Ceremonia rozdania najważniejszych filmowych nagród coraz bliżej, dlatego też mamy dla Was kolejny Wielogłos, w którym przypominamy Wam o filmie, który w polskich kinach premierę miał w listopadzie 2015 roku. W ostatnich czasach żadna produkcja poza omawianym tu Marsjaninem nie wzbudziła w nas tak skrajnych opinii. Część redakcji uważa go za filmową porażkę, która nie powinna w ogóle powstać (podobnie jak jeszcze gorszy literacki pierwowzór), a część jest zadowolona z seansu i generalnie nie widzi problemu tam, gdzie doszukuje się tego reszta. Jedno jest pewne – Marsjanin został bardzo dobrze zrealizowany i kwestie techniczne są największym atutem tego przedstawiciela kina rozrywkowego. Zgodni jesteśmy również co do tego, że siedem (!) nominacji to zdecydowanie zbyt wiele. Zapraszamy do lektury dyskusji, w której wzięli udział Michał, Jakub i Mateusz.
WRAŻENIA OGÓLNE
Jakub Pożarowszczyk: Film na samym początku jego trwania wywierał na mnie jak najlepsze wrażenie. Fenomenalne, monumentalne ujęcia powierzchni Marsa, okraszone klimatyczną, doskonale dopasowaną do kosmicznego krajobrazu muzyką – nic nie zapowiadało katastrofy. Czar prysł, gdy po raz pierwszy na ekranie pojawili się nasi bohaterowie beztrosko hasający sobie po powierzchni Marsa i rzucający sobie nawzajem nędzne żarty. Absolutnie nie dziwią mnie Złote Globy w kategorii film komediowy… Inna sprawa, że Marsjanin okazał się wyjątkowo kiepską komedią. Ta idylla zostaje przerwana nadejściem potężnej burzy piaskowej i wtedy zaczyna się właściwy film, który moim zdaniem został położony w każdym aspekcie, chyba poza realizacją. Jednowymiarowy główny bohater, sposób przedstawienia historii, scenariusz, rażąca płytkość i nijakość tego filmu spowodowały, że z zapowiadanego przez wszystkich arcydzieła s-f zrobiła się typowa amerykańska papka bez głębi i polotu. Być może takie miało być założenie Ridleya Scotta, aby tę historię przedstawić w sposób lekki, łatwy i przyjemny, ale to, w moim przekonaniu, pogrzebało cały potencjał, jaki niosła za sobą historią opisana przez Andy’ego Weira.
Mateusz Cyra: Ja miałem tę “przyjemność”, by przed obejrzeniem filmu zapoznać się z treścią powieści, na którą odpowiednio już powyzywałem (wyzwiska dla zainteresowanych tutaj). Gdybym obejrzał produkcję Marsjanin bez znajomości literackiego pierwowzoru, prawdopodobnie miałbym podobne odczucia do tych Kuby. Paradoksalnie – film Scotta jest… lepszy niż przeciętna, naszpikowana idiotyzmami powieść Weira. Filmowy Marsjanin to dzieło bardziej stonowane, Matt Damon wyciągnął z kompletnie niewiarygodnej i fatalnie wykreowanej postaci tyle, ile mógł (nadał odgrywanemu przez siebie bohaterowi jakiekolwiek ludzkie cechy, czego nie można napisać o powieściowym Marku Watneyu) a realizacyjnie ten film jest po prostu miły dla oka, jednak fabularne durnoty i wyzierająca zbyt często nuda sprawiają, że mi jeden jedyny seans wystarczy.
Michał Bębenek: Wygląda na to, że stanę w opozycji do Waszych wrażeń, bowiem mnie się zarówno film, jak i jego książkowy pierwowzór bardzo podobały. I nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem jakoby film Scotta był lepszy niż powieść Weira. Scenariusz, jak to zwykle bywa w przypadku obrazu, który zmieścić trzeba w mniej więcej dwóch godzinach ekranowych, był bardzo okrojony w stosunku do oryginału. Zabrakło mi kilku istotnych wydarzeń, jak choćby przebiegu naprawdę morderczej wyprawy Marka z habu do miejsca, z którego miał zostać uratowany. Sama postać może i była nieco przegięta, ale też nie zgadzam się z twierdzeniem, że Watney był bardziej jak robot bez ludzkich uczuć. Owszem, był z niego śmieszek i domorosły MacGyver, ale wszystko co robił, miało swoje naukowe uzasadnienie. Żadne z jego działań nie było wymyślone na kolanie, ale gruntownie przemyślane przez pisarza (który sam jest naukowcem) i nawet jeśli nie zbadane empirycznie, to działające w teorii. W każdym razie, do rzeczy – film nie był tak dobry, jak książka, niemniej jednak stanowił całkiem ładną wizualnie ekranizację.
PLUSY I MINUSY FILMU
Jakub: Zdjęcia Dariusza Wolskiego, o których wspominałem na samym początku. Długie ujęcia zachwycają nawet przy kolejnych seansach. Dziwi mnie brak nominacji do Oscarów w tej kategorii. No i muzyka, która też mnie zachwyciła na samym początku, trochę mająca w sobie klimat kompozycji Pink Floyd. No i ten odgłos sonaru, pojawiający się, gdy na ekranie zapowiedziany jest nowy sol, czyli doba marsjańska. Dźwięk niczym ze słynnych Echoes Pink Floyd. Inspiracja jest aż za bardzo widoczna.
Głównym moim zarzutem wobec Marsjanina jest fatalny scenariusz. Historia jest łatwa, lekka i przyjemna. Mark Watney, pomimo że został sam na Marsie, jest wiecznie uśmiechnięty, a sama historia zachowana jest w konwencji komediowo-rozrywkowej. Żadnego wejścia w psychologię człowieka, czy też zapytań o filozoficzny sens egzystencji człowieka, w sytuacji, w której skazany jest na praktycznie na śmierć na bezludnej planecie, która nie ma nawet wody do picia. Facet został sam na Marsie. Skazany tylko na siebie, na swój intelekt i umiejętności. Czujecie potencjał tej historii? No właśnie, a Riddley Scott wszystko maksymalnie spłycił, uprościł, aby przeciętny widz był zadowolony, a z Marka Watneya zrobił pieprzonego McGyvera. Wpływy z box office’u wyniosły ponad pół miliarda dolarów, więc taki zabieg się opłacił.
Mateusz: Widzisz, tylko to nie Scott wszystko spłycił. Znacznie wcześniej zrobił to Andy Weir i uwierz mi, że Scott jak i Drew Goddard (scenarzysta) wyciągnęli z miałkiego materiału, co się dało. A też chwała twórcom za to, że pominęli niektóre sceny z książki (jak choćby druga burza piaskowa), które nie wiem, co miały na celu? Podniesienie dramatyzmu? Ukazanie, że Watney ma przerąbane, ale przecież ma szósty zmysł i finalnie i tak sobie bezbłędnie poradzi? I widzisz – Ciebie razi fakt, że nie było w filmie Marsjanin żadnego wejścia w psychikę bohaterów… Tyle, że to też narzuca książka.W czasie, który Watney spędził na Marsie, jego największe dolegliwości to ból pleców. Filmowy Watney od czasu do czasu pokaże widzowi grymas na twarzy, jakiś tajemniczy smutek bądź chwilę zadumy. Tego w powieści nie ma i film ratuje w moich oczach praktycznie tylko to. Mnie muzyka nie zachwyciła, nawet tak naprawdę jej nie zapamiętałem (poza irytującą Abbą), historia to dno absolutne, pełne durnot, uproszczeń oraz sytuacji w stylu marvelowskiego “american hero”, nie czuć też niestety żadnych emocji podczas seansu. Jednak jako pozytywny aspekt oceniam realizację. Efekty specjalne robią wrażenie, Mars jako planeta jest wiarygodny, zdjęcia faktyczne są zapadające w pamięć, a wszystkie sprzęty kosmiczne intrygują.
Michał: A w moim odczuciu ten brak zagłębiania się w psychikę był celowy. Zarówno film, jak i książka miały przede wszystkim charakter rozrywkowy i humorystyczny (dało się nawet wyczuć lekkie inspiracje Douglasem Adamsem), a nie dramatyczny. Tak więc rozterki i bóle życiowe głównego bohatera zwyczajnie nie mieściły się w schemacie gatunkowym. Mark Watney był zabawnym kolesiem, z łbem mocno osadzonym na karku. I to właśnie film spłycił jego prawdziwe możliwości. Także, to właśnie było dla mnie minusem ;). Plusem była świetna realizacja, efekty specjalne, zdjęcia itd. Akurat pod tym względem chyba zgadzamy się wszyscy.
Jakub: No dobra, może i Scott z Goddardem mieli kiepski materiał do obróbki w postaci powieści Weira, ale z drugiej strony, to hello!, jesteśmy w Holywood i podejrzewam, że dla dobra filmu i scenariusza spokojnie można było dokonać potężnych zmian w opowieści i zachować sam szkielet, szczególnie, że jak sam twierdzisz, twórcy nie bali się lekkich odchyleń od pierwowzoru. Mogli pójść na całość.
NAJLEPSZA SCENA
Mateusz: Początkowa scena w filmie jest nawet niezła. Mam na myśli burzę piaskową. To bodajże najbardziej trzymający w napięciu moment w całym filmie.
Jakub: Wszystkie te, w których nie ma aktorów i dialogów.
Michał: Dla mnie najfajniejszą sceną było odnalezienie i odkopanie Pathfindera oraz zrobienie z niego użytku. Pokazywało to fajnie pomysłowość i zaradność naszego marsjańskiego rozbitka ;).
Jakub: Tak, odnalezienie Pathfindera pokazało też absurdalność scenariusza. Szkoda, że gdzieś po drodze Watney nie spotkał szczątków poczciwego Vikinga 1…
Michał: No, ale przecież ten sprzęt tam naprawdę jest, dlaczego więc nie mógł go znaleźć? ;)
Jakub: Chyba nie szukałeś nigdy czegoś zakopanego w ziemi, nie wiedząc, gdzie to dokładnie jest ;).
NAJGORSZA SCENA
Jakub: Scena wielkiego finału. To tutaj nastąpiło apogeum absurdu i idiotycznych rozwiązań scenariuszowych, bo wyobrażacie sobie, że wygłodzony, wymęczony Mark Watney, opakowany w ciasnym skafandrze kosmicznym, potrafi plecami przesunąć 400-kilogramowy właz kapsuły kosmicznej – naprawdę miło mi, że scenarzyści uznali mnie i innych widzów za kompletnych idiotów. Ogólnie grande finale zostało zrealizowane bez polotu, pozbawione zostało emocji, przewidywalne było od samego początku. Mam wrażenie, że Scott od samego początku tutaj nie miał dobrego pomysłu.
Mateusz: Było ich wiele. Nie zamierzam się jednak pastwić nad filmem, który mimo wszystko oceniam wyżej od literackiego pierwowzoru, gdyż filmowcy naprawili wiele durnych scen, które stworzył Weir. Najgorsza jest jednak finałowa sekwencja, gdy Watney przykryty płachtą opuszcza Czerwoną Planetę, a żeby dostać się do swoich, wykonuje akcję na “Iron Mana”. Dlaczego?!
Michał: Nie pamiętam już dokładnie, jak ten finał wyglądał w książce, ale mam wrażenie, że film jeszcze bardziej przegiął tę scenę, o której mówicie. Akurat tutaj muszę zgodzić się, że było to ekstremalnie nierealistyczne. Chociaż Iron Man akurat był niezłym żarcikiem ;).
Mateusz: Jestem stosunkowo świeżo po książce jak i po filmie, i akurat finałowa scena jest jedną z wierniejszych w stosunku do powieści Weira.
EFEKTY SPECJALNE / KWESTIE TECHNICZNE
Mateusz: Marsjanin to techniczny majstersztyk, ale nie można się było spodziewać czegokolwiek innego od twórcy takich hitów jak Gladiator, Obcy – 8. pasażer Nostromo czy Łowca Androidów. Efekty specjalne są na poziomie dzisiejszych blockbusterów. Nie są ani przełomowe, ani specjalnie wybitne, ale dobrze wyglądają. O zdjęciach zdążył już wspomnieć Kuba, z czym się raczej zgadzam, aczkolwiek widziałem w tym roku znacznie lepsze efekty pracy operatorów. Scenografia jest kapitalna i jest to jeden z plusów tego filmu.
Jakub: No cóż, ja na Głosie Kultury jestem facetem od muzyki, więc na głęboką analizę technikalii z mojej strony nie ma co liczyć, lecz trzeba uczciwie przyznać, że będąc na seansie w kinie, czerpałem nieskrywaną przyjemność z oglądania i podziwiania pracy kamery, kapitalnej scenografii tudzież efektów specjalnych. Pod względem technicznym film jest doskonały, tutaj zarzutów nie mam.
Michał: Sekcja, w której wszyscy zgadzamy się zgodnym chórem. Technicznie Marsjanin był doskonały. Powierzchnia Czerwonej Planety była pokazana w taki sposób, że prawie można było uwierzyć, że twórcy naprawdę wysłali tam Matta Damona razem z kamerzystą i reżyserem.
AKTORSTWO
Mateusz: Ogólnie twórcom udało się skompletować ciekawe nazwiska do filmu, niestety nikt nie wybił się ponad codzienną aktorską robotę. Każdy zagrał to, co miał zagrać, ale podczas seansu nie było miejsca na jakiekolwiek aktorskie fajerwerki. Zwalam to jednak na karb przeciętnego scenariusza, bo większość obsady ma naprawdę spore umiejętności aktorskie.
Jakub: Matt Damon to świetny aktor, ale miałki scenariusz nie pozwolił mu rozwinąć skrzydeł. Pozostali aktorzy zagrali bez większego polotu. Co gorsza, z postaci granych przez Jessicę Chastain, Michaela Penę, Kate Marę czy Mackenzie Davis również, jak w przypadku Damona, wyłaził słaby scenariusz i brak pomysłu na te postacie, które zostały zagrane bez wyrazu, zaledwie poprawnie. W tym aktorskim gwiazdozbiorze wyróżnia się Chiwetel Ejiofor. No i za Seana Beana zawsze props.
Michał: Na szczęście Sean Bean nie ginie w tym filmie ;). Aczkolwiek rozbawiło mnie nazwanie sekretnej rady “Projektem Elrond”, przez aktora, który jako Boromir brał udział w “oryginalnej” radzie w Drużynie Pierścienia. Co do Matta Damona, ja z kolei niezbyt za nim przepadam i prawdę mówiąc, byłem pełen obaw, co do jego wyboru już od momentu pierwszych doniesień prasowych. Okazało się jednak, że jako Mark Watney sprawdził się całkiem nieźle i nie miałem na co narzekać. No i była to chyba jedna z pierwszych jego ról, które były tak wymagające fizycznie – marsjańska dieta-cud przybliżyła go do Christiana Bale’a w Mechaniku ;).
OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI
Mateusz: Każdy, kto czytał książkę, wiedział, czego się spodziewać. Ja do dziś nie mogę pojąć, jak dzieło Weira stało się takim bestsellerem. Przecież to strasznie kulawa, nastawiona na tanią rozrywkę powieść, która nie broni się kompletnie niczym. Ba, nawet sam autor zapytany o jedno z rozwiązań fabularnych powiedział, że nieistotny jest realizm, bo liczy się frajda czytelników. Dlatego też główny bohater – Mark Watney – jest… kompletnie niewiarygodny. Otóż, nasz astronauta nie przeżywa żadnych emocji, a podczas pobytu na obcej planecie dowcip trzyma się go niczym rzep psiego ogona. Watney znany jest również z tego, że MacGyver przy nim jest zaledwie karłem. Nie było rzeczy, której nasz bohater nie umiałby wykonać, naprawić, stworzyć, zmodyfikować na swoje potrzeby. Generalnie świetnie, tylko zupełnie sztucznie to wyszło. Zaniknął też jakikolwiek element survivalu, no bo jak w ogóle martwić się o bohatera, który ze wszystkiego wychodzi bez najmniejszego szwanku, w dodatku z jakąś autoironiczną uwagą w podsumowaniu. Dlatego też Mark Watney dołącza do grona postaci niezwykle słabych, które gdy tylko nawinie się temat, będę z lubością wskazywał jako przykład tego, jak nie powinno się ich tworzyć.
Michał: Ale właśnie to stwierdzenie autora, o tym że nieistotny jest realizm, a liczy się frajda, pozwala tak naprawdę nabrać odpowiedniego dystansu i nastawiania do całej tej historii. Jak już wspominałem, czuć tutaj inspiracje Adamsem i jego Autostopem przez galaktykę. Doszukujecie się realizmu i dramatyzmu w filmie, w którym z założenia nie miało go być.
Mateusz: Z tą różnicą, że Marsjanin (powieść) od samego początku promowany jest jako dramatyczny survival, którym nie jest ;).
Michał: Może copywriter uznał, że tak będzie fajniej ;). Moim zdaniem ta promocja jest od początku chybiona.
OSCAROWE SZANSE
Mateusz: To, co robi Akademia to jest dla mnie jakaś niezrozumiała pomyłka. W zeszłym roku Interstellar – film zdecydowanie lepszy od Marsjanina na każdym polu – zdobył nominacje tylko w kategoriach technicznych, a pominięto tak scenariusz, jak reżyserię, aktorstwo… Natomiast Marsjanin jest nominowany także w kategorii Najlepszy film… Albo nominacje rozdają ślepi ludzie, albo kierują się sympatią przy wyborze, bo dla mnie kompletnie niezrozumiałym jest aż 7 nominacji do Oscarów. Rzecz jasna, mam nadzieję, że film nie otrzyma ani jednej statuetki. Z prostej przyczyny – na żadną nie zasługuje. A już nominacja za scenariusz to jest jakiś strzał w stopę szanownej Akademii.
Jakub: Ilość Złotych Globów dla Marsjanina mnie totalnie zadziwiła, tak samo jak aż 7 nominacji do Oscarów, wśród których nie ma chociażby wyróżnienia dla Dariusza Wolskiego za zdjęcia. Największe moim zdaniem szansę Marsjanin ma w kategorii Najlepsza Scenografia. I chyba tylko tam. W innych “technicznych” kategoriach film nie ma szans chociażby w starciu z Mad Maxem i Gwiezdnymi Wojnami. Oscar w kategorii Najlepszy Film i Aktor byłby jakąś pomyłką.
Michał: W całym moim dotychczasowym entuzjastycznym nastawieniu, muszę stwierdzić, że kompletnie nie rozumiem tak dużej ilości nominacji dla dzieła Marsjanin (w tym za najlepszy film). Jakkolwiek podobał mi się obraz Scotta, to zdecydowanie nie jest to produkcja oscarowa. Co najwyżej efekty specjalne i tego typu techniczne kategorie zasłużyły na wyróżnienie. Ale nominacja dla Damona to jakaś potwarz dla jego bardziej zdolnych kolegów po fachu.
PODSUMOWANIE
Mateusz: Marsjanin to dla mnie zwykły hollywooddzki blockbuster, który niestety nie niesie ze sobą żadnego przekazu, nie skłania do przemyśleń a warstwa rozrywkowa miast bawić, bardzo szybko irytuje i drażni, głównie za sprawą jednego z najgorzej wykreowanych bohaterów w historii kina i literatury. Niemniej jednak, to film znacznie lepszy od literackiego pierwowzoru, gdyż twórcy zrezygnowali z kilku strasznie kretyńskich wątków oraz nadali postaci granej przez Damona chociaż rys człowieczeństwa, którego w książce nie było. Nie mam wątpliwości (co zresztą udowadnia wynik box office), że film był światowym hitem, bo ludzie lubią takie proste historyjki dla rozluźnienia. Mam natomiast wątpliwości, jakim cudem został nominowany do Złotych Globów oraz do Oscarów. Dla mnie to kino z rodzaju “action hero” i na dobrą sprawę niewiele się różni od filmów sygnowanych logo Marvela.
Jakub: Najlepsze sci-fi naszych czasów; Interstellar może się schować – ufny tak zatytułowanym recenzjom, poszedłem do kina i kompletnie się rozczarowałem. Oczywiście, Interstellar i Marsjanina krytycy i fani lubią bardzo porównywać, ale to właśnie Interstellar ujął mnie swoim filozoficznym wymiarem i typową dla s-f troską o los naszego świata, który systematycznie niszczymy swoją działalnością. Ten film był prawdziwym science-fiction, pomimo pewnych dziur fabularnych i wpadek. W Marsjaninie nie ma ani “fiction”, ani tym bardziej “science”. Kolejna przereklamowana amerykańska papka, która wcale nie musiała taką być. I to jest największy mój zarzut wobec tego filmu.
Michał: Zgadzam się z tym, że był to zwykły hollywoodzki blockbuster, ale mnie, w przeciwieństwie do kolegów, bawił i dostarczył solidną porcję rozrywki kinowej. Była to frajda na poziomie Avengers, a nie ambitnego kina, mimo wszystko jednak z seansu wyszedłem zadowolony. Ridley Scott jest dobrym reżyserem, mimo że trochę nierównym. Czasem naprawdę wartościowe kino (vide Blade Runner czy Alien) miesza mu się z wysokobudżetowymi widowiskami. Niemniej jednak pozostaje świetnym rzemieślnikiem, nawet jeśli wcisną mu do realizacji letni hit. No i taki właśnie był Marsjanin – twór lekki, zabawny, przyjemny i bez ambicji ;).
[buybox-widget category=”movie” name=”Marsjanin” info=”Ridley Scott”]
Fot.: Twentieth Century Fox Film Corporation
1 Komentarz
Zdecydowanie najbliżej mi do zdania Michała. To nie było złe, czy kulawe. Troche naiwne i przekombinowane, ale mimo wszystko – całkiem zjadliwa rozrywka. I btw. powieść była lepsza.