Ulubieńcy miesiąca: styczeń 2023

Marzec już puka do drzwi (mamy nadzieję, że z wiosną pod pachą), pogoda zmienia się chyba na lepsze, a my nieco spóźnieni dzielimy się z Wami naszymi Ulubieńcami miesiąca poprzedniego. Styczeń 2023 zapisał się jak zwykle w naszej redakcji kilkoma tytułami, które umilały nam zimowe poranki, południa, popołudnia i wieczory (a czasem także i noce). Nie zabrakło filmów, znalazło się miejsce dla wystawy, jak również książek i albumu muzycznego. Sprawdźcie koniecznie, co przyniósł nam w sferze kulturalnej styczeń, jakie tytuły i wydarzenia zrobiły na nas największe wrażenie, a jeśli coś Was zainteresuje — śmiało sięgajcie po nasze polecenia!

Gosia Kilijanek

Gosia Kilijanek

W ostatnim czasie odwiedziłam Muzeum Warszawy przy warszawskim rynku Starego Miasta, aby przyjrzeć się wystawom stałym oraz czasowej o fotografii i Warszawie lat 90.: Błysk, mat, kolor. Czas kontrastów, zmian i przełomów. Najpełniej został utrwalony na fotografiach. Zdjęcia profesjonalne i amatorskie, reportaże i fotografia artystyczna tworzą portret Warszawy w latach 90. Ponad tysiąc zdjęć i filmów autorstwa niemal stu twórców i twórczyń, w tym Hartwiga, Niedenthala, Rolkego, Millera, Bohdziewicz, Musiałówny, Białej czy Łozińskiego — przeczytać można w opisie wystawy. Na ścianach starej kamienicy znaleźć za to ujęcia z Jarmarku Europa, pierwszego McDonalda, strajku kobiet z 1990 roku (niewiele się różnił od XXI-wiecznych), wielu ulicznych manifestacji czy codzienności lat 90.

Wystawa jest podzielona tematycznie na kilka opisujących rzeczywistość fotograficznych zagadnień, takich jak Kolor, Kontrast, Narracje, Pamiętam / Nie pamiętam. W sześciu salach mieści ponad 1000 elementów: zdjęć, pocztówek i filmów. Kolorowe fotografie z sesji reklamujących biurowce i kadry handlu ulicznego stworzone przez Tadeusza Rolke przeplata czernią i bielą warszawskich wspomnień oraz spraw społecznych.

Jeżeli miałabym dać Wam jeden główny powód, dla którego warto Błysk, mat, kolor odwiedzić, to będą to zdjęcia Kacpra M. Krajewskiego z cyklu Fotofelieton, jednej z dwóch rubryk fotograficznych prowadzonych na łamach „Życia Warszawy”. To w wielu przypadkach kadry symboliczne, czarno-białe, beztytułowe i uniwersalnie opowiadające o Polsce czasu transformacji. Zatrzymały mnie przy sobie na dłużej.

Wystawa potrwa do 19 lutego 2023 roku, a w czwartki wstęp do muzeum jest darmowy.

Warte uwagi w Muzeum Warszawy są również wystawy stałe. Na ekspozycji Dane warszawskie pojawiają się wykresy, mapy i inne przedstawienia graficzne, dzięki którym poddać weryfikacji można stereotypy i obiegowe opinie na temat Warszawy, jej przestrzeni i mieszkańców. Rzeczy warszawskie to zbiór 7352 rzeczy w dwudziestu jeden gabinetach tematycznych, które opowiadają historie osób, wydarzeń i procesów, kształtujących współczesną stolicę. Dzieje kamienic to historie zabudowy przeznaczonej dla najmożniejszych rodów, wójtów i burmistrzów Starej Warszawy. Samo muzeum mieści się w przestrzeni jedenastu opisywanych kamienic przy północnej stronie Rynku, który wytyczono około 1300 roku. Muzeum Warszawy polecam nie tylko mieszkankom i mieszkańcom miasta, ale również tym, którzy w stolicy robią sobie krótszy lub dłuższy przystanek.

 

Klaudia Rudzka

Klaudia Rudzka

Styczeń to czas, który sprzyja chandrze i melancholii. Pogoda często zniechęca do opuszczenia domu i wszelkiej aktywności, do której spieszno nam latem. Wobec takich okoliczności zachęcam gorąco do obejrzenia nowej produkcji Jonaha Hilla, znanego nam przede wszystkich ze swoich dzieł fabularnych. Dokumentalna opowieść reżysera pod tytułem Stutz to bardzo osobista relacja z terapii, której doświadcza twórca. Phil Stutz to jeden z najlepszych psychoterapeutów na świecie, który opracował metody — ćwiczenia z wizualizacji problemów. W pewnym sensie jest to również hołd złożony Stutzowi, który jest także przyjacielem Jonaha Hilla. Łącząca ich relacja okraszona ciętymi żartami wraz z przeprawą przez znoje życia daje nam mieszankę, mimo wszystko kojącą, która jak sam reżyser mówi – ma nadzieję, że pomoże ludziom choć odrobinę uporać się z własnymi problemami za pomocą metody. Pomimo tego, że dla osób, którym tematy medytacji czy terapii nie są obce i być może  seans nie będzie bardzo odkrywczy, to na pewno warto zapoznać się ze Stutzem. Po pierwsze jest to bardzo ciekawe podejście do tematu psychoterapii,  a po drugie podnoszący na duchu seans filmowy. Film dostępny jest od 14 listopada na platformie Netflix i od momentu premiery cieszy się dużym uznaniem.

 

Mateusz Cyra

Mateusz Cyra

Mój czas wolny w ostatnich miesiącach zdominowała jedna marka. Marvel. Nadrabiam kilkuletnie zaległości filmowe i jeśli mnie pamięć nie myli, w samym tylko ostatnim kwartale, dzięki platformie Disney+, obejrzałem wszystkie filmy składające się na Marvel Cinematic Universe. Przede mną już tylko seriale, które planuję jednak sobie rozłożyć w czasie. Przejdę jednak do sedna. Moim ulubieńcem miesiąca (prawdopodobnie też całego roku) są filmy Avengers: Wojna bez granic oraz Avengers: Koniec gry. Będąc tak zupełnie na świeżo po seansie obu tych produkcji, byłem pewny, że dodam tylko ten późniejszy film, bo po prostu zmiótł mnie z planszy, ale gdy emocje już opadły, to uznałem, że nie można tych dwóch filmów traktować niezależnie, bo jeden dopełnia drugi, drugi jest dopełnieniem pierwszego itd. To, co zrobili bracia Russo i wszyscy, absolutnie wszyscy odpowiadający za powstanie obu tych dzieł, jest po prostu wyczynem nie z tej planety. W zasadzie mogę przyznać jedno: po Wojnie bez granic zostałem pełnokrwistym fanem filmowego Marvela, a Koniec gry umocnił mnie w sympatii do tego uniwersum. Ostatnim człowiekiem, który dał mi taką nieskończoną radość z obcowania z kinem, był Nolan, gdy wypuścił w świat Interstellar. Jejku, jak ja żałuję, że nie widziałem tych dwóch części Avengersów w IMAX. Bo efekt opadniętej szczęki byłby tylko bardziej spotęgowany; ale głęboko wierzę, że jeszcze uda mi się naprawić błąd z przeszłości i będzie mi dane pójść na oba te filmy do kina, bo kocham je na 3000. 

Patryk Wolski

Patryk Wolski

Co mnie skłoniło do tego, żeby w końcu obejrzeć film Good Morning, Vietnam? Znalazły się dwa powody. Po pierwsze, w jednym z moich ulubionych seriali komediowych — The Office — jeden z głównych bohaterów, Michael Scott, używa kilkukrotnie tytułowego okrzyku filmu Barry’ego Levinsona. W serialu o firmie papierniczej wychodziło to niezręcznie i domyślałem się, że może to być cytat z jakiejś kultowej produkcji. Żart wrył mi się w pamięć, ale mimo to nie czułem jeszcze potrzeby, aby poznać jego materiał źródłowy. Przełamanie przyszło znienacka i to jest drugi powód: pewnego dnia włączyłem muzyczną stację telewizyjną i wśród wielu świetnych kawałków pojawiła się znana wszystkim piosenka Louisa Armstronga What A Wonderful World. Teledysk był złożony zarówno z występu legendarnego muzyka, jak i fragmentów filmu Good Morning, Vietnam (w którym piosenka została w fenomenalny sposób użyta, ale o tym za chwilę). W teledysku widzimy szalejącego Robina Williamsa i już to mnie przekonało, że to może być dobry film. Szybko znalazłem informację, że produkcja jest dostępna na Disney+, odpaliłem i się zachwyciłem zarówno grą aktorską, jak i niebanalnym podejściem do kina wojennego. Wojna w Wietnamie jest solą w oku Amerykanów i powstało wiele produkcji o piekle tego konfliktu, ale tym razem nie widzimy strzelających do siebie żołnierzy, tylko śledzimy rozwój programu radiowego, który ma poprawiać morale żołnierzy. Ekstrawagancki Adrian Cronauer szybko podpadł dowództwu, emitując szalone audycje radiowe pełne sprośnych żartów, karykatur znanych polityków, a na dalszym etapie postanowił omijać cenzurę, co mogło się dla niego skończyć tragicznie. Improwizacje Robina Williamsa są genialne i trudno mi sobie wyobrazić, jak mógł wyglądać proces montażowy tak szalonych występów. Momentami film bywa naiwny, jak chociażby wątek niejasnej znajomości Adriana z młodym, wietnamskim chłopakiem — dzisiaj taki zabieg narracyjny jest łatwy do zdemaskowania, więc nie pod każdym względem film zestarzał się dobrze. Za to Good Morning, Vietnam świetnie użyło wyżej wymienionej piosenki Louisa Armstronga — to chyba najbardziej brutalny w swojej oschłości, szokujący fragment filmu. W momencie, gdy słyszymy piękny, niski głos wokalisty, na ekranie widzimy płonące wioski i lasy, rannych i zabitych cywili oraz żołnierzy, brudne ulice. Ten kontrast między piękną piosenką a zgrozą wojny robi piorunujące wrażenie.

Adam Kamiński

Adam Kamiński

W końcu! Dzięki wydawnictwu Karakter mogłem zapoznać się z pierwszymi trzema powieściami traktującymi o przygodach zblazowanego detektywa Philipa Marlowe’a. Za sprawą Raymonda Chandlera zagłębiłem się w trzy różne historie — i wsiąkłem. Nie bez powodu te pozycje jako jedne z ulubionych wskazał sam Haruki Murakami. Mimo prawie stu lat, jakie te książki mają na karku, czyta się je wręcz fenomenalnie. Chandler bawi się z czytelnikiem, ale nie w arogancki i obelżywy sposób, jak niektórzy dzisiejsi pisarze, którzy uważają, że im więcej mądrych słów wpychają do powieści, tym te stają się lepsze. Nie, z Chandlerem czułem się, jakbym siedział w przydymionym barze, z dogasającym papierosem w ręku słuchał kolejnej opowiastki charyzmatycznego gliny o jego ostatnim śledztwie. Mimo prostego języka opisy oraz dialogi stanęły na moim osobistym podium wśród pisarzy XX wieku. Jeśli Chandler się nie obrazi, chciałbym zacytować tylko jeden z akapitów, abyśmy wiedzieli, z czym mamy do czynienia: 

Robiło się ciemno. Pośpieszny szum ruchu ulicznego nieco zelżał, a powietrze wsączające się przez otwarte okno, jeszcze nieochłodzone przez noc, miało ociężały, charakterystyczny dla zmierzającego dnia smród pyłu, samochodowych spalin, ciepła uchodzącego z nagrzanych ścian i chodnikowego bruku, dolatującego z oddali zaduchu tysiąca knajpek i wyczuwalny tylko, jeśli miało się nos psa myśliwskiego, dochodzący z dzielnicy mieszkalnej na hollywoodzkich wzgórzach osobliwy koci zapach wydzielany ciepłą porą przez drzewa eukaliptusowe.

Monstrualne zdanie przedstawiające nam wieczór w Los Angeles. Nie wiem jak Wy, ale ja niemal czuję ten zapach. Jeśli lubicie dobre (a nawet świetne) intrygi, klimat kryminałów noir, a przy okazji chcecie poznać kilkoro równie zgrabnych, jak i niebezpiecznych femme fatale, to polecam z całego serducha.  

 

Jakub Pożarowszczyk

Jakub Pożarowszczyk

W nowy rok wkroczyłem leniwie i niespecjalnie śledziłem, co w trawie piszczy. Niemniej trochę interesujących dźwięków pojawiło się na moim radarze. Rzeczy warte uwagi to na pewno nowa EP Słoweńców z Laibach. Katatonia pokazała niezłą kompozytorską formę na Sky Void of Stars. Niestety twórczość Szwedów już od dawna nie budzi we mnie większych emocji. Podobnie jak nowe dzieło death metalowców z Obituary, które pomimo przeciętnej zawartości warto odnotować. Za to nieśmiertelny Iggy Pop udowadnia, że jest w nim jeszcze pełno rockowego ognia. Nie inaczej rzecz ma się u legendarnych hard rockowców z Uriah Heep. Wydali właśnie 25. (!) album studyjny (Chaos & Colour) w swojej bogatej karierze i rzecz jasna nie zawodzą, utrzymując nieustannie równy poziom od momentu powrotu na scenę w 2008 z albumem Wake The Sleeper.

Nie będę oryginalny, jeśli stwierdzę, że w moim odtwarzaczu najczęściej kręcił się premierowy krążek polskiego kwartetu Riverside zatytułowany ID.Entity. To pierwszy materiał w pełni przygotowywany z gitarzystą Maciejem Mellerem, więc wymagania, ale i obawy towarzyszyły mi przed pierwszym odsłuchem. Na szczęście szybko zostały one rozwiane z pierwszym utworem, diabelnie przebojowym Friend & Foe. Oczywiście to jest dalej ten sam, dobrze nam znany Riverside, akcenty jednak zostały nieco przesunięte (znowu!) w kierunku progresywnego metalu i elektroniki. Ekipa Mariusza Dudy spróbowała chociażby dźwięków rodem z synthpopu lat osiemdziesiątych (Friend & Foe) i nagrała chyba najlepszy singiel w karierze. Zapętlił mi się on niemiłosiernie i katuję go prawie codziennie! Ogólnie dźwięków klawiszy mamy na ID.Entity naprawdę sporo, więc Michał Łapaj ma ręce pełne roboty (przykładem doskonały, gęsty jak smoła początek Big Tech Brother). Z drugiej strony mamy też kompozycje typowe dla Riverside (Landmine Blast i najbardziej rozbudowany, wielowątkowy The Place I Where Belong), nawiązujące do czasów Anno Domini High Definiton Shrine of New Generation Slaves. Lirycznie jest ciekawie, a zarazem bardzo współcześnie. Problem tożsamości w świecie pełnym komputerów, social mediów to temat rzeka, z którym Mariusz Duda zmierzył z typową dla siebie przenikliwością. 

Więc mamy kolejny, udany album Riverside. A mam wrażenie, że tylko zyska na żywo (podobnie jak Wasteland). Czekam więc niecierpliwie na koncerty.

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Klaudia Rudzka

Kino w każdej postaci, literatura rosyjska, reportaż, ale nie tylko. Magister od Netflixa, redaktor od wszystkiego. Właściwy człowiek we właściwym miejscu – chętnie zrelacjonuję zarówno wystawę, koncert, płytę, jak i sztukę teatralną.

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Adam Kamiński

Dusza anarchisty ściera się we mnie z romantycznym sercem. Jednego dnia rzucałbym koktajlem Mołotowa i palił rządowe pałace, innym razem wzruszam się nad twórczością klasyków literatury - Tołstoja, Steinbecka czy Remarque'a. W wolnych chwilach potrafię wyruszyć samotnie na szlak i biwakuję w ostępach przyrody. Moim marzeniem jest napisać powieść.

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *