Walfad

Niejednorodna mieszanina – Walfad – „Colloids” [recenzja]

Walfad, czyli We Are Looking For A Drummer, powrócili z nowym albumem Colloids. Najnowsze dzieło Wojciecha Ciuraja i spółki zdaje się poszerzać stylistyczne szlaki, które przetarte zostały na poprzednim krążku – Momentum.

Mimo że podobała mi się czysto progresywna w swoim wyrazie płyta An Unsung Hero, Salty Rains & Him, to trzeba uczciwie przyznać, że trwanie w tej szufladce mogłoby na dłuższą metę bardziej zaszkodzić zespołowi, aniżeli pomóc. Szczególnie że Walfad jawi się jako bardzo ambitna ekipa pod względem artystycznym. Nie inaczej jest na Colloids. Płyta w całości jest eklektyczna, a zarazem spójna, czego nieco brakowało na Momentum. Niewątpliwie jest to zasługa talentu kompozytorskiego i wykonawczego całego zespołu, który wszystkie klocki poustawiał we właściwym dla nich miejscu.

Najłatwiej byłoby stwierdzić, że Colloids stoi w rozkroku pomiędzy progresywnym rockiem a prostszymi w swoim wyrazie gatunkami – jak chociażby hard rock. Natomiast trzeba powiedzieć, że byłoby to aż nadto przesadne uproszczenie sprawy, szczególnie że Walfad wymaga od swojego słuchacza nieco wysiłku w poznawaniu nowych dźwięków. Z drugiej strony muzycy nie boją się ujawniać swoich inspiracji, czego doskonałym przykładem jest kawałek W Kotle zagrany z deep purplowską werwą i mocą. Nie będę ukrywał, że na początku poznawania Colloids trochę gryzło mi się w tej kompozycji połączenie charakterystycznego śpiewu i głosu wokalisty z ostrym, rockowym łojeniem.

Walfad, podobnie jak na Momentum, poszukuje i przy okazji rozszerza środki wyrazu, jak w radiowym wręcz utworze Synowie Syzyfa, w którym zaskakują dźwięki mandoliny. We wspominanym już W Kotle na organach Hammonda szaleje Dariusz Tatoj. Zespół rzecz jasna nie zapomina o swoich progresywnych początkach, co udowadnia w pięknym, monumentalnym i podniosłym utworze tytułowym. Walfad doskonale operuje również dynamiką, czego dowodem jest Rdza z doskonałymi partiami klawiszy i gitary. W niektórych momentach słychać echa naprawdę dobrej solowej płyty Ciuraja – Ballady bez Romansów.

Trochę szkoda, że napięcie siada w końcowej części albumu, bo gdyby całość utrzymała poziom pierwszych czterech czy pięciu kompozycji, to wyszłoby arcydzieło, które może i spokojnie przegoniłoby w podsumowaniach 2018 roku Wasteland od Riverside. A tak jest co najmniej bardzo dobrze. Na plus należy zaliczyć to, że płyta jest zaśpiewana po polsku, a teksty stworzone przez Wojciecha Ciuraja są niezłej jakości, chociaż złośliwi mogliby zarzucać ich autorowi lekką grafomanię. Nie stronią od inteligentnych wersów, wymagających od słuchacza pewnej dozy intelektualnego wysiłku; podejmują ważne, istotne tematy. Miła odmiana od sztampowych liryków, których pełno w świecie art rocka.

Fot.: Walfad

Walfad

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *