Opowieści o Arsènie Lupinie należą do klasyki literatury rozrywkowej XIX wieku, chociaż przyznać trzeba szczerze, że jego postać została przyćmiona przez Sherlocka Holmesa (z którym zresztą w pewien sposób Lupin rywalizuje również na kartach opowiadań). Nie znaczy to, że jego historie są mniej ciekawe. W zasadzie to Lupin i Holmes są swoimi przeciwieństwami – ten pierwszy jest błyskotliwym przestępcą, a drugi genialnym detektywem. Maurice Leblanc w swoich czasach odważnie zaryzykował, obsadzając w głównej roli swojej twórczości przedstawiciela świata przestępczego – wszak w owym czasie fascynowano się szlachetnymi bohaterami i wspaniałymi jednostkami, a nie kłamcami i złodziejami. Okazuje się, że francuski pisarz przewidział przyszłość, kiedy to publiczność z fascynacją śledzi losy czarnego charakteru, a nawet mu kibicuje i wybacza drobne przewiny.
Nie da się ukryć, że ponowny boom na twórczość Maurice’a Leblanca pojawił się wraz z premierą serialu Lupin na platformie Netflix, który jest silnie inspirowany przygodami Arsène’a Lupina. Recenzowany przeze mnie pierwszy tom Arsène Lupin. Dżentelmen włamywacz jest zresztą stylizowany na książkę o losach szarmanckiego przestępcy, którą otrzymał główny bohater serialu od swojego ojca, a wydawnictwo Replika uzupełniło wydanie zdjęciami z produkcji Netflixa. Powiązanie z serialem jest o tyle trafione, że opublikowane w niniejszym tomie opowiadanie Naszyjnik królowej jest bezpośrednią inspiracją dla twórców serialu i tu od razu mała dygresja – jestem pod wrażeniem, jak dużo wyciśnięto z około trzydziestronicowego opowiadania i stworzono bardzo przyjemną do oglądania historię nowoczesnego Lupina, urzekającego kryminalisty. Gorąco polecam serial, zwłaszcza że na Netflixie są już dostępne 2 sezony, a trzeci jest w drodze.
Wróćmy jednak do literatury – Arsène Lupin jako postać oczarowuje czytelnika od pierwszego wrażenia, podobnie jak często robi to ze swoimi przeciwnikami. Jest człowiekiem niewątpliwie błyskotliwym (komplement) i przebiegłym (już nie brzmi tak pozytywnie, prawda?). I chociaż para się kradzieżami, czasami wręcz ostentacyjnie się tym chwaląc, to nie można jednoznacznie powiedzieć, że jest złą osobą. Posiada własny kręgosłup moralny, którego się trzyma i pewnych zasad nie łamie. Maurice Leblanc dokonał tak głębokiej dekonstrukcji bohatera negatywnego, że jako czytelnik złapałem się na tym, że działalność Lupina uznawałem wręcz za właściwą – chociaż zdaję sobie sprawę, że Arsène popełnia przestępstwa, to jednak nie mogę odwrócić uwagi od jego dobrych uczynków oraz poczucia, że nie należy krzywdzić niewinnych. Kilka z opowiadań dostępnych w niniejszym zbiorze pokaże Wam, dlaczego Arsène Lupin nazywany jest dżentelmenem – i nie jest to określenie naciągane.
Arsène Lupin. Dżentelmen włamywacz to łącznie 9 opowiadań, które udowadniają nam przestępczy geniusz głównego bohatera. Różnorodność przygód Lupina nie pozwala nam się nudzić podczas lektury – w końcu tom zaczyna się od trzęsienia ziemi, Lupin trafia bowiem do więzienia. Spodziewalibyśmy się tego raczej na koniec opowieści, jako dowód na to, że kradzież nie popłaca, prawda? Otóż nie tym razem – nawet z takiej kabały Arsène Lupin potrafi w mistrzowski sposób pokazać swoją wyższość. Przy tym jego losy nie wiążą się jedynie z mrocznymi zakamarkami i włamaniami w świetle księżyca, Lupin bowiem jest również aktywny w szeroko pojętym towarzystwie i chętnie dzieli się opowieściami o swoich uczynkach (oczywiście wykazując się niesamowitym zmysłem do zmiany tożsamości). Prowadzi to również do wielu ciekawych oraz zabawnych dialogów, do których Maurice Leblanc miał wyjątkowo lekkie pióro. Humor zresztą często nie opuszcza przygód Lupina, pozwalając nawet narratorowi na odrobinę żartu i łypnięcie okiem do czytelnika. Sprawia to, że lektura jest przyjemna i relaksująca, dając rozrywkę najwyższych lotów.
Myślę, że w kategorii literatury rozrywkowej, przygody Arsène’a Lupina po prostu trzeba znać, a zbiór Arsène Lupin. Dżentelmen włamywacz jest bardzo dobrym sposobem na zapoznanie się z tym bohaterem. Mnie zachęcił do tego dopiero serial i nie żałuję, że dałem się przekonać. Jeśli więc oglądaliście produkcję Netflixa, to tym bardziej zachęcam Was, abyście poszerzyli swoją biblioteczkę o kolejną pozycję.
Fot.: Replika