Yiyun Li

Powieść o pamięci, której nie pamiętam – Yiyun Li – „Czy muszę odchodzić?”

Niniejszą recenzję pozwolę sobie zacząć od małego uproszczenia. Z czysto technicznego punktu widzenia pisanie powieści, w szczególności obyczajowych, może wydawać się raczej nieskomplikowane. Wystarczy bowiem zaplanować wartką, dynamiczną fabułę i stworzyć galerię charyzmatycznych postaci, a powieść (teoretycznie) sama popłynie spod pióra. Pewnie jest w tym ziarno prawdy, zwłaszcza w odniesieniu do literatury popularnej. Jak jednak pisać o tym, co do pewnego stopnia niewyrażalne, bez popadania w banał lub powielania wielokrotnie eksploatowanych środków wyrazu czy koncepcji?  Przed takim zadaniem stanęła Yiyun Li, a efektem te próby jest powieść Czy muszę odchodzić?

Z pisarstwem Yiyun Li zetknęłam się po raz pierwszy przy okazji lektury Złotego chłopaka, szmaragdowej dziewczyny – był to zbiór opowiadań osadzonych głównie w realiach współczesnych Chin. Zbiorek plasował się na przeciwległym biegunie względem powieści Czy muszę odchodzić? zarówno pod względem formalnym, jak i gatunkowym. Teraz przyszedł czas na dłuższą formę. Powieść Czy muszę odchodzić? opowiada losy Lilii Imbody, staruszki mieszkającej w domu opieki. Poznajemy historię jej życia, w tym przelotnego romansu z Rolandem, który jednak odcisnął znaczący ślad w życiu Lilii. Powieść podzielona jest strukturalnie na trzy części, z czego dwie pierwsze prowadzone są z perspektywy narratora trzecioosobowego, natomiast w trzeciej autorka oddaje głos Lilii, a pośrednio, za sprawą wpisów z dziennika, Rolandowi. Fabuła powieści nie jest naszpikowana elementami, które by ją dynamizowały. De facto, opis na czwartej stronie okładki wyczerpuje prawie wszystkie jej elementy, więc trudno o zaskoczenie. Punkt ciężkości wyraźnie przeniesiony jest na bohaterów i dynamikę ich wzajemnych relacji, przede wszystkim zaś Lilii i Rolanda oraz ich bliskich.

Paradoksalnie, właśnie do tego elementu odnosi się większość moich zarzutów wobec powieści Czy muszę odchodzić? Bohaterowie są zaskakująco sztampowi, a główny wątek romansu Lilii i Rolanda oparty jest na trójkącie. Autorka nie pokusiła się o nic bardziej oryginalnego również przy tworzeniu profili bohaterów. Lilia jest dziewczyną z robotniczej rodziny, która musi pracować fizycznie na własne utrzymanie. Roland, wychowany przez sytuowanych krewnych, marzy o podróżach i studiach w Europie. Ona jest twarda, świadoma swoich wdzięków i chce od życia czegoś więcej. On szuka intensywnych doznań, które pozwolą mu wznieść się na metafizyczne wyżyny i stworzyć dzieło literackie. Przyznam, że od samego początku trudno mi było nawiązać relację z tą dwójką. Obydwoje zblazowani i lekko cyniczni, przyjmujący wobec świata i wobec siebie samych pewną pozę – niczym barwy ochronne. Poznając Lilię, trudno nie odnieść wrażenia, że czuje się w jakiś sposób lepsza od innych. Bywa oschła i uszczypliwa, na co w jej mniemaniu pozwalają wiek i bagaż doświadczeń. Z kolei Roland, cierpiący na „syndrom ubogiego krewnego” rozpaczliwie próbuje nadać swojej egzystencji jakiś kierunek. Chciałby wieść życie artystycznego wolnego strzelca, musi jednak mierzyć się z dosyć pragmatycznymi kwestiami, a na to nie czuje się gotowy. Ponadto, o ile główną parę bohaterów – Lilię i Rolanda – poznajemy bezpośrednio na podstawie ich wypowiedzi, o tyle pozostałych aktorów tej historii poznajemy wyłącznie z perspektywy tej dwójki. Na przestrzeni tekstu nie mają oni autonomiczności, są jedynie „przywoływani”. Czytelnik zostaje zatem postawiony przed pytaniem, w jakim stopniu ufa im jako narratorom w tej kwestii. Bohaterowie wypadają dosyć miałko, choć ciężko stwierdzić, w jakim stopniu to zamierzone działanie autorki, a w jakim po prostu średnio udana kreacja.

Od pierwszych stron powieści czytelnik może wskazać, co stanowi jej motyw przewodni, a jest to pamięć. „Pamięć” jest tutaj ujęta szerzej niż w jej podstawowym znaczeniu ludzkiej funkcji umysłowej. Jest ona ukazana w kontekście przechowywania wspomnień o bliskich, ale również jako sposób na utrwalenie własnego wizerunku. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że ta ostatnia dominuje. Yiyun Li sporo miejsca poświęca zwłaszcza na początku powieści na refleksje o skorelowaniu bliskości śmierci i wzrastającej potrzebie uwiecznienia siebie na różne sposoby: czy to poprzez dosłowne kupowanie sobie pamięci innych, czy poprzez kreację literacką. Nie bez kozery pierwszym zdaniem tej powieści jest właśnie „Potomności, zanotuj!” – nieco rozpaczliwy apel Rolanda, który łaknie tej niezwykłej, literackiej nieśmiertelności, jednak tylko w takich barwach, w jakich sam siebie namaluje. Dowodem tego są choćby skrupulatne instrukcje dotyczące wydania jego dzienników. Komentarz Lilii jest ciekawą przeciwwagą dla jego wspomnień, ponieważ obnaża pewne cechy Rolanda lub wydarzenia, które on sam wolał przemilczeć.

Teoretycznie, Lilia nie szuka własnej nieśmiertelności w spisywanych wspomnieniach. Stwierdza nawet ironicznie:

Czy nie wystarczy (…) że i tak większość mieszkańców całymi dniami nie robi nic innego, tylko wspomina stare, dobre czasy? (…) Do czego to nie zmuszą się ludzie, by uwierzyć, że mieli życie warte zapamiętania?

Kilka stron wcześniej czytamy jednak: Zabolałoby ją, gdyby nie odnalazła się w książce (…). Być wymazaną, celowo czy przypadkiem, tak samo by ją zdenerwowało. Nie liczy się dla niej nieśmiertelność, jeśli nie ma związku z Rolandem, choć oczywiście Lilia nie jest skłonna, by to okazywać.

Początkowo pamiętnikarska forma nie do końca przypada jej do gustu, ale pozwala bohaterce spojrzeć zarówno wstecz, jak i w głąb siebie. Czytelnik stopniowo zaczyna zdawać sobie sprawę z jej obsesji na punkcie Rolanda. Na jaw wychodzi też kwestia, którą dumne usposobienie Lilii nakazuje jej ukryć – Roland odegrał w jej życiu dużo istotniejszą rolę, niż jest gotowa to przyznać. Jego postać nierozerwalnie związana jest z inną, równie drogą dla Lilii osobą – zmarłą córką Lucy. Ta część zapisków tchnie dużo większą intymnością i ładunkiem emocjonalnym niż refleksje dotykające Rolanda. W tych ostatnich można wyczuć lekko zgorzkniałą mądrość, patrzącą pobłażliwie na jego rozterki. Jednak przywołując Lucy, Lilia za każdym razem zmuszona jest mierzyć się z tym, co dla niej nieuchronne: bólem po stracie dziecka – jedynego „wspomnienia o nieobecnym” – który bohaterka próbowała stłumić milczeniem.

Niewątpliwym atutem powieści Yiyun Li, a w tym przypadku tłumaczenia, są walory językowe i stylistyczne. Powieść czyta się lekko i przyjemnie. Wyczuwalna jest też charakterystyczna dla prozy Li melancholia, nieco afektowana, ale doskonale wpisująca się w klimat powieści. Powieść utkana jest z pięknych zdań, które (przyznaję to z bólem) często zredukowane są do „wypełniacza” w tekście. Jednocześnie ogromnym minusem jest jej tempo –  narracja jest mocno fragmentaryczna, a fabuła pozbawiona wyraźnie zarysowanych kluczowych punktów. Dodatkowo autorka dość gęsto rozsiała w tekście sugestie, które nie pozwalają czytelnikowi zapomnieć, że centralnym motywem powieści jest pamięć. Wykonanie tego jest jednak na tyle niesubtelne, że z czasem staje się irytujące.

Powieść Czy muszę odchodzić? dla mnie jest jedną z tych książek, które czyta się szybko, ale bez większego zaangażowania – kilkakrotnie przyłapałam się na myśli, że niestety nie przypominam sobie wielu jej fragmentów, nawet tych podkreślonych, które podczas lektury przykuły moją uwagę. Nie wystarczyło to jednak, by zapadły mi w pamięć. Choć powieść nie podołała oczekiwaniom, jakie miałam wobec niej, z pewnością znajdzie uznanie nie tylko wśród stałych czytelników Yiyun Li, ale również wśród osób, które chciałyby zacząć przygodę z literaturą azjatycką.

Fot.: Wydawnictwo Pauza

Yiyun Li

Overview

Write a Review

Opublikowane przez

Natalia Wesołowska-Basista

Z wykształcenia jestem romanistką. Mieszkam w Krakowie, a sercem w Zagrzebiu :) Pochłaniam książki i czekoladę, popijając kawą. Czytelniczo od kliku lat przechodzę fazę realizmu magicznego i nic nie zapowiada zmiany.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *