Budynek E-1027 – Charlotte Malterre-Barthes, Zosia Dzierżawska – „Eileen Gray. Dom pod słońcem” [recenzja]

Komiks polskiej rysowniczki i francuskiej architektki to opowieść o budynku E-1027 i jego autorce Eileen Gray. Choć jego nazwa na początku może dziwić i wydawać się przypadkowa, to jednak była wyrazem miłości do Jeana Badoviciego – ówczesnego kochanka. Rozszyfrujmy ją zatem. Mówiąc krótko, jest to akronim inicjałów Eileen i Jeana. E oznacza właśnie Eileen. 10 to odpowiednik litery J (dziesiątej litery alfabetu – jak Jean). Cyfra 2 to zaszyfrowana litera B jak Bado. A cyfra 7 odpowiada literze G jak Gray. Kto by pomyślał, że ta kobieta pełna rezerwy, a czasem wręcz ponura, okaże się taką romantyczką. A jednak. Zresztą budynek i historia bohaterów w nim mieszkających kryje w sobie znacznie więcej ciekawostek.

Twórczość Eileen Gray w znacznym stopniu była marginalizowana. Postrzegano ją jako skromną artystkę, specjalizującą się w wyrobach z laki, projektantkę wnętrz oraz architekta samouka. Mimo że do dzisiaj przetrwały setki jej dzieł, to zaledwie dwa istnieją w stanie nienaruszonym. Jednym z nich jest właśnie E-1027. Budynek uznawany dziś za jedno z arcydzieł dwudziestowiecznej architektury. Drugim jest Temple a Pailla – jej własny dom. Niestety nie zachowały się po niej żadne prywatne dokumenty. Wszystkie niszczyła, chcąc, by zapamiętano ją wyłącznie z jej dzieł.

E-1027 to wyjątkowy budynek. Powstał na prośbę Jeana. I choć Eileen była niepewna swoich umiejętności architektonicznych, zdecydowała się zaryzykować. Jego budowa dała jej dużo satysfakcji, choć nie obyło się bez przeszkód. Wsparciem w tych momentach był Jean. Tak powstał dom, który odzwierciedlał ich wspólne dążenia. Stąd właśnie narodziła się jego nazwa. Powstał na Lazurowym Wybrzeżu, które ona uwielbiała. Wspólnie wybrali miejsce. Do dziś widoki muszą zapierać dech w piersiach. Ten, kto je podziwiał, opisuje je jako magiczne. Nim został ukończony, mieszkała w pobliżu przez dwa lata, by z bliska nadzorować jego budowę. Była zdania, że człowiek nie prowadzi życia w sposób trwale określony. Tym samym dom i mieszczące się w nim meble muszą umieć przystosować się do zmian. Stąd wziął się biwakowy styl domu, czyli spójne, zharmonizowane i przede wszystkim niezależne od płci podejście do przestrzeni.

Choć miłość nie przetrwała próby czasu (podczas nieobecności Eileen Jean sprowadzał dużo młodsze panie), to Bodo spędzał w nim każde lato aż do swojej śmierci. Eileen opuściła go, bo, jak uważała, wspomnienia mieszkają w przedmiotach, dlatego lepiej zaczynać od nowa. Przeniosła się na wzgórze pod Mentoną, gdzie wybudowała nowy dom – Tempe a Pailla. On stał się jej azylem. Po pięciu latach od jej wyprowadzki Le Corbusier namalował szereg murali na ścianach domu. Ta ingerencja pokazuje pewną pychę artysty oraz brak zrozumienia dla pracy Grey, która w budowę E-1027 włożyła całe swoje serce. Murale nieodwracalnie zniszczyły spójność budynku. Za to Le Corbusier w każdym artykule dotyczącym domu pod słońcem celowo i konsekwentnie pomijał nazwisko Gray.

Eileeen była niesamowitą kobietą. Czasem łagodna, innym razem bardzo emocjonalna lub wręcz wściekła. Ale przede wszystkim niezwykle twórcza i odważna. Potrafiła dążyć za swoimi marzeniami i je realizować. I chociaż komiks przedstawia nam zaledwie wycinek jej życia, to czytelnik nie będzie zawiedziony.

Charlotte Malterre-Barthes i Zosia Dzierżawska  z należytą subtelnością przenoszą nas w lata 20. i 30. ubiegłego stulecia. Pokazują, jak budynek wyglądał zaraz po zakończeniu budowy i w czasie swojej największej świetności. Dzięki pięknej grafice przybliżają czytelnikowi historię życia Eileen Gray – wizjonerki i pionierki modernistycznego designu i architektury. Poprzez kolory dzielą jej życie na pewne okresy: błękit to czasy wspólnego życia z Jeanem w E-1027, zieleń to czasy dzieciństwa, delikatny brąz to okres dorastania i wczesnej młodości.

Eileen Gray. Dom pod słońcem to kolejny komiks Wydawnictwa Marginesy, który czyta się z przyjemnością i zaciekawieniem. Dzięki nim poznaję biografie osób, które mimo dokonań i ciekawych doświadczeń zostały zapomniane.

Fot.: Wydawnictwo Marginesy


Przeczytaj także: 

Recenzja komiksu Mój nowojorski maraton

 

Write a Review

Opublikowane przez

Magdalena Kurek

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Gdańskim. Zgodnie z sentencją Verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pismo zostaje) pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą interpretacji muzyki w prasie lat ’70 i ‘80. Jej zainteresowania obejmują literaturę i sztukę, ale główna pasja związana jest z tempem 33 obrotów na minutę (mowa oczywiście o muzyce płynącej z płyt winylowych).

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *