wielka wolność

Oprócz błękitnego nieba – Sebastian Meise – „Wielka wolność”

Pierwszym obrazowym skojarzeniem ze słowem wolność dla wielu z nas byłoby błękitne niebo. Jest niemal synonimem przestrzeni, nieskrępowania, swobody i nieograniczonych możliwości. Jednak skojarzenia nie zawsze oddają w sposób adekwatny i sprawiedliwy rzeczywistość i tak jest również w przypadku wolności. Błękitne niebo, owszem, nasuwa skojarzenia z wolnością, ale tak naprawdę jej nie zapewnia. Co jednak jest jej gwarantem? Co naprawdę jest jej wyznacznikiem? Czego pragniemy, zupełnie szczerze, marząc o wolności? W filmie Wielka wolność w reżyserii Sebastiana Meise’a odpowiedzi na to pytanie pada kilka, ale wszystkie są poniekąd interpretacją ekranowej historii. Historii Hansa, który raz po raz trafia do więzienia, a jedyną stałą jego kolejnych pobytów zdaje się inny skazany, Viktor. 

Wielka wolność, kandydat Austrii do Oscara (niestety jego kariera w tym wyścigu skończyła się na obecności na krótkiej liście), wchodzi na ekrany polskich kin 25 marca 2022 roku dzięki dystrybucji Tongariro Releasing, a Głos Kultury objął produkcję patronatem medialnym.

Hans Hoffmann po raz pierwszy trafia do więzienia (prosto z obozu koncentracyjnego) ponieważ kocha i tę miłość okazuje. Ponieważ się jej nie wstydzi. Ale Hans kocha mężczyzn, nie kobiety. To ich pożąda, to do nich ciągnie go jego natura. Jednak paragraf 175 niemieckiego kodeksu karnego z 1871 roku mówi jasno i wyraźnie: homoseksualizm to przeciwny naturze nierząd. Nierząd stawiany na równi z zoofilią, za który groziło do dwóch lat pozbawienia wolności i możliwość utraty praw obywatelskich. Co ciekawe, jako wykroczenie poza prawem traktowano wyłącznie stosunki między mężczyznami. Na homoseksualizm kobiecy w prawie niemieckim nie było miejsca (co innego w austriackim). Hans jest bohaterem, który wzbudza ambiwalentne uczucia. Z jednej strony zarówno jego wycofana, przygarbiona postawa i milczący sposób bycia, a także aparycja każą w nim widzieć nieśmiałego i potulnego mężczyznę. Z drugiej jednak strony, z każdą chwilą coraz dobitniej jawi nam się jako silny wewnętrznie, asertywny (w takim stopniu, w jakim mógł być w tamtych czasach i okolicznościach asertywny) buntownik, którego z roku na rok coraz mniej obchodzi nie tylko opinia społeczeństwa o nim, ale również ewentualne konsekwencje. W pewnym momencie trudno orzec, czy jego postawa to jeszcze odwaga i swoista buńczuczność, czy już obojętność i rezygnacja. Granica między tymi dwiema wersjami Hansa coraz bardziej zaciera się podczas trwania filmu.

Kiedy Hans po raz pierwszy trafia do więzienia, przydzielona mu zostaje cela, w której wyrok odsiaduje Viktor. Ten, gdy dowiaduje się, że będzie przez następne miesiące dzielił niewielkie pomieszczenie ze „zboczeńcem”, jak nazywa Hoffmana, wpada we wściekłość. Zaczyna wręcz wyrzucać jego rzeczy z celi. Jednak Viktor, mimo że to nie jego pierwsza noc w więzieniu, nadal jest wyłącznie więźniem i nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Jego protest nie robi więc na nikim wrażenia. Nawet na Hansie, który zdaje się przyzwyczajony do tego typu reakcji, co wiele mówi nam o jego dotychczasowym życiu i ówczesnym społeczeństwie. Z czasem jednak relacje mężczyzn wygładzają się, by ostatecznie przyjąć formę nietypowej, scalonej równie nietypowymi okolicznościami przyjaźni, która ciągle balansuje na jakiejś granicy. 

Hans nie potrafi ukryć swojej natury. Nie potrafi, ale i nie zamierza. Nie czuje wstydu z powodu tego, że kocha i kogo kocha. Sprawia to, że raz po raz ląduje w tym samym więzieniu, wracając niczym syn marnotrawny – nie zawsze sam. Bo do „zbrodni”, którą opisuje Paragraf 175, potrzeba przecież dwojga. Za każdym razem Hans trafia więc, chcąc nie chcąc, na Viktora, który odsiaduje znacznie dłuższy wyrok i który przez wiele lat nie opuści murów więzienia. Mężczyźni stają się niemymi świadkami swoich porażek lub ciągnącej się w nieskończoność stagnacji. W tych klęskach okazują się jednak sobie potrzebni. Wiedzą o sobie wiele, bo mało kto może „pochwalić się” dzieleniem z kimś niewielkiego pomieszczenia dzień i noc, przez całe tygodnie i miesiące. Znają swoje słabe strony i nawyki. Każdy zna samotność tego drugiego. Jej ogrom i siłę.

Wielka wolność to pełna brudu i upokorzeń opowieść o próbie odnalezienia takich wartości jak miłość, szczęście, bliskość i wolność właśnie, w każdych, również ekstremalnych okolicznościach i miejscach. W tym wypadku miejscem tym, a zarazem mało sprzyjającą okolicznością, jest więzienie. To punkt po punkcie rozpisany traktat na temat człowieka jako istoty, która nie jest stworzona do tego, by przechodzić przez życie, czy nawet poszczególne jego etapy, samotnie. Ciepło drugiego człowieka ratuje nam życie i bywa, że jest to jedyne, czego potrzebujemy, do czego dążymy, co utrzymuje nas przy życiu. Wielka, ogromna wolność to dla niektórych tylko i aż możliwość kochania kogoś bez strachu, bez oceniania, bez narażania siebie i tej drugiej osoby na niebezpieczeństwo. Mówi się, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Być może. Ale w ciemnej, zimnej celi oddalibyśmy wszystko, by nasza miłość była tak przyziemna i zwykła jak to tylko możliwe, by nie trzeba jej było zrywać z żadnego drzewa, którego gałęziami są nieludzkie, bezlitosne paragrafy. 

Rozstania i powroty Hansa i Viktora to smutna opowieść ich żyć, w której zawiera się z jednej strony tak niewiele, a z drugiej taki ogrom treści i emocji. Widzimy niemal wyłącznie więzienne życie, w którym nie ma miejsca na nic ciekawego, a jednak ich oczy wyrażają bardzo wiele, ich pragnące ciepła i bliskości ciała, walczące z rozumem. Powroty Hansa do więzienia są opowieścią, których rozdziały sobie dopowiadamy, domyślając się, co i dlaczego sprowadziło mężczyznę na powrót do obskurnej celi. Dwukrotnie zresztą widzimy jego kochanków, którym także się nie upiekło. Koniec ich historii jest tak różny, jak to tylko możliwe, co pokazuje poniekąd przemianę lub po prostu nauczkę, jaką dostał Hans. A może, kto wie, jedynie diametralnie różne ścieżki losu, na który nie mamy wpływu.

Film Sebastiana Meise’a to opowieść pełna mroku – dosłownie i w przenośni. Dominują tu ciemne kadry, utkane z półmroku, bo czegóż można się spodziewać po więzieniu – błękit wspomnianego na początku, kojarzącego się z wolnością, z wielką wolnością nieba w zasadzie tu nie dociera. Niewielkie, zakratowane okna lub kilka minut na spacerniaku to jedynie połaskotanie spragnionej duszy, która chciałaby w tej wolności się zanurzyć, zagarnąć ją dłońmi i pić z nich łapczywie, rozlewając połowę. Krępujące zbliżenia są celowe, by pomóc zrozumieć zarówno brak intymności, jak i paniczną próbę wyrwania dla siebie choćby jej namiastki. Jesteśmy z bohaterami tej opowieści bardzo blisko, niemal możemy ich poczuć. Prawie czujemy ich oddechy. Widzimy ich świecące w ciemności oczy. Chcemy ich przytulić i poklepać po plecach, ale jednak trochę się ich obawiamy, bo symbolizują świat, do jakiego nie chcemy nigdy należeć – świat, w którym miłość nie oznacza wolności, lecz jest karana. Świat, w którym samotność i beznadzieja wiodą prym, choć ostatecznie także z nich rodzi się uczucie. Chronologia w filmie jest zaburzona, ale ten zabieg podkreśla niezmienność bezlitosnego prawa, stagnację, która sprawia, że nawet przeskoki czasowe nie zmieniają biegu tej historii.

Główne role, w które wcielili się Franz Rogowski (Hans) i Georg Friedrich (Viktor), zostały odegrane perfekcyjnie. Mężczyźni stworzyli niesamowitą relację między kreowanymi przez nich postaciami i udało im się przede wszystkim utrzymać autentyczność i pewien poziom dyskomfortu u widza na wciąż wysokim poziomie. Ten dyskomfort jednak jest tu jak najbardziej potrzebny, przez co ostatecznie pozytywny dla filmu, bo takie właśnie uczucie powinno towarzyszyć nam, kiedy podglądamy kogoś, w dodatku z tak bliska. Kiedy widzimy go nago, w dodatku w chwili największej słabości, bezbronnego. A kiedy już wydaje nam się, że jest po wszystkim, opowieść tak naprawdę zaczyna się od nowa. Rogowski zagrał paradoksalnie bardzo statycznie, zwłaszcza jeśli chodzi o mimikę, a jednak na jego twarzy maluje się każdorazowo mnóstwo emocji. Jest ona bardzo plastyczna, bardzo podatna i bardzo dobrze czytelna. Friedrich, ponieważ zagrał zupełnie inną postać, miał też coś zupełnie innego do pokazania, ale stworzył świetną przeciwwagę dla ekranowego partnera. Nietypowa chemia między nimi sprawia, że ta opowieść zdaje się dziać tuż za ścianą. Bardzo dobrze spisali się również charakteryzatorzy, którzy stopniowo, z każdym kolejnym powrotem Hansa postarzali tych dwoje, czyniąc to w sposób bardzo naturalny, wiarygodny i w jakiś sposób pełen godności i szacunku. Jakby chciano pokazać w ten sposób, że więzienie ich nie zniszczyło, bo marząc o wolności i dążąc do niej na różne sposoby, nigdy nie zostaniemy pokonani.

Wielka wolność to opowieść o wielu sprawach. To wiele historii i jeszcze więcej zakończeń. Skrawki księżyca wpadające do cel przez zakratowane okna i muskające z cynizmem twarze więźniów rzucają światło na bohaterów zmęczonych, pozbawionych złudzeń, wykończonych, zgniecionych. Jednak przy wszystkim, co im odebrano, lub co sami sobie odebrali, wciąż okazują się po prostu ludźmi, którzy tak jak wszyscy inni pragną bliskości. Dla których samotność to największa porażka, największa kara. Najboleśniejszym paradoksem tej historii jest fakt, że właśnie to, co dawało Hansowi największą wolność – a więc miłość, dzielenie się nią i okazywanie jej – tę wolność mu odebrało, wsadzając za kraty więzienia raz za razem.

Paragraf 175 zostaje wreszcie uchylony. Czy to oznacza błękit nieba, nieskończone możliwości i wielką wolność dla Hansa i jemu podobnych? Którzy cierpią, bo odważyli się kochać? Czy raz zakratowana miłość ma szansę uwierzyć, w swoje szczęście? Czy może przystosowawszy się do więziennego życia, ograbiony z wolności człowiek nie jest już w stanie się nią cieszyć, rozumieć jej? Historia Hansa nie ma szczęśliwego zakończenia. A może jednak? Może wystarczy spojrzeć na nią nieco inaczej? Uwierzyć, że oprócz błękitnego nieba największą wolność daje nam prawo wyboru – kogo, gdzie i dlaczego kochamy. Kogo chcemy czuć przy sobie. Być może wolność można odnaleźć, pozbawiając się jej? A może raz wtłoczeni w określone ramy, w pewien schemat i system, choćby dla nas szkodliwy i bolesny, nie potrafimy się z niego uwolnić, błądząc niczym w labiryncie?

Wolność to błękitne niebo, przestrzeń, swoboda, nieskrępowanie. Wielka wolność to prawo do miłości – jej okazywania i wiary w to, że dopóki nikomu nie wyrządza ona krzywdy, jest jak bezchmurne niebo. Czysta i dająca nieograniczone możliwości. Nieskalana żadnym chmurnym paragrafem. Żadnym wstydem.

Tongariro Releasing wprowadziło do Polski, tuż przed Wielką wolnością, film Mascarpone (jego recenzję znajdziecie TUTAJ). To, jak różne są te filmy, jak różnie opowiadają o owej wolności i miłości, pokazuje przede wszystkim, jak zmieniają się czasy i podejście człowieka do tych dwóch wartości. Jak zmienia się świat, jak niebo nad nami się przejaśnia. Wciąż jednak wiele pracy przed nami, bo Wielka wolność to nie tylko echa przeszłości, choć skala uprzedzeń i nieludzkich praw jest coraz mniejsza. Wciąż jednak brakuje nam tolerancji. A przecież nikt nie prosi o wiele. Kochaj i pozwól kochać innym. Nikt nie powinien się wstydzić miłości, dopóki ta nie wyrządza nikomu krzywdy.

wielka wolność

Overview

Ocena:
7 / 10
7

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *