Solidna przygodówka – Paul S. Kemp – „Star Wars. Lordowie Sithów” [recenzja]

Premiera siódmego epizodu Gwiezdnych wojen zbliża się wielkimi krokami. Sklepowe wystawy kuszą nas gadżetami, producenci prześcigają się w pomysłach na połączenie kolejnych produktów z marką Star Wars, a książkowi wydawcy przeprowadzają zmasowaną ofensywę na nasze portfele. Napięty plan wydawnictwa Uroboros na ostatni kwartał 2015 roku doszedł do półmetka, a na półkach księgarń pojawiła się kolejna pozycja z nowego kanonu – Star Wars: Lordowie Sithów.

Zacznijmy od jakości wydania. Większość napisałem już w przypadku Tarkina, ale jeszcze raz muszę pochwalić wydawcę  za to, jak wielką zmianę wprowadził w porównaniu ze standardami, do których przywykliśmy. Bardzo podoba mi się, że seria nie jest robiona „od linijki”. Cały cykl jest spójny wizualnie, ale dodatkowo każda kolejna powieść zachowuje indywidualność. Tyczy się to nie tylko okładek i grzbietu, ale również strony początkowej czy nagłówków rozdziałów. Oczywiście wszystko to jest zrobione dokładnie tak samo jak w wydaniach oryginalnych, ale trzeba przyznać, że polskie odpowiedniki wyglądają doskonale.

Paul S. Kemp to pisarz znany miłośnikom rozszerzonego uniwersum Gwiezdnych wojen. W przeciwieństwie do Jamesa Luceno nie jest on specjalistą od tworzenia zawiłych genez ważnych bohaterów. Kemp to autor prostych, lekkich i nieskomplikowanych przygodówek, w których bohaterowie to często nieistotne, nieznane dotąd postacie, których perypetie zazębiają się z ważnymi wydarzeniami rozgrywającymi się obok.

Wbrew pozorom osią książki Lordowie Sithów nie jest historia Vadera i Sidiousa. Obaj antagoniści przez cały czas znajdują się w centrum wydarzeń, ale pierwszoplanowym wątkiem książki jest motyw ruchu oporu i ich atak wymierzony w serce Imperium. Teoretycznie mamy tutaj dość podobną sytuację jak w Tarkinie, który równolegle przedstawiał genezę wielkiego moffa oraz realizację skrupulatnie przygotowanego planu ataku przeprowadzonego przez agresywną grupkę całkowicie nieistotnych buntowników. Lordowie Sithów pomijają pierwszy wątek, nie przedstawiają genezy czarnych charakterów, a jedynie nakreślają relacje zachodzące pomiędzy nimi i robią to w bardzo dobry sposób. Często wchodzimy do głowy Vadera, odpływamy wraz z falą jego myśli, cofamy się na ułamek sekundy do wydarzeń znanych z trylogii prequeli lub serialu Wojny klonów. Nie są to silne nawiązania, a jedynie przyjemne smaczki, których znajomość dodaje lekturze koloru, a nieznajomość nie wpływa na jej niezrozumienie. Cała książka ogranicza się jednak do jednej zorganizowanej akcji militarnej. Wydarzenia przedstawione na kartach powieści rozgrywają się w trakcie kilku godzin. Bojownicy o wolność przeprowadzają zmasowany atak na gwiezdny niszczyciel, którym podróżują m.in. Vader i Imperator. Przez pół książki trwają walki w przestrzeni kosmicznej, a agresorzy wprowadzają kolejne etapy planu, skutecznie utrzymując dynamikę lektury. W drugiej połowie przenosimy się na powierzchnię planety, gdzie kontynuowany jest pościg i walki naziemne. I musze przyznać, że zwykle nie przepadam za książkami tak bardzo skupiającymi się na walce, ale Kemp jest doskonałym autorem do takich zagrań. I choć uważam, że w pewnym momencie tempo trochę siada i początek drugiej połowy książki zyskałby na lekkim odchudzeniu, to mimo wszystko czyta się to doskonale.

Dużym plusem Lordów Sithów jest przedstawienie tej teoretycznie dobrej strony konfliktu. Jest to już druga książka, w której zaserwowano nam daleki od krystalicznej czystości wizerunek buntowników. Mamy tu do czynienia z grupą radykalnych bojowników o wolność, których działania bardzo niebezpiecznie balansują na cienkiej granicy oddzielającej ich od terroryzmu. To nie są szkliście nieskazitelni rebelianci, jakich znamy z kinowych czy telewizyjnych ekranów. Niektórzy z nich czerpią przyjemność z zabijania Imperialnych, przeprowadzają egzekucje nieuzbrojonego personelu technicznego, z zimną krwią strzelają w tył głowy czy w plecy, wysadzają pełne cywilów centra fabryczne, pojedynczymi atakami wpływają na gospodarkę całej planety, a nie tylko jej imperialnej części. Tak według oficjalnego kanonu działają prekursorzy Sojuszu Rebeliantów… W przeciwieństwie do Tarkina bojownikom poświęcono dużo więcej miejsca w książce. Historia dwójki z nich została odpowiednio obudowana, a główny przywódca ruchu oporu to znany z serialu Wojny klonów Cham Syndulla, który choć pojawił się tylko w dwóch odcinkach, to był na tyle charakterystyczną postacią, że zapisał się w pamięci. Dodatkowo jest to ojciec jednej z głównych bohaterek serialu Rebelianci, co czyni go ważną postacią, przez co więź pomiędzy buntownikami a czytelnikiem jest znacznie większa. Oczywistym jest, że tytułowi bohaterowie muszą przeżyć to starcie, ale tym razem mamy przynajmniej komu kibicować w tej potyczce i dochodzi do jakiegoś zaangażowania emocjonalnego. Znajomość serialu Wojny klonów nie jest oczywiście konieczna, by cieszyć się tą historią, ale daje nam ona pewną perspektywę. Chama Syndullę już podczas tamtego konfliktu poznaliśmy jako radykała, ale jednocześnie bojownika, dla którego na pierwszym miejscu stała wolność jego ludu. W książce Lordowie Sithów widzimy poczynania desperatów, którzy przez cały czas powtarzają sobie, że nie są terrorystami, a jednocześnie podejmują decyzje dalece wykraczające poza działania bojowników o wolność. Ostatecznie, w finale książki, Syndulla staje przed decyzją, której samo rozpatrywanie całkowicie zaprzecza jego wcześniejszym przekonaniom. A wszystko to spowodowane niepohamowaną chęcią zabicia imperialnych przywódców i wzniecenia rewolucji na galaktyczną skalę.

Trzecim wątkiem w Lordach Sithów jest historia dwójki imperialnych oficerów. Ich spiski, chore relacje, walka o miejsce w hierarchii, konszachty z buntownikami, udział w spisku i zamachu stanu itd. I jest to świetny wątek, który bardzo dobrze zaczyna się, rozwija i doskonale się kończy. W pewnym momencie miałem nawet ochotę, by wyciąć kilka fragmentów, w których główne skrzypce grają mroczni lordowie, bezsensownie wycinający kolejne hordy krwiożerczej i niepokonanej fauny planety Ryloth i zastąpić ich trzecioplanowymi oficerami imperium.

Lordów Sithów czyta się szybko. Pierwsza połowa książki to niemal gwiezdno-wojenny odpowiednik serialu 24 godziny, gdzie wydarzenia galopują w szalonym tempie. Potem akcja… może nie tyle zwalnia, co nasze zainteresowanie nią nieco maleje. Zmienia się w niepotrzebną, długą rzeź na planecie. Motywacje głównych bohaterów i ich upór w dążeniu do celu zdają się być coraz bardziej pozbawione sensu. Ostatecznie jednak prowadzi nas to wszystko do bardzo dobrego finału. I tutaj znów miałem analogiczną sytuację jak w przypadku Tarkina – nawet jeśli gdzieś w trakcie książki poczułem znużenie to ostatnie rozdziały są tak dobre i stanowią tak satysfakcjonujące zamknięcie, że Lordów Sithów odkłada się na półkę z poczuciem dobrze spędzonego czasu. Absolutnie nie uważam by określenie „lekkie” i „przyjemne” było czymś negatywnym (głównie tego oczekuje od Gwiezdnych wojen), nie chcę też dodawać tej powieści głębi, której  nie ma, ale ja miałem poczucie, że dostałem od niej coś więcej niż tylko zwykłą strzelankę. W finale jest jedna rzecz, która ponownie trochę mi się nie podobała. Na ostatnich kartach ujawnia się rola Imperatora w opisanych wydarzeniach i podobnie jak w Tarkinie tak i tym razem średnio mnie to przekonuje. Warto też zaznaczyć, że zakończenie jest otwarte. Zostaje zamknięty pewien rozdział i moim zdaniem jest to finał satysfakcjonujący, ale jednocześnie niemal wszystkie poszczególne wątki Kemp pozostawił w zawieszeniu i przygotował sobie duże pole do popisu dla ewentualnych kontynuacji.

Podsumowując, książka doskonale sprawdza się jako lekka przygodówka, ale jednocześnie w ciekawy sposób pokazuje nam upadek pozytywnych bohaterów i przedstawia ich w sposób niekrystaliczny i bardzo nieszablonowy jak na tę serię. Jeśli od Star Wars oczekujecie dobrze opisanej akcji, to Lordowie Sithów są książką, po którą zdecydowanie powinniście sięgnąć.

Fot.: Uroboros

Write a Review

Opublikowane przez

Hubert Spandowski

Fanatyk Stephena Kinga. Współautor polskiego serwisu Kinga. Miłośnik filmu (głównie fantastyki i B-klasowych horrorów), nałogowy pochłaniacz seriali, książek i komiksów. Nieuleczalny kolekcjoner. Bywalec konwentów lubiący integrację miedzyfandomową. Wielki fan Star Wars w każdej postaci.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *