swojego pradziadka Kazimierza oraz jego „sławą”. Dociera do jego potomków – tych uznanych i tych, którzy mieli zostać zapomniani. Tych mieszkających w Polsce i tych na Ukrainie. W zachowanych pamiętnikach szuka śladów, odkrywa sekrety. Zastanawia się nad tym, co mogło zostać celowo przemilczane, a nawet sprawdza w dawnych archiwach CK monarchii. W tym wszystkim nie zapomina o opisie kresowego ziemiaństwa, warunkach politycznych i ekonomicznych. Ale również o relacjach pomiędzy dworem i wsią, które miały wpływ na kolejne pokolenia. Wydawać by się mogło, że historie rodzinne są nudne. Cóż, zdecydowanie to nie ten przypadek.

Najpierw garść informacji. Kazimierz Garapich urodził się w 1878 r. Był właścicielem dóbr ziemskich w podtarnopolskim Cebrowie i okolicach oraz synem posła do Rady Państwa i Sejmu Krajowego Galicji. Tym, co go wyróżniało, to duża rodzina. Naprawdę duża rodzina. Był bowiem ojcem ponad dwadzieściorga dzieci… Siedmioro z nich pochodziło z prawego łoża, co łączyło się z dostępem do wszelkich przywilejów. Reszta… no cóż, nie miała prawa do dziedziczenia ani nazwiska, ani majątku. Tym samym ich miejsce znajdowało się poza dworem. Niemniej wszyscy wokół wiedzieli, czyje geny noszą.

Posiadanie kilkanaściorga nieślubnych dzieci w jednej wsi było może i spotykane w tamtych czasach, ale chyba pierwszy raz autor spotkał się z sytuacją, by wszystkie dzieci były scalone w jeden rodzinny ekosystem. Tym samym kazimierscy potomkowie legitimiillegitimi wspólnie bawiły się i wszyscy o tym wiedzieli. Kazimierz nie wypierał się bowiem swoich dzieci. Pomagał im finansowo, by mogły się wykształcić, zabierał na polowania. Niemniej mocno nadwyrężył zasady etyczne i  granicę, na której większość ziemian się zatrzymała. Co do wsi… Cóż, Cebrów stał się nie tylko wioską chłopów, ale i własnych dzieci.

Kim zatem były matki tych licznych dzieci spoza małżeńskiego łoża? To zazwyczaj służące pracujące na dworze. W momencie, gdy ciąża wychodziła na jaw, zostawały odsyłane. Otrzymywały 3 morgi ziemi i pomoc finansową, by dzieci miały godne warunki. Dla części z tych kobiet była to szansa na lepsze życie. Poza tym jednak były piętnowane przez społeczność, poddawane publicznemu osądowi księdza, sąsiadów i rodziny. Dlatego ich historie nie pojawiają się w żadnych wspomnieniach. Tak jakby nie istniały.

Nadawanie przez autora imion wszystkim dzieciom Kazimierza oraz dotychczas zapomnianym kuzynom, wujkom, ciotkom i stryjkom nie spotkało się niestety z entuzjazmem Garapichów. Dominowało zmieszanie, zakłopotanie, niepokój, lekka ciekawość. Część osób wprost mówiła mu, że nie identyfikuje się ze wszystkimi członkami jako krewnymi. Byłoby to dla nich pewnego rodzaju wyolbrzymieniem pokrewieństwa. Michał P. Garapich postanowił przywrócić pamięć Garapichów – czy tego chcieli, czy nie. Przywrócić do rodziny tych, którzy do Kazimierza mieli i mają takie samo prawo. Dlatego właśnie otwierając książkę, naszym oczom ukazuje się mapa postaci. Jest ich naprawdę wiele. Michał Garapich przestrzega jednak, by nazwać ją drzewem genealogicznym. Jeśli jesteście ciekawi tej sagi rodzinnej, chcielibyście dowiedzieć się, czemu autor postanowił pogrzebać w starych pamiętnikach i wspomnieniach żyjących, by odszukać tych zapomnianych, i dlaczego akurat teraz – przeczytajcie koniecznie książkę.

Fot.: Wydawnictwo Czarne


Przeczytaj także:

Recenzja ksiżąki W imię natury

dzieci kazimierza

Write a Review

Opublikowane przez

Magdalena Kurek

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Gdańskim. Zgodnie z sentencją Verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pismo zostaje) pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą interpretacji muzyki w prasie lat ’70 i ‘80. Jej zainteresowania obejmują literaturę i sztukę, ale główna pasja związana jest z tempem 33 obrotów na minutę (mowa oczywiście o muzyce płynącej z płyt winylowych).

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *