Coś

Zapadło w zimowy sen – John W. Campbell – „Coś”[recenzja]

Kiedy ostatni raz skakałam z radości, trzymając nową książkę w rękach, było to przy okazji zakupienia ostatniego tomu  Gry o tron. Nieopisana radość z powodu zakończenia wiecznej tortury, jaką było oczekiwanie na kuriera z paczką, zakończyła się wybuchem euforii wraz z podpisaniem papierka o dostarczeniu przesyłki i energicznego rozszarpywania kartonu, w którym była owa powieść. Później na kilka lat nie miałam okazji doświadczyć podobnego stanu, a kolejna nowa książka, owszem sprawiała radość, jednak nie było to właśnie TO uczucie. Aż do teraz. Coś autorstwa Johna W. Campbella wypatrywałam długo i daleko, a pragnienie posiadania jednego z egzemplarzy potęgował fakt, że filmowa adaptacja w reżyserii Johna Carpentera jest jednym z moich horrorów #1. Uzależniona od klaustrofobicznej atmosfery wewnątrz antarktycznej stacji spowianą dozą nieufność i wzajemnych podejrzeń. Do tego porządna dawka scen gore, krwi, flaków i mamy horror, który od 1982  karmi serce niejednego fana kina grozy. Dlatego literacki odpowiednik już zagościł na mojej półce, a  ja znów poczułam, co to naprawdę znaczy wyczekiwać na książkę.

Nie każdy jest fanem horrorów, szczególnie jeśli sceny motywują nasz posiłek do opuszczenia żołądka, jednak Coś powinien obejrzeć każdy kinoman, niezależnie od naszych filmowych preferencji. Jednak jeśli widz nie może przeboleć oddzielania różnych części ciała, które w zamyśle Stwórcy powinny być razem, może raczej pokusić się o literacki pierwowzór, w którym krwistość podanych scen zależy tylko od naszej wyobraźni. Grupa amerykańskich naukowców dokonuje niezwykłego odkrycia w pobliżu jednej ze stacji badawczych. Odnajdują wrak statku kosmicznego, który najprawdopodobniej należał do jakiejś obcej cywilizacji, jednak dalsze badania nad znaleziskiem doprowadzą ich do jeszcze większej niespodzianki. Okazuje się, że oprócz wraku statku w lodzie znajduje się ciało jego pasażera. Oczywiście, człowiek z natury jest istotą bardzo dociekliwą, więc, jak to w tego typu historiach bywa, nasi bohaterowie zabierają „nowopoznanego” gościa na stację, aby tam przeprowadzić na nim kilka badań. Nasz tytułowy Coś nie wzbudził sympatii wśród nowych kolegów, a wszystko to z powodu swojej „nieprzeciętnej” urody (synonimy: obrzydliwej, makabrycznej, powodującej nocne koszmary). Zamrożony stwór udowodni, że ta niechęć okazała się być obustronna, a nasi bohaterowie zapłacą za nieposłuchanie życiowej rady rodziców, aby „nie zapraszać obcych do domu”.

Coś jest książką, metaforycznie mówiąc, do połknięcia. Początkowo czyta się ją trudno z powodu naukowego-astronomicznego żargonu, którym posługują się między sobą badacze, przez co miałam wrażenie jakbym była wykluczona z całej historii. A nie o to przecież chodzi w powieściach. Książka ma pochłonąć, zaangażować swojego czytelnika, aby ten poczuł, że jest aktywnym uczestnikiem opisanej historii, więc pod tym względem pierwsze rozdziały Coś zdecydowanie oblały swój egzamin. Ale książka, jak dobry i pilny uczeń, „wzięła się w garść” i zdała poprawkę z oceną bardzo dobrą. Mimo iż początek jest przedstawicielem gatunku do zniesienia, tak reszta powieści porywa czytelnika do wnętrza amerykańskiej bazy w samym centrum lodowej Antarktydy.

Przybysz z kosmosu nie był tak całkowicie martwy, jakby się wydawało, jednak walka z nim nie należała do rzeczy najprostszych, zwłaszcza że do walki wykorzystywała coś, co skutecznie uniemożliwiło bohaterom wzięcia czynnego udziału w walce – pozbawiła ich wzajemnego zaufania, dając pole do popisu wszelkiej maści podejrzeniom:  Czy on chce mnie zabić? Czy on nie jest na usługach tego… czegość? Czy ja wciąż jestem sobą? Grupa mężczyzn ściśnięta w jednym małym pomieszczeniu podczas, gdy jeden (lub nawet kliku z nich) nie jest tym, za kogo się podaje. A Coś ukrywa się wewnątrz stacji i nie tylko. Do tego atmosfera wzajemnej nienawiści, podejrzliwości i chęci ucieczki w serce lodowej krainy tylko po to, aby już dłużej nie przebywać w „nawiedzonej” stacji. To wszystko tworzy niepowtarzalny klimat, który od momentu zaprowadzenia obcego na teren budynku trzyma czytelnika w szponach napięcia i nie chce dać mu wytchnienia choćby na sekundkę. Książkę czytałam z zapartym tchem, nie mogąc jej odłożyć dopóty, dopóki nie wyjaśni się, komu naprawdę można ufać, a kto tylko sprytnie udaje. Cała „detektywistyczna” aura podkreśla grozę sytuacji, gdy w obliczu beznadziejnej walki z niezbadanym bytem nie wiemy, czy jesteśmy w tej batalii sami, czy ktoś da nam pomocną dłoń. A jeśli tak,  to kto? I czy można mu w takiej sytuacji ufać? A gdyby tak uciec samemu?

Nowe wydanie powieści zachwyca, a ilustracje autorstwa  Macieja Kamudy tylko potęgują nasze wyobrażenie o niechcianym gościu. Z jednej strony obrzydliwe (i obrzydliwie dobre!),  z drugiej zaskakują swoją sugestywnością, sprawiając, że strach badaczy jest jak najbardziej uzasadniony. Rysunki można określić jako psychodeliczne, surrealistyczne, ale zarazem tak piękne i dobre, że przez moment odczuwałam lekki niepokój z powodu ogromnego zachwyty nad obrazkami, które w swoim zamyśle są naprawdę przerażające. W tym wydaniu, oprócz wprowadzenia Roberta Silverberga i posłowia Piotra Goćka, możemy również przeczytać fragment planowanej kontynuacji. Jest to tylko kilka rozdziałów, ale wystarczającą, aby rozbudzić naszą ciekawość i pragnienie ponownego osiedlenia się na antarktycznym odludziu. Jeśli kontynuacja powieści Johna W. Campbela ujrzy światło dzienne, z pewnością zawita w mojej domowej bibliotece.

Coś nieprzypadkowo należy do jednych z najważniejszych dzieł w historii science fiction i literatury grozy. Powieść udowadnia, że do stworzenia aury przerażenia nie potrzebujemy nawiedzonych domów, demonicznych opętań, krwiożerczych wampirów czy składania ofiar z niemowląt. O nie! Wystarczy wrzucić grupę ludzi do ciasnego pomieszczenia i tak namieszać w im w głowach, że to, co naprawdę ich przerazi to atmosfera podejrzliwości, która usprawiedliwi nawet najstraszniejszą zbrodnię. Ciasnota, brak zaufania, odseparowanie i poczucie zagrożenia. Tak mało, aby doprowadzić do szaleństwa. Tak wiele, aby się bać.

Fot.:  Vesper 

Przeczytaj także: 

Recenzja książki Psychoza

 

Coś

Write a Review

Opublikowane przez

Natalia Trzeja

Piszę, więc jestem. I straszę w horrorach. Bu.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *