co nas nie zabije

Nie taki Lagercrantz straszny – David Lagercrantz – „Co nas nie zabije” [recenzja]

Dawno już, o ile kiedykolwiek, żadna książka nie wywołała takiego poruszenia na czytelniczym rynku i aż takich kontrowersji, gdzie z jednej strony wiadomym było, że sprzeda się znakomicie, z drugiej wielu grzmiało, że wydanie Co nas nie zabije jest niedopuszczalne i za żadne skarby nie sięgną po tę pozycję. Kilka ładnych lat temu Stieg Larsson napisał trylogię Millennium – dzieło swego życia, które z miejsca zyskało uznanie publiczności, a każda powieść wchodząca w skład trylogii została bardzo wysoko oceniona, doczekaliśmy się także aż czterech filmów na ich podstawie – trzech szwedzkich ze znakomitą rolą Noomi Rapace oraz wersji zza Oceanu z Danielem Craigem i Rooney Marą w rolach głównych. Można więc w pewnym stopniu zrozumieć oburzenie fanów Larssona, kiedy nagle ktoś obcy podejmuje się napisania kontynuacji czegoś tak kultowego, jednak uśmiech politowania budzi u mnie podejście w stylu oceniania książki na najniższą z not, bez przeczytania choćby jednej strony „bo to nie Larsson”. Jak to więc tak naprawdę jest z dziełem Lagercrantza? Czy jest to żerowanie na popularności tytułu, czy umiejętne rozwinięcie historii bohaterów Millennium? Moim zdaniem, na szczęście, to drugie.

Co nas nie zabije powracamy do rzeczywistości wykreowanej przez Larssona, a dokładnie przeskakujemy w czasie o kilkanaście miesięcy względem wydarzeń zamykających Zamek z piasku, który runął. Jak się okazuje, drogi dwóch głównych postaci, czyli Mikaela Blomkvista oraz Lisbeth Salander, rozchodzą się – on przeżywa twórczy kryzys, w dodatku pozycja Millennium na rynku wydawniczym zostaje zagrożona, Lisbeth natomiast postanawia włamać się do pilnie strzeżonego systemu danych amerykańskich służb specjalnych. I w zasadzie nie połączyłoby ich nic, gdyby na scenie nie pojawił się profesor Frans Balder, wybitny szwedzki naukowiec pracujący nad rozwojem sztucznej inteligencji. Po kilku miesiącach spędzonych w Stanach Zjednoczonych, Balder wraca do rodzimej Szwecji, mając w posiadaniu zarówno dzieło swego życia, jak i wiedzę na temat wspomnianych wcześniej służb, wiedzę, której ujawnienie byłoby wielu wysoko postawionym osobom nie na rękę. Nie przeczuwając jednak jeszcze zbliżającego się niebezpieczeństwa, profesor postanawia naprawić kilka rzeczy, które w swoim życiu zaniedbał, w tym wzięcie pod opiekę Augusta, swego autystycznego syna, nad którym opieki pozbawił go sąd. Nie spoilerując dalej zbyt wiele, kiedy Balder orientuje się, że być może nie zostało mu już zbyt wiele czasu, kontaktuje się z Mikaelem w celu opowiedzenia historii, która ma wywrócić polityczne elity do góry nogami.

Nie da się omawiać powieści Lagercrantza, nie porównując jej do trylogii Larssona i o dziwo właśnie w tych porównaniach upatruję największe zalety kontynuacji Millennium. Rzecz jasna znajdą się w Co nas nie zabije i minusy, na całe szczęście jednak, tych pierwszych jest według mnie zdecydowanie więcej. Pierwszym, co należałoby pochwalić jest to, jak zgrabnie autor z powrotem przenosi nas w świat Millennium. Wszystko odbywa się niezwykle płynnie i nawet ci, którzy obawiają się, że przygodę z trylogią skończyli już kilka lat temu i nie pamiętają już wszystkich wątków czy postaci, mogą odłożyć obawy na bok. Pisarz nie nachalnie, a z wyczuciem przypomina w trakcie powieści, co wydarzyło się wcześniej, zaznaczając, jakie relacje panują między poszczególnymi bohaterami. Kolejne brawa należą się za niezwykle umiejętne – według mnie – naśladowanie stylu poprzednika, co przejawia się zarówno w tempie prowadzenia akcji, jak i takich drobnostkach jak chociażby wrzucanie tu i ówdzie anglojęzycznych wstawek, tak charakterystycznych dla twórczości Larssona. Bohaterowie to z kolei i zaleta i lekka ułomność omawianej powieści. Na minus zaliczyć można ilość postaci, jakie przewijają się przez kartki Co nas nie zabije; jest ich tak dużo, że momentami, można się w tych wszystkich nazwiskach pogubić (inna sprawa, że podobnie było u Larssona). Nie mogę jednak zrozumieć zarzucania Lagercrantzowi „zniszczenia” postaci Blomkvista i Salander. W mojej ocenie autorowi nie dość, że udało się zachować charakterystyczne cechy wspomnianej dwójki, to udało mu się również, zwłaszcza w przypadku Lisbeth, to „własne ja” rozbudować. Po całym tym słodzeniu wypadałoby jednak napisać i o rzeczach, które w kontynuacji popularnej trylogii kuleją i tu zarzut mam w zasadzie tylko jeden – zbyt wiele fachowej terminologii. Odnosi się to do zwrotów/słów związanych zarówno z wszystkimi tajnymi służbami jak i nauką, gdzie niektóre zdania będą dla przeciętnego zjadacza chleba po prostu niezrozumiałe.

Zakończenie w ogólnym rozrachunku bardzo przypomina to, jakie zaserwował nam Stieg Larsson przed paroma laty – z jednej strony mógłby to już być koniec, z drugiej furtka nadal jest uchylona, dając autorowi możliwość kontynuowania tej wciągającej historii, co – jak pewnie można wywnioskować z recenzji – mnie osobiście cieszy. Czy Co nas nie zabije to dobra powieść? Zdecydowanie tak. Wszystko rzecz jasna zależy od podejścia, jeśli ktoś jeszcze przed rozpoczęciem lektury ubzdura sobie, że to się i tak nie uda, a Lagercrantz nigdy nie dorówna Larssonowi, to choćby autor omawianej powieści stanął na głowie, nie będzie w stanie zadowolić takiego uprzedzonego czytelnika. Ja ani przez moment nie podchodziłem do Co nas nie zabije na zasadzie „nie będę czytał, to świętokradztwo”, wręcz przeciwnie, wychodziłem z założenia, że nikt przecież nie pozwoliłby pisać dalszej części czegoś tak świetnego jak Millennium byle grafomanowi; liczyłem na ciekawą przygodę z dobrze mi znanymi bohaterami i to właśnie dostałem. Mnie Lagercrantz kupił i jeśli powstanie kolejna część, z pewnością po nią sięgnę, natomiast tym, którzy rękoma i nogami wzbraniają się przed „świętokradztwem”, jakim niby jest Co nas nie zabije, mogę tylko i wyłącznie współczuć, gdyż sami pozbawiają się kawałka bardzo dobrej i wciągającej literatury.

Fot.: Wydawnictwo Czarna

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *