Ssanie

Demony miłości według Bazylego – Dave Cooper – „Ssanie” [recenzja]

Większość z Was ma na pewno z tytułem komiksu Dave’a Coopera nieprzyzwoite skojarzenia. Ale jeśli myślicie, że skoro opowieść graficzna zatytułowana została Ssanie, to jest to jednoznaczne z tym, że musi dotyczyć seksu i ogólnie rzecz biorąc cielesności, a także kipieć od dwuznacznych rysunków… to macie absolutną rację. Historia Bazylego, a raczej Sytuacja Bazylego, jak brzmi podtytuł komiksu, jest jednak o wiele bardziej złożona – składa się bowiem nie tylko z erotycznych konotacji, ale także z zagubienia i smutku.

Bazyli to stworzenie, które nie do końca możemy nazwać człowiekiem, bo i nie mamy pewności, czy takowym jest, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wykluł się z jaja. Na pewno należy jednak w jakimś stopniu do gatunku ludzkiego, a pochodzi z miejsca, które wszyscy bardzo dobrze znamy, nawet jeśli go nie pamiętamy – z łona matki. Czytelnik towarzyszy Bazylemu od pierwszych dni jego życia i od samego początku obserwuje jego zagubienie i dezorientację przeplataną fascynacją, kiedy bohater spotyka coś, co mu się podoba, ale czego jeszcze nie zna. Wędrując po czarno-białym świecie, nie spotyka na swojej drodze wiele dobrego. Jego podróż to w większości pasmo udręk, upokorzeń, lęków i nienawiści, a także – oczywiście – erotycznych rojeń. Cały komiks zresztą jest niezwykle oniryczny, psychodeliczny i wprowadzający w drgania kolejne strony za sprawą omamów i fantasmagorii. Nie sposób oczywiście nie zwrócić uwagi na rysunki towarzyszące podróży Bazylego, które nasuwają jednoznaczne skojarzenia – z intymnymi częściami ciała kobiecego. W zasadzie ten jeden, upragniony kształt prześladuje nowo narodzone stworzenie, choć ono nie wie dlaczego – tęskni do tego pierwotnego kształtu, który go przyzywa i woła, który go mami i obezwładnia – pragnie jednocześnie go całować, głaskać, przytulać się do niego, jak i schować się w nim, wpełznąć do niego, aby na koniec nawiedzały go myśli o pożarciu, konsumpcji tego kształtu.

Bazyli to – wbrew erotycznemu czy wręcz zbereźnemu wydźwiękowi komiksu – postać w gruncie rzeczy niezwykle tragiczna. Miotają nim bowiem pragnienia i żądze, których nie rozumie, których nikt mu nie wytłumaczył i nie określił ich porządku w świecie. Erekcja, kiedy spotyka go po raz pierwszy, sprawia, że Bazyli wpada w panikę, nie wie, co się z nim dzieje, a swojego członka traktuje jako coś, co nie przynależy do jego ciała – bo przecież żyje własnym życiem i nie reaguje na bodźce i sygnały wysyłane przez mózg – a przynajmniej nie tak, jakby Bazyli sobie tego życzył. Upływ czasu nie polepsza sytuacji – bohater zaczyna odsuwać się jak najbardziej od erotycznej strony życia, wpadając jednocześnie coraz głębiej w jej sidła. Im mocniej bowiem odpycha seksualność swoją, jak i reszty otaczającego go świata, tym bardziej ona przyzywa go we śnie i w najmniej odpowiednich do tego chwilach. Podświadomości bowiem nie da się oszukać, ale Bazyli przecież tego nie wie – bo i skąd? Nikogo przy nim nie ma, nikt nie tłumaczy mu świata i życia – reguł, jakie nimi rządzą i zasad, jakimi trzeba się kierować. Nie wie, co jest całkowicie naturalne, w związku z czym wstydzi się rzeczy, których wstydzić się nie powinien – jak chociażby właśnie erekcji czy masturbacji, która – kiedy oddaje się jej po raz pierwszy, nie do końca wiedząc, co czyni – zaskakuje go intensywnością i lepkością, którą traktuje jako hańbę i dowód jego przewiny. Zaciera więc ślady swojego czynu, pocąc się z nerwów i wstydu.

Ssanie plansza

Bazylemu nie miał kto wytłumaczyć podstawowych rzeczy, ponieważ nasz bohater nie ma matki. Wyrwany brutalnie z ciepłego, przytulnego i bezpiecznego miejsca został zdany wyłącznie na siebie; niemal wypluty przez coś, co do tej pory go chroniło. Goły i nierozumiejący przemierza kolejne plansze komiksu, wśród których będzie zarówno pustynia, jak i soczysty las, a także tętniące perwersją i brudem zatłoczone miasto, z poczuciem dojmującego braku. Smagany tęsknotą, próbuje zaspokoić ją, ukoić i utulić na sposoby, które podpowiada mu podświadomość – zjada więc owoce, które wyglądem przypominają kobiece narządy płciowe (chociaż kaktus z początkowych sekwencji miał kształty falliczne, ale oddać Bazylemu trzeba, że nie miał większego wyboru – w końcu był na pustyni). Ten kształt, który symbolizuje waginę, od początku przyciąga go niesamowitą siłą – kształt symbolizujący seks i kobiecość, miłość cielesną i rozkosz, ale także dom, opiekę i miłość zapewniającą komfort duchowy. Tu właśnie zaczyna się największy problem Bazylego, bo nie potrafi on rozróżnić do końca tych dwóch pragnień, w związku z czym kształty, którymi usiany jest świat, a które budzą w nim tyle tęsknot, są dla niego zarówno eskalacją seksualnych żądz, powodujących erekcję i kosmate myśli, jak również rozbudzają niejasne wspomnienie matki – nieokreślonej i nienazwanej, ale matki. Bohater nie odróżnia tych dwóch mamiących go oblicz kobiecości – pragnie schować się do wnętrza kobiety, bo stamtąd – jak podpowiada mu podświadomość – wyszedł, tam był bezpieczny i spokojny, ale pragnie też całować ten wyjątkowy kształt, lizać i gładzić – bo wyzwala w nim prąd, który domaga się takich właśnie czynności.

Tak naprawdę jednak Bazyli, w obydwu – co trzeba podkreślić – przypadkach szuka po prostu miłości i akceptacji. Jak chyba każdy z nas zresztą. Pragnie miłości matki, bo zawsze tęsknimy za miejscem, w którym czuliśmy się najbezpieczniej, i tęskni za miłością dającą spełnienie seksualne, bo Bazyli jest symboliczną kumulacją ludzkich żądz, erotycznych dążeń i lęków. Znamienne jest to, że podczas każdej seksualnej wyprawy Bazylego, podczas każdego nieprzyzwoitego snu, podczas erekcji i masturbacji, podczas obserwowania nagich ciał i seksualnych czynności innych, bohater stworzony przez Dave’a Coopera odczuwa strach i wstręt do samego siebie. W niezwykle symboliczny i okraszony psychodelicznymi elementami sposób pokazuje to, jak zniewoleni jesteśmy przez pruderię i nienaturalne zakazy dotyczące rozkoszy i nagości, które związane są przecież z naszą biologią. Członek Bazylego zamienia się w pewnym momencie w przerażającego czarnego potwora symbolizującego demona, który zresztą towarzyszył mu niemal od początku jego wędrówki. Pojawiał się zawsze, kiedy Bazyli miał erotyczne sny lub marzenia na jawie. Oprócz tego każda piękna, seksualna fantazja zamieniała się prędzej czy później w umyśle naszego bohatera w coś obrzydliwego, odrażającego, przybierając potworne kształty niczym z horroru. Tak właśnie funkcjonuje nasz świat – często zdominowany przez jakąś religię lub po prostu purytańskie poglądy i przesadny wstyd. Wmawia nam się często, że każda rozkosz jest złem, że epatowanie cielesnością jest grzechem, że pragnienia (nad którymi nie mamy tak naprawdę do końca kontroli) to dzieło jakiejś większej, złej siły. Stąd zagubienie i wszystkie zmagania Bazylego – szuka spełnienia, które przez ogół nakazów nie tylko nie ma szans się ziścić, ale wręcz wpędza bohatera w stan depresji i ciężkiego wstydu, obrzydzenia samym sobą.

Ssanie to przemyślany i mądry komiks, w którym Cooper wytyka społeczeństwu jego nadmierną pruderię i fałszywy wstyd. Nie boi się jednak zauważyć również drugiej skrajności – nadmiernego epatowania seksem, sprowadzenia żądz do jedynej wartości w życiu. Te dwa bieguny wzajemnie na siebie oddziałują, co sprawia, że jeden napędza do działania drugi. Erotyka i psychodeliczność, wrażenie sennych majaków, z których składa się komiks, potęgowane są przez rysunki Coopera – falliczne i waginalne kształty dominują w Ssaniu, mnóstwo tu ociekających kadrów, spływających plansz, które symbolizują zarówno ślinę, jak i spermę, a w ogólnym rozrachunku – soki życiowe, które oczywiście również zdają się być czymś złym we współczesnym świecie. Czarno-białe rysunki niwelują przesyt, który mógłby stać się udziałem komiksu i sprawiają, że Sytuacja Bazylego unika zaklasyfikowania jej jako kolorowego magazynu porno, na co mógłby wpłynąć kolor dołączony do niektórych rysunków. Artysta dość dokładnie oddał kolejne stany Bazylego, choć sama jego postać jest narysowana niezwykle oszczędnie, przypominając w wielu momentach postać Barta Simpsona. Z kolei niektóre grafiki, jak na przykład budynek z początkowych plansz, do którego trafia bohater, do złudzenia przypominają pomieszczenia z kultowej gry The Neverhood, a więc przywodzą na myśl kształty ulepione z plasteliny, co jednocześnie kojarzy się z czymś miękkim, poddającym się naszym dłoniom, co rozgrzewa się pod wpływem ich ciepła. Jak widać więc Dave Cooper zadbał o to, aby Ssanie było w każdym aspekcie sensualne i seksualne – i udało mu się to, bez dwóch zdań.

Ssanie to komiks odważny i kontrowersyjny, ale nie można zapominać, że jest zarówno mądry w swoim przekazie, w historii Bazylego, jak i niezwykle smutny. Zagubienie głównego bohatera, jego samotność i targające nim tęsknoty szybko rozbudzają empatię czytelnika, który pragnie dla niego jak najlepiej. Jego nienawiść do własnych seksualnych pragnień budzi współczucie, ale daje nam też ogląd na to, jak wiedza o życiu seksualnym jest wpajana wielu młodym ludziom – od ciemnego średniowiecza po dziś dzień. Czy Cooper chciał tym komiksem przekazać nam to, że obecnie niemal rodzimy się już splamieni grzechem i własną cielesnością? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam, już po przeczytaniu komiksu. Jeśli oczywiście odważycie się wejść w świat Ssania – gdzie wszystko jest lepkie, dyszące żądzą, sapiące pragnieniem, spływające pożądaniem. Ale także w sposób czarno-biały pierwotne i do nieprzekroczenia pewnych, daleko sięgających granic, po prostu dobre.

Fot.: Timof i cisi wspólnicy

Ssanie

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *