green class

To nie jest kolejna zombie apokalipsa – Jérôme Hamon, David Tako – „Green Class – 1 – Pandemia”

Kiedy w moje ręce trafił pierwszy tom serii Green Class, pomyślałam pewnie to, co mnóstwo innych osób – oto świat otrzymał kolejną opowieść o apokalipsie zombie. Na ten temat powiedziano natomiast już tak wiele, że w pewnym momencie doświadczyliśmy chyba uczucia przesytu. Co prawda komiks miał opowiadać o nastolatkach, ale to również nie była żadna nowość. Dałam jednak komiksowi szansę, nie skazując go na czytelnicze potępienie jedynie ze względu na temat, który wydawał się mało atrakcyjny, bo tak mocno został już wyeksploatowany. Zaczynając lekturę, wydawało mi się, że w zasadzie znam już tę historię. Zmierzyłam się z nią w zasadzie z kronikarskiego obowiązku. Pandemia natomiast okazała się jednak czymś innym niż kolejną apokalipsą, podczas której ocalali mierzą się z wygłodniałymi, bezmózgimi zombie, które kiedyś były lub mogły być czyimiś rodzicami, siostrami, synami… 

Green Class zaczyna się oczywiście niewinnie i beztrosko, choć grupa umęczonych, brudnych, a nawet delikatnie pokaleczonych nastolatków z profesorem prowadzącym jako jedynym dorosłym, nie przywodzi na myśl radosnych świergotów młodzieży. I słusznie – grupa uczniów, w tym zgrana paczka przyjaciół, wraca właśnie z dwutygodniowej wyprawy, podczas której obserwowali i badali żaby, w celu przyjrzenia się czemuś tak fascynującemu, jak ewolucja. Odcięci od świata, bliskich, cywilizacji i wygód, jakie ona niesie, wracają w końcu do miasta, z którego mają udać się na lotnisko i wrócić wreszcie do domu. Jednak kiedy docierają do centrum, okazuje się ono całkowicie opustoszałe, niemal wymarłe. Dopiero po chwili członkowie wyprawy zauważają plakaty i ulotki mówiące o jakiejś tajemniczej chorobie i szczepieniach. Ale przecież to nic takiego. Co ich obchodzi epidemia jakieś wioski, w której jedynie zostawili bagaże? Ich jedynym problemem jest to, że potrzebują odzyskać swoje rzeczy. Rozbicie szyby w opustoszałej okolicy nie wydaje się czymś strasznym i na nikim nie robi większego wrażenia. Najważniejsze, że w końcu mogą wsiąść do autobusu i ruszyć na lotnisko, a stamtąd prosto do domu, wygodnego łóżka i ciepłego jedzenia.

Problem w tym, że świat, jaki zostawili za sobą dwa tygodnie wcześniej, w zasadzie przestał istnieć. A już na pewno świat w ich najbliższym otoczeniu. Nie ujadą daleko, kiedy zatrzyma ich wojsko, a szybko ugaszony pożar rozpalony brakiem pozwolenia na przejazd przez most, zostaje zastąpiony przez o wiele bardziej palący i parzący. Groźnie wyglądający wojskowy nie ma bowiem wątpliwości – jeden z uczniów wykazuje typowe objawy dla pierwszego etapu choroby. Czeka go izolacja i leczenie, a pozostałych kwarantanna na czas zdiagnozowania ewentualnych zarażeń lub wykluczenia ich. Wyjazd z tego coraz bardziej przerażającego miejsca odwleka się w nieskończoność. I kiedy w końcu przychodzą zadowalające wyniki i można udać się na lotnisko, aby opuścić miasto, które lada moment zostanie odcięte od reszty świata wielkim murem, grupa przyjaciół postanawia wbrew wszelkiemu rozsądkowi zostać i nie opuszczać Noah, swojego przyjaciela, jedynego zarażonego, którego choroba powoli zaczyna postępować. Choroba, na którą nie ma ani lekarstwa, ani szczepienia. Choroba, która zmienia ludzi w potwory. Beth, Linda, Sato, Lucas i Naja, która jest siostrą Noah, choć kierują nimi różne uczucia i pobudki, uprowadzają chorego chłopaka ze szpitala i postanawiają za wszelką cenę wydostać się razem z nim miasta, licząc… właściwie trudno powiedzieć na co. Na cud? Jeśli tak, to słusznie, bo wszystko wskazuje na to, że będą go potrzebować. I to szybko.

Pandemia niewiele mówi nam o tym, jak wygląda sytuacja na świecie, w innych krajach, na innych kontynentach. Wiemy jedynie tyle, ile sami bohaterowie, czyli w zasadzie niewiele, w dodatku wszystkiego dowiadują się na gorąco, zostając zarzuceni nie informacjami, a wydarzeniami, z których płyną oczywiste wnioski. Tajemniczy wirus, który zamienia ludzi w potwory, atakuje DNA, ale czy zmienia całkowicie tę osobę? Czy potwór nie ma w sobie już nic z człowieka, który kiedyś płakał w kinie, smażył rano naleśniki i budził się w nocy z powodu koszmaru? Nie tylko bohaterowie zastanawiają się nad tymi kwestiami, również czytelnik daje się wciągnąć w tę opowieść o świecie, który zaczyna ogarniać coraz większy chaos. Oczywiście nie zabraknie tu motywów bardzo dobrze znanych z opowieści o świecie, którego dotyka jakaś apokalipsa. Nasi bohaterowie spotkają więc nieczułe wojsko, które obchodzi jedynie to, by odizolować chorych od zdrowych, za wszelką cenę i nie zważając na żałosne płacze dziecka za rodzicami lub na odwrót. Na ich drodze staną również dranie, którzy wykorzystują sytuację, by stać się jeszcze większymi draniami. Nie zabraknie także grup, dla których misją staje się wytępienie zarażonych, jakby zapomnieli całkowicie, że to kiedyś byli ludzie, których mogli znać, albo nawet tacy, z którymi spędzali czas. 

Pierwszy tom Green Class oferuje szybkie tempo i nie brakuje w nim akcji, ale twórcy nie zapomnieli także o problematyce, która aż się prosi o rozłożenie jej na czynniki pierwsze. Wiele dzieje się tutaj na płaszczyźnie etyki i moralności, bo już sam wybór siostry Noah i przyjaciół wydaje się fatalny bez względu na to, do jakiej decyzji by ich nie doprowadził. Pozostawienie Noah wydaje się niedopuszczalne, zwłaszcza dla jego siostry – serce nie pozwala jej tego zrobić. Jednak pozostanie i narażanie siebie i przyjaciół na okropną chorobę może mieć również fatalne konsekwencje nie tylko dla nich. A przemienieni? Czy należy patrzeć na nich jak na osobny, nowy twór, jak na potwora, który pochłonął swojego nosiciela, czy jednak jak na człowieka, którym kiedyś był? Czy wolno zabijać bez mrugnięcia okiem kogoś, kto nie zrobił nic, by takim potworem się stać? Czy da się zabić – nawet potwora – samemu nie stając się wtedy potworem? Jak wiele można poświęcić dla zauroczenia i przyjaźni? I czy na naprawę krzywd i utraconego zaufania może być w końcu za późno – nawet w kręgu najbliższej rodziny?

Beth, Lucas, Sato, Naja i Linda są od siebie różni. Każdy ma swoje własne demony, choć tego na razie się w zasadzie jedynie domyślamy. Co ciekawe, na pierwszy, a nawet na drugi rzut oka wcale nie zdają się tworzyć zgranej paczki. Nietypowy wirus i uwięzienie w pogrążonej w chaosie Luizjanie wystawi ich znajomość na porządną próbę. Scenarzysta nie zapomniał na szczęście, że uczynił bohaterami grupę nastolatków, podczas lektury więc czeka na nas kilka załamań, kłótni i irracjonalnych zachowań. Czasem nawet głupich i naiwnych – ale to są nierzadko właśnie przywileje młodości. W normalnym świecie, a co dopiero w takim, jaki zastali po powrocie z bagien. W dodatku niejednokrotnie rządzić nimi będą hormony i to też jest dobra decyzja twórców, ponieważ czyni ona zachowanie bohaterów bardziej wiarygodnym i ludzkim. Na chwilę obecną każdy z grupy przyjaciół dostał mniej więcej tyle samo czasu na nieco lepsze poznanie go, poza Noah (z oczywistych względów) i Beth, o której nie wiemy w zasadzie nic, poza jednym sekretem, który skrywa. Być może właśnie scenarzysta nie dorzucał innych informacji o dziewczynie, nie chcąc, byśmy stracili z oczu to, co w miarę subtelnie nam podsunął. Mam jednak nadzieję, że w kolejnym tomie rudowłosa dziewczyna nie będzie kolejny raz tą najbardziej przez twórców zaniedbaną. 

Pandemia to naprawdę niezły początek dla Green Class. Nie sądziłam, że ten komiks zaintryguje mnie na tyle, by z ciekawością sięgnąć po kolejną część, ale się myliłam. Groźny i nieznany wirus nie zamienia na szczęście ludzi w bezmyślne zombie, lecz kryje się za tym coś więcej, coś, co może być naprawdę niezłą i świeżą opowieścią. Na szczególną uwagę zasługuje motyw, w którym widzimy Noah jako jego samego, podczas gdy jego przyjaciele mają przed oczami jedynie obrzydliwego potwora. Ten fragment, jak i sam pomysł zaskarbiły sobie moją aprobatę i ze strony scenariuszowej, i wizualnej, bo ilustracje te miały w sobie coś lepiąco przerażającego. Świetnie zostało w nich uchwycone osaczenie, bycie w pułapce, niemoc i przerażenie. Ilustracje autorstwa Davida Tako w ogóle zasługują na uznanie, podobnie jak dobór kolorów. Twarze bohaterów z początku mogą sprawiać wrażenie w pewien sposób niedopracowanych, ale szybko się do tego przyzwyczajamy. Poza tym pasuje mi to do ich buńczucznego charakteru – pewna surowość, ale i nieukształtowanie. Zdaje się bowiem, że dopiero luizjańska przygoda ulepi ich jako dorosłych, pełnych ludzi. Jeśli oczywiście przeżyją. Doceniam również pracę światłocieniem, która nadała komiksowi pożądanej głębi. Barwy, na które zdecydował się Tako, przywodzą natomiast na myśl zgniliznę, ziemię, przemijanie i brak nadziei. Brudne zielenie, brązy, smutne żółcie – to właśnie one dominują na planszach Pandemii i świetnie do niej pasują. Pochwalić należy również okładkę, która zresztą koresponduje ze wspomnianymi barwami. Centralny punkt okładki, na którym znajdują się bohaterowie, jest gładki i odbijający światło, jednak wszystko, co dookoła, łącznie z tytułem, przywodzi na myśl spękaną ziemię, natomiast pod palcami daje wrażenie chropowatości, która idealnie oddaje świat Green Class.

Jedyne, co mogłabym wskazać jako minus komiksu w jego warstwie technicznej, to taka konstrukcja niektórych kadrów i dymków, taki ich podział i poprowadzenie, że zdarzało mi się wracać do kilku rozmów, ponieważ pogubiłam się, kto do kogo mówił, który bohater wypowiedział dane słowa. Możliwe jednak, że jestem w swoim problemie odosobniona (miałam ostatnio długą przerwę od komiksów, więc jest to prawdopodobne), a jeśli tak, to cóż… pozostaje mi mocniej skupić się na planszach przed moim nosem. Nie jest to trudne, ponieważ Pandemia dość gładko i płynnie wprowadza nas w swój świat, choć nie ma tu żadnego narratora ani dopowiedzeń w postaci myśli bohaterów, do których jako czytelnicy mamy wgląd. Wiemy tylko tyle, ile wyciągniemy z dialogów i wydarzeń. To jednak wystarcza, by nas zaciekawić i pozostawić nas z pytaniem: Co dalej? Pytaniem, na które będziemy chcieli poznać odpowiedź.

Fot.: Egmont


Przeczytaj także:

Recenzja komiksu Dorwać Ramireza, akt I

green class

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *