Uciekaj – Rashid Johnson – „Native son” [recenzja]

Przymusowa, narodowa kwarantanna, w tym także trudno znoszony przeze mnie deficyt kina jako miejsca zażywania kulturalnego tlenu  (przy całym moim staroświeckim podejściu do dziesiątej muzy, którą najlepiej ogląda mi się w atmosferze wydarzenia kulturalnego, czyt. w kinowym fotelu), wymusza poszukiwanie alternatywnych form percepcji sztuki filmowej, gdzie dominują oczywiście niezawodne serwisy VOD dostarczające nieprzebranych zasobów kontentu. Moja lista pozycji do obejrzenia, zamiast maleć, sukesywnie zatem puchnie. Na łamach Głosu Kultury będę zatem się starał przytaczać mniej oczywiste wytwory sztuki audiowizualnej, dostępne w obiegu internetowym, o ile nie pogrąży mnie do cna koronawirusowy spleen.

Na pierwszy rzut produkcja telewizyjna (cokolwiek to dziś znaczy w dobie wzrastającej pozycji mediów streamingowych zyskujących wręcz miano telewizji nielinearnych) zatytułowana Native son dostępna na platformie HBO GO, która wbrew obiegowym opiniom, oferuje duży zasób europejskich produkcji. Tutaj jednak przedstawiony jest obraz na wskroś amerykański, będący uwspółcześnioną ekranizacją powieści Richarda Wrighta, opublikowanej pierwotnie w latach 40., a więc zdawałoby się w okolicznościach dotyczących społeczności afroamerykańskiej diametralnie innych, niż te, które definiują pozycję czarnych obecnie. Jak się okazuje, niewiele się zresztą zmieniło od tamtych czasów. Usytuowani są oni na dole hierarchii społecznej, parając się głównie gangsterką lub dilerką narkotyków, a oferta pracy na służbie u bogatego białego w charakterze szofera jawi się jako zbawienie.

W takim położeniu znajduje się główny bohater, Bigger Thomas (dziwne imię w jakimś sensie nawiązuje do rapera Notoriousa B.I.G., który zginął marnie w porachunkach grup przestępczych, a zatem w tych okolicznościach staje się nieomal profetyczne; w jednej ze scen zwraca się zresztą w ironiczny sposób uwagę na tę paralelę). Cichy buntownik bez powodu, w skórzanej ramonesce wypisanej różnymi rewolucyjnymi hasłami (jednocześnie miłośnik burżuazyjno-snobistycznej muzyki poważnej), rozpięty między dwoma światami, z których każdy wydaje się kuszący, a jednak nosi też ze sobą ryzyko stygmatyzacji i klasowo-rasowej identyfikacji. Jest w tym jakaś, może aż nazbyt daleko idąca analogia do Parasite, a inflacja filmów traktujących o klasizmie zwiastuje jakiś nowy nurt zainteresowań filmowców w globalnym kinie. Z dziełem Park Chan Wooka obraz Johnsona łączy też gatunkowa biegłość reżyserska. W pewnym momencie z pozycji dramatu społecznego przechodzimy bowiem na poziom makabrycznego thrillera, a zbrodnia się symbolicznym, a jednak mimowolnym, aktem wendetty na białych władcach Ameryki.

W stosunku, jaki pracodawca Biggera ma do niego samego, jest zresztą coś z Uciekaj! Jordana Peele’a. Życzliwość pomieszana z jakąś formą protekcjonalizmu, a nawet – jak w przypadku uwodzicielskiej córki chlebodawcy – erotyczna fascynacja kimś obcym pozwalająca na niebezpieczne skracanie dystansu. Czuć w tym wszystkim literacką leniwość (choćby z uwagi na pierwszoosobową narrację, ktora w pewnym momencie nawet nuży swoją pretensjonalnością) w stylu Mudbound, ale z drugiej strony jest to jakaś mroczna odwrotność słonecznego filmu Barry’ego Jenkinsa Gdyby ulica Beale umiała mówić na kanwie prozy Jamesa Baldwina. Warstwa wizualna wynika ze świetnych zdjęć znanego autora zdjęć Mathew Libatique’a. Pod mroczną powłoką pozostaje brak nadziei.

Wszystko to zostało zagrane w oszczędny sposób przez mało znanych aktorów, wśród których, w dość dziwnych zresztą okolicznościach, zwraca jedynie uwagę obecność Barbary Sukowej na drugim planie. Reasumując, gorąco zachęcam do seansu tego mało znanego tytułu, ale też do sięgnięcia po wspomniany film Jenkinsa także dostępny w ofercie HBO GO celem ćwiczenia domowego i porównania dwóch różnych formalnie sposobów ekranizacji afroamerykańskich pisarzy.

Fot.: HBO GO

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *