the kominsky method

Wielogłosem o…: „The Kominsky Method”, sezon 1.

Pod koniec 2018 roku na Netflixie zadebiutował serial Chucka Lorre’a – giganta, jeśli chodzi o odcinkowy świat telewizji. Ten amerykański producent, scenarzysta i reżyser jest odpowiedzialny za powstanie takich przebojów jak Teoria wielkiego podrywu, Mamuśka, Dwóch i pół czy też starszego, ale kultowego już obrazu Dharma i Greg. I chociaż ostatnio zdarzyła mu się wpadka w postaci Rodziny w oparach, pełne rozgrzeszenie daje mu najnowszy hit, zatytułowany The Kominsky Method z Michaelem Douglasem i Alanem Arkinem w rolach głównych. Produkcja o sitcomowym formacie szturmem zawładnęła sercami Amerykanów, czego potwierdzeniem były dwa Złote Globy, w tym dla najlepszego serialu komediowego. Polski widz chyba dotąd nie poznał się na uroczym duecie starszych panów, którzy z olbrzymim luzem i dystansem podchodzą do swojego wieku i związanych z nim niedogodnościami. Mamy nadzieję, że lektura niniejszego Wielogłosu przekona Was do obejrzenia tej produkcji.


WRAŻENIA OGÓLNE

Sylwia Sekret: W zasadzie mało się słyszy (bo i mało się mówi) o tym serialu i właściwie… za cholerę nie wiem, dlaczego. To świetna produkcja, pełna zarówno ciętego humoru, jak i ciepła, a w dodatku przesiąknięta życiowością, która – umówmy się – rzadko kiedy tak naprawdę pojawia się w na wielkim i mniejszym ekranie. Do tego dochodzi obsada – Michael Douglas i Alan Arkin w rolach głównych, którzy nie tylko grają wieloletnich przyjaciół, ale także są nimi w rzeczywistości. Dodajmy jeszcze, że obydwaj aktorzy mają do siebie ogromny dystans i nie boją się podejmować trudnych tematów związanych ze śmiercią czy uciążliwościami starości. Co tu się mogło nie udać?! Udało się w zasadzie wszystko – serial ogląda się niesamowicie przyjemnie, w dodatku ma niewiele, trwających krótko odcinków. Można połknąć całą produkcję nawet w jeden luźniejszy dzień.

Mateusz Cyra: Fakt, nie bez powodu zresztą serial zgarnął dwa Złote Globy (za Najlepszy serial komediowy, oraz za Najlepszego aktora pierwszoplanowego) oraz był nominowany w kilku innych istotnych w świecie serialowym „rankingach”. The Kominsky Method ogląda się przyjemnie od pierwszej do ostatniej sceny, chociaż ten zwiewny humor często podszyty jest trudną i dla wielu niewygodną tematyką.

WADY I ZALETY SERIALU

Sylwia: Świetna obsada – o tym już wspomniałam. W dodatku Douglas i Arkin nie ukrywają, że wiele tematów do produkcji czerpią z życia – co jest z ich strony zarówno odważne, jak i w ostatecznym rozrachunku okazuje się strzałem w dziesiątkę, bo serial nie jest przerysowany, ale idealnie trafiony w punkt, jeśli chodzi o dozowanie ironii, smutku, humoru i podskórnego lęku. Długość odcinków, a także ich ilość, również uważam za zaletę. Jasne, jako widz, któremu serial bardzo przypadł do gustu, powinnam chcieć więcej, ale myślę, że taki format jest najlepszy dla tej historii, która przeciągnięta, mogłaby zrobić się zwyczajnie męcząca.

Kameralność produkcji – trudno mi się oprzeć wrażeniu, że właśnie taki jest ten tytuł: kameralny. I może dlatego aż tak wiele się o nim nie słyszy? Nie ma w nim wielkich przestrzeni, nie ma wielu bohaterów, nie podejmuje jakichś przełomowych tematów… a jednak potrafi, tak mi się wydaje, dotrzeć do tego bardziej wymagającego widza. The Kominsky Method jest w jakiś sposób swojski, choć przecież kryją się za jego stworzeniem wielkie w świecie Hollywood nazwiska.

Humor, który jest naprawdę w punkt – nic nie jest tu przerysowane, dzięki czemu kiedy się śmiejemy, śmiejemy się szczerze, z głębi siebie; nie jest to pusty śmiech, wywołany na siłę jakimś gagiem, który powoduje po prostu mimowolne skurcze przepony, które z prawdziwym rozbawieniem nie mają nic wspólnego.

Wady? Serial mógłby być dłuższy… ale chwila… Czy przed sekundą nie wspominałam, że jest pod tym względem idealny? No właśnie – mimo że zdaję sobie sprawę z tego, że jest właśnie taki, jaki powinien być, to gdzieś tam czai się smutek, że tak szybko się skończył.

Mateusz: Długość serialu jest absolutnie idealna. Pewnie, rozumiem chęć dłuższego obcowania z Sandym Kominskim i jego kompanem Normanem Newlanderem, ale zarówno długość odcinków, jak i ich ilość jest tak w sam raz.

Jeśli chodzi o wady? Niektórym może przeszkadzać wspomniana już przez Ciebie kameralność – lub może raczej- sitcomowość tej produkcji, ponieważ nie każdy dobrze sitcomy wspomina, bądź są osoby, które odczuwają nimi przesyt. Warto jednak podkreślić, że The Kominsky Method nie ma zbyt wiele wspólnego z takimi produkcjami jak Świat według Bundych czy też Dwóch i pół i zdecydowanie nie usłyszymy tu irytującego dla wielu odbiorców dogranego odgłosu śmiechu. Ja generalnie fanem sitcomów nie jestem (wyjątkiem jest legendarna seria Przyjaciele), ale najnowszy serial z Michaelem Douglasem mi się podoba.

W poczet zalet zaliczam w zasadzie te same rzeczy, które Ty wymieniasz – celny humor, nierzadko balansujący na krawędzi jego czarnej odmiany, intrygujący bohaterowie, ciekawa tematyka i problemy, które porusza serial. Do listy dodałbym także świetne, zdystansowane aktorstwo.

NAJLEPSZY ODCINEK/ SCENA

Sylwia: Mogłoby się wydawać, że przy ośmioodcinkowym serialu, przy epizodach trwających około pół godziny, nie powinno być problemem, by wskazać jeden konkretny odcinek, który wyróżnił się na tle pozostałych lub szczególnie zapadł nam w pamięć. Jednak w przypadku The Kominsky Method pojawia się ten haczyk, że produkcja trzyma bardzo równy poziom przez cały pierwszy sezon. Mam nadzieję, że tak będzie również z drugim, którego produkcja została już oficjalnie potwierdzona.

Jeśli natomiast chodzi o najlepszą scenę – również nie będzie łatwo. Nie będę jednak oryginalna, jeśli napiszę, że na miano najlepszych zasługują wszystkie te momenty, kiedy Sandy i Norman są razem i przerzucają się docinkami. Prawdziwa przyjaźń krytyki i obelg się nie boi… ;).

Mateusz: Najlepsza scena? Uwaga, spoiler – dla mnie jest to pogrzeb Eileen Newlander. To bardzo miłe, gdy ktoś żegnany jest w tak serdeczny, pełen ciepła i humoru (nawet jeśli wymuszonego – biorąc pod uwagę okoliczności) sposób.

Najlepszy odcinek? Prawdopodobnie przedostatni. Jest w nim co prawda sporo prostego i sytuacyjnego humoru, ale za sprawą aktorskiej jakości, jaką wnoszą do tej produkcji Arkin oraz Douglas, te sceny wypadają nad wyraz udanie i nie sposób się z tych banalnych żartów i docinek nie śmiać. Zgadzam się także z Twoim zdaniem, że na dobrą sprawę trudno o jednoznaczny wybór konkretnego odcinka (mimo że przed chwilą właśnie to uczyniłem), bo cały pierwszy sezon trzyma poziom. Jasne – są takie odcinki, w których większy nacisk położono na dramaturgię, ale chwilę później trafiają się takie epizody, które równoważą tę ciężkość inteligentnym i zdystansowanym humorem.

NAJGORSZY ODCINEK/ SCENA

Sylwia: Na początku nie byłam przekonana co do wątku córki Normana (w którą wcieliła się znana głównie z roli Lisy Cuddy w serialu Dr House Lisa Eedelstein), ale szybko przeszłam nad nim do porządku dziennego i doceniłam humorystyczne wątki, które wprowadził, a także to, jak przedstawia relacje dorosłej córki z jeszcze bardziej dorosłym ojcem – nie zawsze oparte na bezinteresownej miłości. Momenty, które chyba najbardziej mnie mimo wszystko nużyły to te, w których Sandy Kominsky spotyka się z Lisą – nie są to sceny złe, ale jednocześnie najmniej iskrzące i mające najmniej polotu.

Mateusz: To ja z kolei wciąż jestem na tym etapie, że za nic nie potrafię się przekonać do obecności córki Normana w serialu. Nie chodzi zaraz o to, że mam jakieś aktorskie uprzedzenia, ponieważ Lisa Edelstein wypada w roli nieodpowiedzialnej, nieokrzesanej i kompletnie wykolejonej, niemal pięćdziesięcioletniej latorośli agenta bardzo przekonująco, ale sama bohaterka zwyczajnie działała mi na nerwy na tyle, że nie mogłem się doczekać, kiedy w końcu wróci do swojego nic nieznaczącego życia i pojedzie sobie od Normana. Dlatego jeśli mam wskazać słabszą stronę serialu, to wymienię właśnie tę postać.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Mateusz: Sandy Kominsky to pogodny staruszek. Podchodzi do życia w sposób ciepły, zdystansowany, spokojny. Daleko mu do porywczych i negatywnych emocji, chyba że właśnie udaje je na swojej scenie, ucząc młodych ludzi sztuki aktorskiej. Gdy żona jego najlepszego przyjaciela u kresu swojego życia poprosiła go o ostatnią przysługę, ten bez wahania przystał na jej spełnienie. Wszak chodziło o przysługę wobec najlepszej przyjaciółki dotyczącą najlepszego przyjaciela. Kominsky ma naturę lekkoducha – nie przejmuje się podatkami, sprawy przyziemne, niezwiązane z aktorstwem oraz z kontaktem z innymi ludźmi, pozostawia na głowie swojej dorosłej córki. Mimo dojrzałego wieku – Sandy nie zamierza odpuszczać w sprawach damsko-męskich, mając pełne przekonanie o tym, że jest w dalszym ciągu w stanie zaoferować wiele swoim potencjalnym przyszłym partnerkom. To bystry facet, którego wiek o ani odrobinę nie stępił uroku osobistego. Przy tym wszystkim należy mieć świadomość, że Sandy jest troszkę nieporadny i niezbyt obyty w niektórych sytuacjach, zwłaszcza w stosunku do kobiet (nie dziwią zatem liczne rozwody z przeszłości).

Sylwia: Sandy przystał na prośbę żony swojego przyjaciela bez wahania, to prawda, ale warto też wspomnieć, że same odwiedziny u schorowanej, stojącej właściwie u progu śmierci kobiety, odwlekał tak długo, jak tylko się dało, wymyślając co rusz nowe wymówki. Jednak nie wynikało to z jego egoizmu czy braku empatii, lecz z pewnej bardzo ważnej cechy tego mężczyzny, a raczej jego lęku – lęku przed śmiercią. Choć oczywiście sam Sandy nie chce się do tego przyznać – nawet przed samym sobą. Myślę, że jego dość “młodzieńcze” niekiedy zachowanie (jak chociażby randkowanie, beztroskie podejście do życia), a także celujący w “modny” sposób ubierania się, wynikają również właśnie z tego lęku i odsunięcia od siebie myśli zarówno o starości, jak i o śmierci.

Jego przeciwieństwem wydaje się być Norman Newlander, który nie tylko jest bardziej statecznym, starszym człowiekiem (płaci podatki, ma żonę), ale też wyglądem – na pierwszy rzut oka – bardziej kojarzy się ze „staruszkiem”. Szyi nie zdobi mu dekadencki szal, a kolory jego ubrań nie wykraczają poza brąz i szarość. I choć to jego ukochana powoli opuszcza ten świat, to właśnie on wydaje się bardziej pogodzony z końcem, jaki każdemu z nas wyznacza ostatecznie życie. Norman jest niesamowicie ironicznym człowiekiem – nie szczędzi swojemu przyjacielowi ciętych ripost, niewybrednych żartów; nie boi się powiedzieć mu prawdy prosto w oczy, nierzadko ubierając ją w ostre słowa, które kogoś innego by może zraniły, lecz tych dwóch starszych panów zna się na tyle dobrze, że obraza po prostu nie mieści się w ich kodeksie przyjaźni.

Ciekawie i – mam wrażenie – przewrotnie został też przedstawiony status majątkowy Normana i Sandy’ego. Ten drugi jest cenionym aktorem, prowadzącym własną szkołę, jednak zazwyczaj z racji swojego wieku, nie dostaje już niemal żadnych ról; nie może pochwalić się on zawartością swojego portfela, a problemy finansowe nie są mu obce, o czym przekonujemy się w jednym z odcinków. Odwrotnie sytuacja wygląda, jeśli chodzi o Normana, który jest… agentem aktorów – w tym właśnie także Sandy’ego. Pozornie wydawać by się mogło, że to właśnie aktor – rozpoznawalny i ceniony – będzie miał zapewnione luksusowe życie, tymczasem okazuje się, że jest na odwrót, i to Norman, agent, może pochwalić się pięknym, dużym domem i kontem w banku, które pozwala na całkiem spore, niespodziewane wydatki. Różne statusy majątkowe zresztą okazują się być przyczyną zatargu nawet między wieloletnimi przyjaciółmi…

AKTORSTWO

Mateusz: Co tu dużo mówić – jest dobrze. Nazwisko Douglas to w Hollywood wyrobiona marka i w tym wypadku nie można się było spodziewać niczego innego, jak przynajmniej przyzwoitej gry, a w serialu The Kominsky Method jest po prostu – dobrze. Syn legendarnego Spartakusa, Kirka Douglasa, nie musiał wspinać się na swoje wyżyny aktorskie, a i tak zgarnął za swoją rolę Złotego Globa. Czy słusznie? Nie mnie oceniać, tym bardziej że nie widziałem seriali, za które nominowani byli aktorzy rywalizujący z Michaelem Douglasem. Na ekranie partneruje mu Alan Arkin, który świetnie generował komediowe aspekty i chyba jeśli miałbym porównywać tę dwójkę, to bardziej podobał mi się właśnie Arkin.

Sylwia: Mnie również o wiele bardziej podobał się w swojej roli Alan Arkin. Po pierwsze Michael Douglas miał – tak mi się wydaje – rolę o wiele łatwiejszą do zagrania, bo bardziej urozmaiconą. Jego postać nieco wymyka się ze schematu, jaki staje nam przed oczami, kiedy myślimy o człowieku w okolicach sześćdziesiątki. Raczej widzimy wtedy ubranego w brązowe spodnie starszego pana w okularach, który od lat jest z tą samą kobietą (swoją żoną), jest doświadczony życiowo, poukładany i… stary. Sandy Kominsky nieco odbiega od tego stereotypu i wydaje mi się, że właśnie dlatego to on zgarnął nagrodę, a nie Arkin. Tymczasem jego serialowy partner z postaci na pozór schematycznej wyciągnął bardzo wiele i stworzył bohatera, o którym ostatnie, co możemy powiedzieć, to że pod względem psychologicznym, jest płaski. Ścierają się w nim dwie osobowości: z jednej strony kochający mąż, oddany mąż i świadomy swego wieku i związanych z nim słabości staruszek z rodzaju tych “do rany przyłóż”; z drugiej strony szastający żartami stojącymi zdecydowanie po stronie czarnego humoru człowiek, który za nic ma rzekomą bezwarunkowość miłości rodzicielskiej, jeśli latorośl na ową miłość nie zasługuje, sama nią gardzi i jej nie ofiarowuje. Alan Arkin otrzymał rolę o wiele bardziej skomplikowaną i zagrał moim zdaniem lepiej niż Douglas, choć i ten wypada oczywiście bardzo dobrze. Również Sarah Baker (grająca córkę Sandy’ego) i Lisa Edelstein (wcielająca się w córkę narkomankę Normana) zagrały dobrze, a ich postaci wypadły przekonująco. Danny DeVito, który pojawia się w jednej scenie, może nie był wisienką na torcie, ale ciekawie było go zobaczyć.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Sylwia: Serial, w którym główne role grają Michael Douglas i Alan Arkin, to bardzo ciepły, wbrew pozorom, i przede wszystkim niezwykle życiowy obraz, w którym dwaj aktorzy – i jednocześnie osoby, które wniosły do serialu wiele własnych przemyśleń i lęków – nie boją się poruszać tematów takich jak śmierć najbliższej osoby, problemy rodzicielskie dotyczące dorosłych już dzieci, czy – chyba w stopniu największym – przywary, trudy i słabości pewnej dostojnej pani, jaką jest Starość. Mam wrażenie, że tym serialem, zarówno Douglas, jak i Arkin, oswajają ją i akceptują zmiany, jakie wnosi do ich życia. Robią to natomiast przeważnie za pomocą żartów, co wymagało od nich – bądź co bądź – choć odrobiny odwagi. The Kominsky Method to serial, który przede wszystkim nie męczy i nie nudzi, choć nie opowiada ani o handlu narkotykami, ani o spektakularnym napadzie na bank, ani o wielkiej, namiętnej miłości rozdzielonych kochanków. To jeden z bardziej “życiowych” seriali, jakie obecnie możemy oglądać, ale rzecz jasna ne przypadnie do gustu każdemu. Jeśli nie lubicie rozmyślać o śmierci i starości – być może nie udźwigniecie tego serialu, mimo że ubrany został w komediową formę. Jeśli natomiast cenicie produkcje, które nie uciekają się do sytuacji, których trudno szukać w prawdziwym życiu, a opierają się właśnie na „szarości” dnia i zwykłych ludzkich relacjach (jak na przykład Togetherness czy Ani słowa więcej), to produkcja The Kominsky Method powinna umilić Wam niejeden dzień bądź wieczór. Ja z pewnością będę wyczekiwać kolejnego sezonu – raczej nie w jakimś niewyobrażalnym napięciu, ale z lekką niecierpliwością na pewno.

Mateusz: The Kominsky Method to udana produkcja, która sprawdzi się zarówno jako luźny serial do obiadu, jak i jako rzecz poważniejsza, skłaniająca do refleksji na temat życia i śmierci każdego z nas. Nie jest to może hit na skalę roku oraz obraz, który koniecznie musicie obejrzeć, i jestem przekonany, że wiele elementów fabularnych wyparuje Wam z głów jakiś czas po seansie, ale ogólne wrażenie pozostanie pozytywne, ciepłe i przyjemne. Tym bardziej że produkcja ta pokazuje starość w sposób mimo wszystko pozytywny, udowadniając, że po sześćdziesiątce można czerpać z życia wiele radości.

Fot.: Netflix


Przeczytaj także:

Wielogłos o serialu Togetherness (sezon 1.)

the kominsky method

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *