Czytając wspomnienia Nietakty. Mój czas, mój jazz Zofii Komedowej, nie doszukałam się żadnego nietaktu czy faux pas. Chyba że za nietakt uznamy samostanowienie o sobie, korzystanie z życia pełnymi garściami wbrew obowiązującym wówczas normom społecznym. A życie jej nie rozpieszczało: najpierw rozwód z dżolerem Lachem, którego poślubiła, mając 18 lat, potem została zarówno matką, żoną, kucharką,jak również osobistą sekretarką i impresario. Ileż funkcji musiała pełnić! Jednak właśnie takie życie przepełnione emocjami, muzyką i rodziną dało jej najwięcej szczęścia. Nie da się ukryć, że punktem zwrotnym było poznanie rozdartego między muzyką a medycyną Krzysztofa Trzcińskiego. To ona uwierzyła w jego talent, dzięki któremu mieszkali tygodniami i miesiącami w Sztokholmie, Kopenhadze, Paryżu, Amsterdamie, Pradze, Brukseli, Londynie, a nawet Hollywood. Fałsze i przeinaczenia zdominowały jednak amerykańską historię Krzysztofa Komedy. Czy życie z muzykiem było usłane różami? Nie do końca – pojawiały się w ich otoczeniu dziewczyny liczące na szybką karierę. Zdradzał ją, ale zawsze przepraszał, a ona wybaczała. Nie da się ukryć, że to ona była jego siłą, do samego końca.
Mówiło się o niej, że jest odważna i trochę butna, a jej życiem można by było obdzielić kilka osób. Swoją opowieść w książce Nietakty. Mój czas, mój jazz Zofia Komedowa-Trzcińska rozpoczyna od miejsca swego urodzenia – Dryszczowa nad Bugiem. Tam prowadzi nas przez wszystkie znane i ważne dla niej miejsca. Opisuje czasy, kiedy była żołnierzem AK, ukrywając się pod pseudonimem Zośka i Harcerka. Wspomina swoją pierwszą miłość i rozczarowanie zarazem – Ludwika Lacha, który zamiast rodziny wybrał brylowanie w poznańskim towarzystwie. Z tego małżeństwa pozostał jej ukochany syn Tomasz, który z ojczymem miał fantastyczne relacje do samej jego śmierci. Trzymali sztamę tak mocno, że sama Zofia była troszkę zazdrosna. Wszak nie ten ojciec, co spłodził, ale ten, co wychował.
Znajomość z Krzysiem, jak na niego mówiła, wywróciła jej życie do góry nogami. Stanowili idealny duet. Ona – silna, odważna i przedsiębiorcza, on – z natury małomówny i opanowany. Gdy brali ślub, w rubryce towarzyskiej „Przekroju” napisano: Obaj Panowie po raz pierwszy, obie Panie po raz drugi – dodać trzeba, że na ślubnym kobiercu stanęli wraz z Teresą Ferster oraz Andrzejem Trzaskowskim. Bezsprzecznie byłą jego muzą i natchnieniem, dzięki niej uwierzył w swój talent i podjął jedyną właściwą decyzję – został muzykiem. Dzięki temu miał za sobą stworzenie muzyki do filmów: Romana Polańskiego (Nóż w wodzie), Janusza Morgensterna (Do widzenia, do jutra) czy Andrzeja Wajdy (Niewinni czarodzieje).
Ukochana przez nich muzyka była w tamtym czasie zakazana. Kapusie znaleźli się również wśród jazzmanów. Ale w towarzystwie doskonale wiedziano, kto donosił. W tym środowisku było to oczywiste. Bo jazz – to przecież muzyka wyrosła z kultury ciemiężonych i wykorzystywanych przez amerykańskich kapitalistów Murzynów. A że teraz inna, nowoczesna… Tak żartowano.
Jazz to jest poezja muzyki… Jazzu lepiej się słucha, gdy jest wino, gdy ściszonymi głosami toczą się rozmowy, a słuchacze, uczestnicy tych spektakli, zapominają o otaczających ich codziennościach. Jazz to nie jest wyłącznie doznanie estetyczne. To coś znacznie więcej. To przekazywane nam i wzbudzane w nas emocje. Sale koncertowe są dobre dla festiwali i w nich jazz jak najbardziej się odnajduje, ale rodzi się gdzie indziej. Właśnie takimi ośrodkami, gdzie muzyka jazzowa tętniła życiem, były: Piwnica pod Baranami, skupisko mnóstwa fascynujących, inteligentnych osobistości, Klub pod Jaszczurami powstały w 1960r. potężny, szalenie aktywny ośrodek młodej kultury i sztuki, Jazz Camping na Kalatówkach – najwspanialsza impreza na przełomie lat 50. i 60. Potem przyszła kolej na Jazz Jambore, Jazzhus Montmartre, a także Klub Stodoła w Warszawie.
Książka Nietakty. Mój czas, mój jazz bogata jest w wiele opisów i anegdot. Jak choćby tę: Pewnego razu, ktoś przyniósł wiadomość, że w Strążylskiej grają cyganie. Więc w te pędy pognaliśmy z nimi muzykować. Najpierw my im zagraliśmy, potem oni nam, potem wspólnie. I znowu znakomity happening, z cygańską orkiestrą. Potem kulig, oczywiście z muzyką: przejechaliśmy saniami całe Zakopane. Można się również dowiedzieć, jaka muzyka dominowała na balach karnawałowych. Bale sylwestrowe to była chałtura. Każdy muzyk, nawet najsłabszy miał w tę noc zapewnioną pracę. Granie jazzu nawet tego najbardziej melodyjnego nie było dobrze widziane, a właściwie to było zakazane. Bardzo cenieni byli muzycy, którzy umieli grać na akordeonie. Bo na akordeonie, czyli na cyi, można zagrać wszystko samemu, a do tego głośno.
Oprócz inwestowania w karierę swojego męża, pamiętała też o nieznanych, ale utalentowanych osobach. Jedną z nich była Urszula Dudziak. Uznała, że jest zdolna, więc należy jej pomóc. Trochę jej pomatkowała. Kazała ściąć włosy, uszyła sukienkę, wymyśliła pseudonim, ale chyba nie bardzo jej się spodobał. Efekt jednak został osiągnięty – świat ją poznał. A do Zosi przylgnął przydomek anioła stróża.
Choć jako kobieta silnie stąpająca po ziemi, z dystansem pochodziła do wszelkich zabobonów i wróżb, to jednak przepowiednia Ewy Frykowskiej ją poruszyła. Ta karty kładła jedynie w piątki. Gdy trzeci raz z rzędu ułożyły się one tak samo, powiedziała: Zosiu… nie chciałam Ci mówić (…). On umrze! Równocześnie mi wychodzi, że jak ty będziesz przy nim, to on będzie żył. Ale on umrze, Zosiu – ja tego sama nie rozumiem. Gdy potwierdziły się wróżby, nie zastanawiała się długo. Postanowiła jechać do Stanów Zjednoczonych. Niestety, niełatwe było zdobycie wizy. Pomogła jej Małgosia Spychalska. Krzysio, jak o nim mówiła, czekał na nią z twarzą zwróconą w stronę drzwi. Mimo że udało się jej sprowadzić go do Polski, krótko po tej podróży zmarł.
Wspomnienia Zofii Komedowej-Trzcińskiej są bardzo intymne, mimo że nie zdradzają zbyt dużo z życia prywatnego tej jakże fascynującej pary. Nietakty. Mój czas, mój jazz opisują jednak całą masę uczuć i emocji nierozerwalnie związanych z głównymi bohaterami oraz ich przyjaciółmi: Romanem Polańskim, Markiem Hłaską, Andrzejem Kurylewiczem oraz wieloma barwnymi ptakami tamtych czasów. To zachwycająca książka, którą po prostu trzeba przeczytać.
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Gdańskim. Zgodnie z sentencją Verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pismo zostaje) pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą interpretacji muzyki w prasie lat ’70 i ‘80. Jej zainteresowania obejmują literaturę i sztukę, ale główna pasja związana jest z tempem 33 obrotów na minutę (mowa oczywiście o muzyce płynącej z płyt winylowych).
Na tej stronie wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Więcej informacji znajdziesz w polityce prywatności. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? ZGADZAM SIĘ
Manage consent
Privacy Overview
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.