Demonem się stajesz – Amber Noizumi, Michael Green – „Niebieskooki samuraj”

Niebieskooki samuraj to jedna z tych produkcji Netflixa, którą bez wyrzutów sumienia mogłabym uhonorować złotym medalem za bycie jednym z najlepszych dzieł opublikowanych na tej platformie w ciągu ostatnich kilku miesięcy (może nawet lat). Jednak ta animacja ma też to do siebie, że albo się ją kocha, albo nienawidzi. A przynajmniej tak to pokazują opinie i recenzje użytkowników, którzy tę serię pokochali całym sercem lub szczerze ją znienawidzili. Na próżno szukać ocen oscylujących na granicy tych skrajnych emocji. Jednak czy to właśnie nie pokazuje, jak wielkie „show” urządziła ta produkcja? Ja stoję po stronie zwolenników Niebieskookiego samuraja

Historia przenosi nas do Japonii okresu Edo, kiedy to kraj ten całkowicie zamknął się na przybyszów „z zewnątrz”, nie licząc kilku wyjątków, których przedstawiciele wywrócili życie głównej bohaterki do góry nogami. Każda forma „inności” znacząco odbiegająca od japońskiego kanonu spotykała się ze społecznym ostracyzmem, nawet jeśli „winą” był jedynie kolor oczu. Niebieskie oczy Mizu były dla niej niczym klątwa.

Początkowo dostajemy tutaj kolejną opowieść o poszukiwaniu zemsty, jednak z odcinka na odcinek historia staje się coraz bardziej złożona, a same motywacje bohaterów (mimo iż mogą wydawać się dla nas niezrozumiałe) są bardzo wiarygodne, biorąc pod uwagę czasy, w którym przyszło im żyć. Animacja przeplata ze sobą wątki zemsty, honoru, traumatycznej przeszłości i poświęceń, przenosząc nas do malowniczego (lecz wciąż brutalnego) kraju kwitnącej wiśni, gdzie o całym życiu może zdecydować zaledwie kolor oczu.

Niebieskooki samuraj

Działania Mizu napędza wyłącznie chęć zemsty, przeobrażając ją w doskonałą wojowniczkę i jeszcze lepszą zabójczynię. Zawziętą, niepokonaną, a nawet okrutną. Produkcja  kierowana jest głównie do dorosłego widza, nie tylko ze względu na momentami ciężką tematykę, lecz monstrualną ilość przemocy, krwi, łamanych kości i ucinanych kończyn. Mizu staje się personifikacją śmierci i destrukcji, nie oszczędzając nikogo, kto stanie jej na drodze ku zemście. Jest zdeterminowana, aby osiągnąć ten cel za wszelką cenę, nawet kosztem relacji zawiązanych w trakcie tej swojej vendetty.

Sama produkcja robi wyśmienitą robotę w miejscu, w którym wielu twórców osiąga totalną klapę. Jest to kwestia wykreowania i zaprezentowania kobiecej protagonistki. I nie chcę być tu zrozumiana źle – uwielbiam motywy, w których główną rolę odgrywa postać kobieca, jednak w licznych przypadkach owa kreacja zostaje ograniczona do spopularyzowanych i dość wyświechtanych motywów, skutkując tym, że wiele z tych protagonistek nie wyróżnia się na tyle, aby mogły zostać zapamiętane. Wszyscy znamy historię o dziewczynach/kobietach, których siła wynika z tego, że „nie są takie jak inne”, walcząc przy tym przeciwko opresyjnym systemom, które te kobiety postrzegają jako istoty gorszego sortu. I jest to jak najbardziej okej!

Niebieskooki samuraj

Problem zaczyna się wtedy, gdy kreacja głównej bohaterki zostaje ograniczona tylko do tych wyżej wspomnianych elementów, sprawiając, że ta „przebojowa” protagonistka staje się po prostu jednowymiarowa. Chcemy oglądać silne kobiece postaci, chcemy kolejnych wzorów do naśladowania i potencjalnych „idolek””, lecz przy tym wszystkim powinny one być dla odbiorców wiarygodne. Dopiero gdy pojawi się głębia, dramaturgia i ból stają się one w naszych oczach bardziej ludzkie i przede wszystkim „realnie” silne, potężne! I taka jest właśnie Mizu. Nawet jeśli jej wybory i decyzje mogą się wydawać przerysowane, a niektóre wręcz okrutne, to cała jej osobowość i kreacja są tak namacalne i wyraziste, że można by sięgać po nie pełnymi garściami. Chcemy dramy, chcemy cierpienia, chcemy krwi! I dopiero wtedy uwierzymy, że taka postać jest wiarygodna.

Mizu daje się poznać jako znakomita wojowniczka, jednak każdy jej ruch mieczem jest rezultatem ciężkiej pracy, a jej główna motywacja wyrosła na fundamencie śmierci, społecznego ostracyzmu i licznych zdrad (nawet ze strony najbliższych). Jednak czy tę bohaterkę można zamknąć w opisie tego jednego zdania? Zdecydowanie nie. Z odcinka na odcinek poznajemy jej zupełnie nową, inną twarz, sprawiając, że poznajemy różne (liczne) Mizu, które niekoniecznie są zimnokrwistą zabójczynią, a córką, żoną, gospodynią czy kowalem. Protagonistka na przestrzeni tych kilku odcinków rośnie, dorasta, zmienia się.

Niebieskooki samuraj

Historia Mizu to uczta dla duszy i oczu. Mieszkanka grafiki 2D i 3D dodaje nie tylko realizmu i atrakcyjności wizualnej, lecz zarówno sama sceneria, jak i widowiskowe starcia tej niebieskookiej samurajki stają się bardzo dynamiczne, niezwykle interesujące i… bardzo krwawe. Jak sami twórcy podkreślają, każde ujęcie miało przypominać ruchomy obraz, sprawiając, że każda kolejna sekunda animacji była artystyczną ucztą, którą obserwowałam z ogromną satysfakcją. Każde ujęcie, każda klatka i każda kolejna sekunda to przepiękny obraz, który z chęcią zatrzymałabym sobie na dłużej.

Niebieskooki samuraj

Niebieskooki samuraj to nie tylko jeden z wielu Netflixowych seriali. To jest arcydzieło w każdym calu. Mimo iż na Netflixie spędzam dość pokaźną ilość czasu, to wciąż uważam, że jakość wielu produkcji pozostawia wiele do życzenia. Niemniej jednak Niebieskooki samuraj mi wiarę w tę platformę przywrócił, a po takich produkcjach jak Arcane czy Cyberpunku: Edgerunners nie spodziewałam się, że w najbliższym czasie Netflix ponownie zaskoczy nas kolejną, wyśmienitą, animowaną ucztą dla oczu i serca. Po czym przyszedł Niebieskooki samuraj i powiedział „Potrzymaj mi piwo”.

Fot.: Netflix

 

Serial Niebieskooki samuraj można obejrzeć na platformie Netflix

Overview

Ocena
10 / 10
10

Write a Review

Opublikowane przez

Natalia Trzeja

Piszę, więc jestem. I straszę w horrorach. Bu.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *