obłędnych świąt

Serialowy Grinch – Tucker Cawley – „Obłędnych świąt” [nie-recenzja]

Listopad to już od dawna czas, kiedy większość ludzi, sklepów czy kin ogarnia przypadłość zwana świąteczną gorączką. Dla jednych jest to utrapienie, dla innych stan niemalże euforyczny. Również Netflix dał się ponieść świątecznemu szaleństwu i do oferty tej platformy trafił w tym gorącym okresie niejeden tytuł związany ściśle ze świętami Bożego Narodzenia. Obłędnych świąt z Dennisem Quaidem w jednej z głównych ról kusić miało lapidarnymi odcinkami, humorem i właśnie świątecznym i rodzinnym klimatem. Czy sprostał temu zadaniu? Nie, nie i jeszcze raz nie. Jeśli macie zbyt dużo wolnego czasu, to zaprawdę powiadam Wam – lepiej wykorzystacie go, próbując uczesać łysego.

Niniejszy tekst nie jest recenzją. Nie może nią być, ponieważ obejrzałam jedynie dwa odcinki tego „dzieła”. Miałam zamiar oczywiście obejrzeć całość i jeszcze przed świętami napisać pełnoprawną recenzję, która sprawi, że po jej lekturze będziecie w stanie ocenić, czy jest to cos dla Was, czy nie. I z tym zamiarem, pełna zapału, odpaliłam pierwszy odcinek. W tym miejscu muszę się Wam przyznać, że nie jestem zbyt surowa w ocenie seriali komediowych. Nawet jeśli mnie samej dany tytuł nie przypadnie do gustu, to nietrudno wyobrazić mi sobie, że znajdzie się grupa odbiorców, do których dana produkcja trafi. W tym wypadku jest jednak inaczej. Po obejrzeniu pilota… W ostatniej chwili powstrzymałam się przed tym, by nie wyłączyć nim pilota (żart utrzymany w stylu humoru serialowego). Drugi odcinek obejrzałam tylko dlatego, że i tak byłam chwilowo unieruchomiona przed telewizorem i chciałam sprawdzić, czy może być jeszcze gorzej. I mogło być. I było. Nie mogłam oglądać tego dalej, ale nie mogłam też napisać recenzji, nie oglądając całości. Postanowiłam więc, że napiszę nie-recenzję, żeby ostrzec Was przed tym tytułem, abyście nie musieli marnować na niego swojego czasu. Już lepiej obejrzeć po raz setny Kevina. Albo reklamę Old Spice. Albo logo producenta Waszego telewizora podczas jego bezczynności. Naprawdę.

Fabuła skupia się na wizycie Emmy w rodzinnym domu. Wizycie, która oczywiście odbywa się w okresie świąt Bożego Narodzenia. Kobieta po raz pierwszy przedstawia rodzinie swojego ukochanego, Matta. Mężczyźnie, który planuje się oświadczyć, zależy na tym, aby zrobić dobre wrażenie przede wszystkim na ojcu Emmy. Don jednak (w tej roli Quaid) nie ułatwia mu zadania – wszystko kwestionując i będąc wiecznie niezadowolonym. Do tego dochodzą turbulencje u reszty rodziny. Emmy ma bowiem dwie siostry i brata. A w koszyku z prezentami mamy niespodziewany rozwód, nieudane próby zajścia w ciążę i utratę pracy. Okazuje się również, że życiowi partnerzy członków rodziny…. Tworzą swoistą koalicję, wspierając się i podnosząc na duchu. W dwóch pierwszych odcinkach czeka nas rodzinne kolędowanie, wątpliwości dotyczące ambicji, próba wkupienia się w łaski Dona przez przyszłego zięcia, a także nieudane swatanie. Wszystko świeże niczym zepsuty karp. Humor w serialu jest beznadziejny. Okropny. Tragiczny. Wiedziałam, na co się piszę. Sitcomy nie są mi obce, a śmiech z puszki nie zawsze mi przeszkadza. W kultowych Przyjaciołach po prostu zapominam o ich istnieniu. Kiedy dawno temu oglądałam taką Pełną chatę czy Roseanne, również mi on nie przesadzał. W produkcji Obłędnych świąt brzmi jednak szyderczo lub po prostu głupio, bo żaden żart zaserwowany przez twórców nie jest śmieszny. To wszystko nie tylko już kiedyś było, ale w dodatku zostało nam podane w najgorszym wydaniu.

Nawet nie wiem, jak oceniać aktorów i czy w ogóle jest sens to robić. Dennis Quaid wygląda podejrzanie – jak aktor, który jest do niego podobny. Nie wiem, czy aktor coś kombinował w zakresie medycyny estetycznej, czy po prostu tak się zestarzał, ale efekt jest dziwny i nienaturalny. A jego gra niestety tego efektu nie neutralizuje. Co do innych aktorów… Założę się, że mają oni talent i możliwości, ale tutaj ich nie pokażą, bo nikt nie dał im do tego pola. Scenariusz, dialogi, gagi – wszystko jest miałkie, zepsute, nieśmieszne, męczące. Wszystko jest „na siłę”. Jeśli więc chcecie wprawić się w świąteczny nastrój za pomocą telewizji – omińcie ten serial szerokim łukiem.

Obłędnych świąt to wszystko, co najgorsze w sitcomach, a poziom zażenowania, jaki czułam podczas oglądania, był na tyle wysoki, że miałam nadzieję, że nikt mnie nie przyłapie na seansie. Lojalnie więc ostrzegam – nie róbcie sobie tego. Jest tyle ciekawych seriali, filmów, programów. Obłędnych świąt niech wyląduje tam, gdzie trafiają po sezonie wszystkie ścięte choinki. Tych drzewek jednak mi szkoda. Netflixowego potworka z kolei – w żadnym razie.

PS Jestem ciekawa, jak Obłędnych świąt oceniliby ci krytycy, którzy Wiedźminowi dali zaledwie jedną lub dwie gwiazdki. I choć sama oceniłam omawianą tu produkcję po zaledwie dwóch odcinkach (nie nazywając jej jednak recenzją), czuję się rozgrzeszona zarówno ze względu na jej rodzaj, jak i na fakt, że nie jesteśmy źródłem o takiej sile przekazu ;). Nie wiem… być może ktoś będzie czerpał przyjemność z tego serialu? Być może poziom humoru wzrasta wraz z kolejnymi epizodami? Jeśli tak – dajcie znać, bo ja nie mam cierpliwości, żeby się o tym przekonać.

Fot.: Netflix

obłędnych świąt

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *