Martin Pollack niejednokrotnie zachwycił nas swoimi publikacjami. Tym razem również sięga do rodzinnych opowieści i przedstawia nam tragiczną historię swojej ciotki – Pauline Drolc z domu Bast. Trudno było ją odtworzyć, tym bardziej, że nawet dziadek autora nie wspominał swej siostry. Ale im coś trudniejsze, tym bardziej interesujące. Tak jest i tym razem. Czytając tę historię, trudno nie zadać pytań: Dlaczego to się wydarzyło? Czemu ta kobieta musiała zginąć okrutną śmiercią, mimo że nie miała nic na sumieniu? Czy jej mąż był w domu, gdy po nią przyszli? Czy ją bronił? Czy stawiał się partyzantom? Czy wolał milczeć? Dlaczego nie doczekała się godnego pochówku, tylko na wieki spoczęła w kącie cmentarza w Volcinie bez krzyża i nagrobka ?
Pauline Bast urodziła się w 1875 roku w Tüffer (słoweńskie Laško). Tereny te do 1918 r. należały do austriackiego kraju koronnego – Księstwa Styrii, którego południowe kresy zwane były Dolną Styrią. Wszystko zmieniło się po przegranej wojnie. Sytuacja niemieckojęzycznych obywateli (która stanowiła mniejszość) zmieniła się diametralnie. Kiedyś to oni czuli się panami. Próbowali pozbawić Słoweńców równych praw, co doprowadziło do bardzo napiętych relacji. Po 1945 roku sytuacja się odwróciła. Nie tylko zniknęły niemieckie napisy i mowa. Ale Słoweńcy wzięli odwet za to jak byli wcześniej traktowani. I trudno się temu dziwić. Niestety ani jedna, ani druga strona nie rozważała koegzystencji na stopie pokojowej. Każdy, kto wyszedł z taką myślą, uznawany był za zdrajcę.
W wieku 50 lat wyszła za mąż za słoweńskiego organistę, kierownika kościelnego chóru i zakrystianina kościoła św. Martina, a później sekretarza gminy – Franca Drolc. Przyjęła nazwisko męża i stała się macochą dziesięciorga dzieci. Dla niego było to drugie małżeństwo (jego pierwsza żona zmarła 6 lat wcześniej). Oprócz tego miał jeszcze dziecko spoza małżeństwa. Wspólnie mieszkali w domu rodzinnym Pauline i nie mieli zamiaru go opuszczać. Narastająca trudna sytuacja nie sprawiła, by zaczęli się bać. Nie chcieli schronić się w Amstetten, wysłali tam jedynie najcenniejsze rzeczy, by miały szansę się zachować. Zresztą Pauline Drolc nie czuła się niczemu winna, nie czuła więc obaw przed partyzantami. Jedynym zastrzeżeniem mogło być jej niemieckie pochodzenie. W przeciwieństwie jednak do swoich braci nigdy nie opowiadała się za narodowym socjalizmem i zawsze zachowywała się lojalnie wobec słoweńskich krajanów. Uchodziła za cichą, wręcz introwertyczną osobę. Wiodła spokojne życie z dala od ludzi, przez co zyskała łatkę zdziwaczałej kobiety, choć zawsze gotowej by nieść pomoc innym.
W ostatnich latach ciotka Pauline raczej pozostawała w domu. Czy bała się wyjść, gdy partyzanci zapukali do drzwi? Czy ich znała? Do dziś nie wiadomo, kto po nią przyszedł, wyprowadził i odtransportował. Świadkowie twierdzą, że podobno był to młody chłopak, dziecko wręcz, miejscowy. Nie stawiała oporu. Podążała za chłopcem, spokojna i cicha jak zawsze. Czy później zapewniała o swej niewinności? Czy płakała? Dziś nie ma osób, które pamiętały w szczegółach tamtą sytuację. Można za to przypuszczać jak wyglądała jej droga do miejsca kaźni. Najprawdopodobniej wywieziono ją pociągiem do Mariboru. A stamtąd już ciężarówką albo autobusem do Hrastovca – obozu koncentracyjnego, który funkcjonował przez kilka miesięcy. Czy wcześniej ją przesłuchiwano? Czy wiedziała, co ją czeka? Dokąd ją wiozą? Tego już się nie dowiemy. Pewne jest, że nie zasłużyła na taki los.
Martin Pollack jak nikt inny potrafi dotrzeć do trudno dostępnych źródeł, dzięki którym jest w stanie odtworzyć historię. Nie oznacza to jednak, że w opowieści nie ma białych plam. Są. Po tylu latach nie dziwi to jednak nikogo. Całość stanowi niezwykłą opowieść o losach austriackiej rodziny żyjącej na terenie obecnej Słowenii, trudnych stosunkach narodowościowych, burzach pierwszej i drugiej wojny światowej, zmieniających się ideologiach i pogłębiających podziałach. Podobnych historii z całą pewnością jest więcej. Tym bardziej należy o nich mówić. Wertować rodzinne wspomnienia i kroniki. Dlaczego? Choćby po to, by stanowiły przestrogę dla kolejnych pokoleń. By wydarzenia w niej zawarte się nie powtórzyły.
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Gdańskim. Zgodnie z sentencją Verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pismo zostaje) pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą interpretacji muzyki w prasie lat ’70 i ‘80. Jej zainteresowania obejmują literaturę i sztukę, ale główna pasja związana jest z tempem 33 obrotów na minutę (mowa oczywiście o muzyce płynącej z płyt winylowych).
Na tej stronie wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Więcej informacji znajdziesz w polityce prywatności. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? ZGADZAM SIĘ
Manage consent
Privacy Overview
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.