Norma Jeane Mortenson – Joyce Carol Oates – „Blondynka” [recenzja]

Ikona światowego kina. Symbol seksu. Podziwiana i kochana przez publiczność gwiazda show biznesu. Modelka, piosenkarka i producentka filmowa. Marilyn Monroe, a właściwie Norma Jeane Mortenson. O tej pierwszej powiedziano i napisano już chyba wszystko. Jej życie zawodowe i prywatne wielokrotnie zostało wystawione na widok publiczny, a wizerunek wciąż jest w stanie sprzedać niemal każdy produkt. Niebawem minie sześćdziesiąta rocznica jej śmierci, a mimo to jej sława nie słabnie. Mimo iż na polskim rynku wydawniczym znajdziemy na jej temat kilkanaście publikacji, jestem przekonana, że w dalszym ciągu większość z nich skupia się wyłącznie na jej powierzchowności i ogólnodostępnych faktach z życia. Jaka faktycznie była Norma Jeane Mortenson?  

To niebywale trudne pytanie. Wielu biografów skupia się głównie na jej burzliwym życiu prywatnym (zwłaszcza jej związkach z mężczyznami), uzależnieniu od alkoholu i barbituranów oraz  chorobie psychicznej. Jednak Joyce Carol Oates oddaje w nasze ręce publikację zgoła inną, niepokojącą, ale jednocześnie niebywale poruszającą i chwytającą za serce. Nie zaliczymy jej do literatury faktu czy biografii, choć bezsprzecznie z nich czerpie. Jej opowieść o gwieździe jest subiektywna i niebywale intymna. Norma Jeane ukazana jest w niej jako zagubiona i skrzywdzona przez los kobieta, która po omacku szuka miłości. Początkowo szuka jej u matki, a nie znajdując jej tam, liczy na to, że znajdzie je u koleżanek z sierocińca, w rodzinie zastępczej, w końcu w kolejnych mężczyznach. To pragnienie, by kochać i być kochaną, wydaje się nadrzędne w jej życiu. Krok po kroku poznajemy więc jej uczucia, myśli. 

Autorka dość lekko posługuje się faktami biograficznymi. Czerpie z nich garściami i pisze własną historię – imiona mężów w jej publikacji są zmienione, choć nawiązują do prawdziwych osób. Jedne fakty zostają jedynie delikatnie zaznaczone, by inne mogły zaistnieć z całą swą mocą (będąc jednocześnie przerysowane). Co więcej, wypowiedzi bohaterki zamieszczone w książce są stworzone przez autorkę, podobnie zresztą jak poezja. Każdy jednak z zabiegów, które w swojej prozie zastosowała autorka, powoduje, iż czytelnik dostrzega barwną i złożoną osobowość Marilyn. I właśnie o to chodziło Joyce Carol Oates – wczuć się w wewnętrzne, głęboko skrywane uczucia i emocje gwiazdy, niejako je projektując, wyłącznie po to, by lepiej ją zrozumieć. Bo autorka daleka jest od oceniania bohaterki, co więcej ma się wrażenie, że z niezwykłą delikatnością i życzliwością przygląda się jej i stara się nakreślić to wszystko, o czym inne źródła milczą.

Blondynka to zdecydowanie monumentalna i wymagająca proza. Nie jest to książka na jeden wieczór, przez co skłania do przemyśleń. Czytelnik nieznający biografii Normy Jeane, czyli Marilyn Monroe, może nie dostrzec granicy między fikcją literacką a wykorzystanymi w niej faktami. Ich nie jest zresztą aż tak wiele. Na uznanie zasługuje stworzenie wrażenia, jakoby Joyce Carol Oates znała MM tak dobrze, jak nikt inny. Dzięki temu pozwala także nam patrzeć na „blondynkę” z jej własnej perspektywy, jak również innych osób. To wszystko dzieje się gdzieś na pograniczu jawy i snu, rzeczywistości i fikcji. Po przeczytaniu tej książki nie dziwię się, że autorka wielokrotnie była nominowana do literackiej nagrody Nobla. To, co stworzyła, to arcydzieło, mistrzostwo, majstersztyk, dzieło doskonałe.   

Fot.: Wydawnictwo Marginesy

Write a Review

Opublikowane przez

Magdalena Kurek

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Gdańskim. Zgodnie z sentencją Verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pismo zostaje) pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą interpretacji muzyki w prasie lat ’70 i ‘80. Jej zainteresowania obejmują literaturę i sztukę, ale główna pasja związana jest z tempem 33 obrotów na minutę (mowa oczywiście o muzyce płynącej z płyt winylowych).

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *