Horror egzystencjalny prosto z Hollywood

Horror to nie gatunek, a reakcja.

John Carpenter

Coś niesamowitego dzieje się ostatnio z amerykańskim kinem. Od kilkunastu miesięcy, okołohollywoodzkie produkcje coraz śmielej skłaniają się ku wspólnemu, nieco ryzykownemu motywowi egzystencjalnej grozy. Popularne pozycje telewizyjne, takie jak trzeci sezon Twin Peaks i adaptacja powieści Dana Simmonsa Terror, a także pełnometrażowe obrazy – Dziedzictwo oraz Tully, na nowo interpretują tezy powiązane z tą ideologią. Zainspirowani dziełami mistrzów literatury filmowcy przekazują widzom garść niewygodnych, niełatwych do przełknięcia prawd. Transfer Sartre’a czy Lovecrafta do kinopleksu to dość odważne przedsięwzięcie, lecz wygląda na to, że całkiem efektywne.


Horror lynchowski

Premiera trzeciego sezonu Twin Peaks zaalarmowała wszystkich o nadejściu nowej ery. David Lynch skonstruował kilkanaście godzin telewizji, przeczącej wszelkim zdroworozsądkowym zasadom myślenia o współczesnej kinematografii. Motywem przewodnim finalnej części serii jest lęk przed wpływem czasu na rzeczywistość. Kontynuujący dywagacje Heideggera autor Zagubionej Autostrady poddaje analizie znaczenie wskazówek zegara dla naszego bytu. Działanie klepsydry widać chociażby na twarzach bohaterów – starszych o 25 lat, zmęczonych życiem osób, których ozdobione zmarszczkami i bruzdami twarze, w niczym nie przypominają pięknych młodzieńców zamieszkujących miasteczko w latach dziewięćdziesiątych. Równie posiniaczeni przez upływające dekady detektywi próbują z kolei rozwiązać surrealistyczną zagadkę kryminalną, ściśle powiązaną z powrotem do przerażających wydarzeń sprzed lat. Proces przemijania patronuje zarówno niepokojącej teraźniejszości, jak i niedającej się wymazać z umysłu retrospekcji. Wszelkie próby walki z nieuchronnością uciekających sekund kończą się absolutną katastrofą. Perypetie postaci ukazują uniwersalną tragedię człowieka – istoty desperacko pragnącej zatrzymać czas, mimo świadomości niedorzeczności takich działań.

Horror po żeglarsku

Inny doceniony przez widzów oraz krytykę serial, Terror, też zanurza fabułę w horrorach naszego żywota, poprzez nawiązanie do Jeana-Paula Sartre’a – filozofa stawiającego człowieka w roli twórcy własnego losu. Gdy ekranowi angielscy żeglarze trafiają na działanie niewytłumaczalnych sił, najbardziej przeraża ich nieskuteczność stosowanych geograficznych i militarnych taktyk. Teoretycznie logiczne strategie nie mają za grosz sensu, gdyż tajemniczy antagonista postępuje według zupełnie innych, abstrakcyjnych planów. Załoga nie jest w stanie zdefiniować ciągu przyczynowo-skutkowego podczas analizy jego zachowania. Wymykający się wszelkim klasyfikacjom wróg wywołuje u członków wyprawy zwątpienie w sens całej operacji. Nabierające intensywności z odcinka na odcinek myśli, powoli trawią drużynę, zabierając im resztki pewności siebie. Sartre twierdził, że brak uniwersalnego sensu istnienia powinien motywować do kreowania indywidualnego meritum, dopasowanego do spersonalizowanych potrzeb i ambicji. Niestety, nie przewidział on bliskiego spotkania z lovecraftowskim monstrum.

Horror rodzinny

Powierzchownie banalna konstrukcja Dziedzictwa również ma w zanadrzu silny wątek egzystencjalny, przylepiony do historii od pierwszej do ostatniej minuty. Opowieść o serii dziwnych, paranormalnych zdarzeń dręczących rodzinę po utracie seniorki rodu, zręcznie dopisuje do schematów okultystycznego horroru, znane każdemu człowiekowi bardziej przyziemne fobie. Ten ubrany w spirytualne fatałaszki dramat rodzinny objawia prawdę o lęku przed niemożnością kontrolowania rzeczywistości. Decyzje dotyczące protagonistów są podejmowane bez ich udziału i tego stanu rzeczy nie mogą zmienić nawet najbardziej dramatyczne wysiłki. Antyczny motyw nieodwracalnego fatum rozsadzającego od środka podstawową komórkę społeczną przypomina trochę Zabicie świętego jelenia, z tą różnicą, że obraz Lanthimosa to dosadniejsza interpretacja starożytnego toposu. Pełnometrażowy debiut Ariego Astera podchodzi do sprawy nieco subtelniej i nie daje możliwości prostego sklasyfikowania ukazywanych idei. Tańcząc pomiędzy znaną wyjadaczom kina duchologią i ludzką psychodramą równie naturalistyczną, jak dzieła Dogmy 95, dekonstruuje wybraną stylistykę, niczym Albert Camus mit o Syzyfie. Podobnie jak francuski pisarz, reżyser każe odbiorcy zaakceptować ponury absurd prezentowanej przez niego historii i pogodzić się z jedyną możliwą, choć gorzką konkluzją.

Horror przyziemny

Komediodramat Tully jest tak naprawdę kwintesencją konceptu. Grana przez Charlize Theron główna bohaterka mierzy się bowiem z największym strachem każdego wkraczającego w dorosłość człowieka – niepokojem spowodowanym przez odpowiedzialność za własne czyny. Gdy razem z nią zaglądamy w przeszłość, widzimy najbardziej przerażające potwory, takie jak brak poczucia spełnienia zawodowego i prywatnego, wrażenie zmarnowania życia oraz świadomość poświęcenia marzeń na rzecz grozy szarej codzienności. Władające życiem protagonistki macierzyńsko-małżeńskie kłopoty zmuszają ją do brania udziału w szeregu testujących dojrzałość, mentalnych bitew. W tej wojnie nie ma miejsca dla triumfujących herosów, a najbliższa zwycięstwu jest po prostu wola przetrwania. Każda myśląca jednostka musi więc wybrać pomiędzy byciem chowającym głowę w piasek bohaterem Śmierci Iwana Ilijcza Lwa Tołstoja i stawiającą czoło przeciwnościom losu Marlo.

Horror eksperymentalny

Bliźniaczą myśl przewodnią można zaobserwować w najnowszym filmie Stevena Soderbergha Niepoczytalna. Nakręcony Iphonem thriller, przy użyciu półamatorskich środków, opowiada o kobiecie wtrąconej do szpitala psychiatrycznego wbrew jej woli. To, co rozpoczyna się jako wariacja na temat Lotu nad kukułczym gniazdem, szybko przeobraża się w rzecz mocniej rozedrganą emocjonalnie, umiejscowioną gdzieś pomiędzy krótkimi metrażami Lyncha i aktorskimi eksperymentami wytwórni Adult Swim. Autor Seksu, kłamstw i kaset wideo ukazuje dualizm strachu. Pacjentka jednocześnie pragnie poznać przyczynę osobliwej sytuacji, lecz tak naprawdę panicznie boi się odpowiedzi. Próbująca uciec z kafkowskiego koszmaru bohaterka, zaczyna podświadomie sabotować plan ucieczki, jakby celowo chciała połknąć klucz do rozwiązania tajemnicy. Hospitalizacyjny quasi-kryminał stosuje postmodernistyczny archetyp detektywa rodem ze Śledztwa Stanisława Lema czy dokonań Paula Austera, uwypuklającego nonsens dochodzenia, a przy tym samej fabuły. Reżyser buduje pomost łączący medium i adresata, zapraszając widzów do przeżycia makabrycznych chwil wpakowanych w dwa konteksty – bycia świadkiem mentalnych cierpień kobiety oraz ofiarą okrutnych sztuczek artysty wymierzonych w niewinne twarze zasiadające na sali kinowej.


Aż chce się nazwać ten fenomen zalążkiem “Nowego Hollywood 2.0”. Grupa odważnych, niezależnych twórców, zarówno tych młodych gniewnych, jak i bardziej doświadczonych, od lat szukających nowych środków wyrazu, postanowiła poruszyć uniwersalne, a jednocześnie niewygodne spektrum tematów i przedstawić je masowej publice. Szczytna inicjatywa przybliżenia idei łączących Camusa z Lovecraftem przeprowadza małą rewolucję w krajobrazie współczesnej kinematografii. Mam nadzieję, że coraz więcej premier filmowych będzie naszpikowanych niebanalnymi treściami, a pójście do kina stanie się godnym zapamiętania doświadczeniem, motywującym do kilkugodzinnych, światopoglądowych debat. No bo przecież prawdziwa sztuka powinna działać według etosu Pasoliniego, czyli przerażać, szokować, a nawet irytować, ale nigdy nie pozostawiać kogokolwiek obojętnym.

Fot.: HBO,  AMC, Monolith Films, M2 Films, Imperial – Cinepix

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *