pętliczek

Wojenki z samym sobą (albo diamencik przy dupie) – Piotr Brencz – „Pętliczek”

Nie ma odpowiednich słów, aby określić, wyrazić i nazwać stan, kiedy przytłacza nas życie. Kiedy przerasta nas najdrobniejsza czynność, bo albo wydaje nam się, że żadna nie ma sensu, albo doszukujemy się w nich czegoś, czego w nich nie ma, co skazuje nas na porażkę od samego początku. Nie ma słów, które stopniują cierpienie i ból, beznadzieję i smutek. Nie ma hierarchii, żadnego rankingu tego przerastania i przytłoczenia. Mamy tylko jeden punkt odniesienia  –  naszą głowę, nasze serce, nasze ciało. Nasze dryfujące przemyślenia, pełne bzdur, które czasem zabłyszczą jakąś myślą, która zdaje się zmieniać wszystko, gdyby tylko utrzymać ją przy życiu dłużej. Nie ma z góry ułożonego planu dni  –  dziś będzie dobrze, a jutro okropnie. Jesteśmy skazani na dziecięcą wyliczankę. Na kogo wypadnie, na tego bęc. Czasami wypada na wszystkich. Czasami pętliczki naszych żyć splatają się ze sobą tak mocno, że trudno je wyodrębnić. Innym razem są osobnymi bytami, niemającymi ze sobą nic wspólnego. Ta opowieść, ten Pętliczek, jest właśnie o tym i o czymś zupełnie innym. O wyliczankach, ciasnych splotach, beznadziei i prawie do tego, aby to nasz smutek był najważniejszy. Bo jest nasz. Po prostu.

Głos Kultury objął powieść Pętliczek patronatem medialnym.

Wojenki z samym sobą

Piotr ma wszystko, aby być szczęśliwym trzydziestokilkulatkiem, prawda? Nie, nieprawda. Każdy z nas decyduje (świadomie bądź nie), co czyni nas szczęśliwymi. Każdy z nas decyduje również (niestety) o tym, co w naszych oczach powinno uszczęśliwiać innych. Powiedzmy zatem, a raczej: umówmy się, wyłącznie na potrzeby tego tekstu, tej chwili, że Piotr ma wszystko, by beztrosko iść przez życie. Niezłą pracę, w której właśnie awansował, kilkuletni związek z kobietą, którą kocha. Mieszkanie  –  może nie własne, ale wyściełane zdjęciami udowadniającymi ogólną szczęśliwość. Ale Piotr nie jest szczęśliwy. I biegu wydarzeń wcale nie zmienia powtórka Miodowych lat, którą bohater ogląda w telewizji, uderzony tą paskudną rutyną, która dopadła i Karola Krawczyka, i jego. Serial jedynie dokręca tę niewygodną śrubkę, która cały czas gdzieś tam była, która tkwi w każdym z nas. Śrubka, która każe wszystko kwestionować, która najszczęśliwsze życie stawia pod znakiem zapytania, pod tym mitycznym szyldem: jaki jest sens?

Piotr gnije od środka. Upija się swoim smutkiem, ale nie upaja. Czuje się na swój sposób wyjątkowy, ale nie w sposób, który każe nam chodzić z podniesioną wysoko głową, z nosem zadartym przysłowiowo do góry  –  raczej spuszczonym na kwintę, nisko przy ziemi, by nikogo nie zarazić swoim smutkiem. Toczy wojenki z samym sobą, których nie jest w stanie wygrać żadna ze stron. Jego problemy są błahe  –  spala się, nie widzi sensu, rutyna zabiera wszystko, co dobre. Piwa wypite po pracy, przed powrotem do domu, nie są ani nagrodą, ani pocieszeniem. Są sposobem na przetrwanie, na urozmaicenie. Kiepskim, ale są. Jest jeszcze Honorata. Kochana Honorata, która w takim samym stopniu jest dla Piotra jedynym jasnym punktem życia, jak i najcięższym z obciążników, który trzyma go w życiu, którego ani nie wybrał, ani nie przyjął. Które po prostu wrosło w niego, wyrastając z niego i w nim. Rutyna sprawia, że powinien być szczęśliwy, mając to, o czym inni marzą  –  drugą połówkę, stabilizację, awans. Ta rutyna jednak to gwóźdź do trumny. Ten sam, na którym zamocowany jest wieszak, na który Karol Krawczyk odwiesza torbę, oddychając ciężko.

Frywolny paseczek

Odmiana przychodzi niespodziewanie, w dodatku niechciana. Gwóźdź odpada od ściany, kiedy mimo wspólnych wakacji, które miały obudzić w nich na nowo żądzę i miłość, być może także i młodość, Honorata nie może tak żyć. Kobieta odchodzi, a mężczyzna próbuje odnaleźć się w pustce, jaka pojawiła się w domu. Czy odejście Honoraty przelało czarę? Nie sądzę  –  było raczej przykrym następstwem dni, jak wieczór, który przecież przyjść musi, choćby ten letni, kiedy jeszcze długo po tym, jak dzieci zasną, wciąż jest jasno. Podejrzanie i myląco jasno. Nieprzystająco jasno. Jedna rutyna zmienia się więc w kolejną, co przypomina żart, ale śmieszne nie jest. 

Bohater tego zaskakującego debiutu nie jest mężczyzną. Nie jest również kobietą. Jest człowiekiem w najbardziej bezpłciowym tego słowa znaczeniu. Może być Tobą, mną, nią i nimi. On jest mną, Tobą i całą resztą, choć każdym z osobna. Ten Piotr, ten człowiek Brencza jest tym człowiekiem, którego mijamy w tłumie, nie zauważając, a który ma zawsze większe problemy niż my. To ten, którym się pocieszamy, w chwilach ciężkich i który jest naszym wyrzutem sumienia, kiedy pozwolimy smutkowi wejść zbyt głęboko. Człowiek Brencza jest również tym uśmiechniętym dupkiem, który nie ma pojęcia, co to prawdziwy ból i cierpienie. Bo co on może wiedzieć? Umarł mu ktoś? Stracił dobytek życia? Nie. Jest tylko rozpuszczonym dorosłym, którego jedynym problemem po rozstaniu, a przed pierwszą od lat randką jest dylemat frywolnego paseczka, przestrzeni, którą wypada, a której nie wypada ogolić. Człowiek Brencza jest tym, za którego go weźmiemy. Zrozumiemy jego cierpienie lub zbagatelizujemy je. Frywolny paseczek uznamy za mityczny brak większych problemów lub za krzyk rozpaczy. Może być również tak, że po prostu nas rozśmieszy i że będziemy się śmiać razem z człowiekiem Brencza, bo nic nie śmieszy nas tak szczerze, jak to, że potrafimy sami siebie wprawić w zażenowanie.

Diamencik przy dupie

Pętliczek opowiada o smutku, o cierpieniu, o wojenkach z samym sobą, o frywolnych paseczkach, które w naszej wyobraźni mają czasem moc odmieniania całego życia lub chociaż jednej nocy. Pętliczek to wyliczanka, w której smutni ludzie, zamiast stać w kolejności, ustalonej odgórnie, tłoczą się, potykają o siebie, zapętlają. Piotr jest nieszczęśliwy i załamany, szuka sensu w życiu i potrzebuje pomocy. Ale w oczach wielu jego miejsce byłoby gdzieś na szarym końcu tej kolejki smutnych ludzi. Przecież nie ma „realnych” problemów, przecież znajduje je sobie, grzebiąc w środku własnego ja z zamiłowaniem, bez opamiętania. Zapewne po prostu się nudzi. „Nie ma większych problemów”. A Brencz w debiucie wychyla się nieco spoza kartek i swoim człowiekiem mówi: Piotr cierpi. I ma do tego takie samo prawo jak inni, bez względu na to, czy będący w żałobie, czy przeżywający inną stratę. Nie ma żadnej hierarchii smutku. Podium cierpienia, monopolu na nie. Każdy ma taki diamencik przy dupie. I nawet, jeśli, jak Piotr, pielęgnujemy go, myśląc, że czyni nas unikatowymi, to w jakiś sposób jest to okej. Diamencik przy dupie nosi każdy i zrozumienie tego potrafi przynieść jakąś ulgę. Nie dlatego, że cieszy nas, że inni też cierpią, ale dlatego, że nie jesteśmy w tym sami, że inni, choć tego nie widać, tak naprawdę nas rozumieją. Świat jest pełen Piotrów, pełen ludzi Brencza. Pełen diamencików.

Wagon węgla

Pętliczek to nietypowy debiut. Odważny w swojej zwyczajności, w podejściu do tematu, w stworzeniu bohatera, który mógłby być nami. Od lektury trudno się oderwać, choć czasami bardzo byśmy tego chcieli. Bo co, jeśli Piotr to my? Z obgryzionymi kciukami, z masturbacją pod prysznicem, z frywolnym paseczkiem, z diamencikiem przy dupie. Z wagonem węgla, który trzeba rozładować z czyjąś pomocą. Co, jeśli wszyscy potrzebujemy pomocy? 

Piotr Brencz przykuł mnie do tej lektury, która jest tak wyjątkowa w swojej zwyczajności. Pętliczek czasami jest jak lustro i to przeraża w niej najbardziej, ale i najmocniej przyciąga. Bohater Pętliczka został porzucony po latach przez kobietę, ale nie o tym jest ta opowieść. Pętliczek to po prostu opowieść o smutku, o depresji, o nieradzeniu sobie, o przytłoczeniu przez zwyczajne życie. Opowieść krótka, ale pełna treści. Działająca mocno na wyobraźnię, w dodatku frywolna w formie niczym ów intymny paseczek. Bywa pamiętnikiem, bywa dialogiem, bywa monodramem. Jest pisana w drugiej i w pierwszej osobie. Bohater nazywany jest po imieniu, ale także jako DWA. Tytuły rozdziałów to neologizmy, które każą wierzyć, że na niektóre sprawy po prostu nie ma określeń, więc musimy tworzyć je sami.

Pętliczek to przejazd wagonem pełnym węgla, który trzeba gdzieś zrzucić. Być może część tego węgla spada gdzieś po drodze, po trochu, niezauważalnie, ale jednak dając efekt jakiejś podejrzanej lekkości. Mimo wszystko pod koniec podróży trzeba i tak go rozładować. Czy tym był debiut dla autora? Rozładowaniem wagonu pełnego węgla? Może tak. Może nie. Bez względu jednak na to, cieszę się, że mogłam w tym uczestniczyć. W podróży człowieka Brencza, ku zrozumieniu tego, że jego problemy nie muszą być słońcem narodów. Człowiek Brencza ma prawo popaść w rozpacz z byle powodu i nie powinien się za to obwiniać. Przyzwolenie sobie na cierpienie z błahych rzeczy to już jeden krok w stronę zwrócenia się o pomoc. Coś, czego człowiek Brencza być może dokonuje właśnie teraz. Coś, czego wielu z nas nie dokonuje nigdy  –  ze wstydu, strachu, deprecjonowania własnego smutku lub wręcz przeciwnie  –  nadawania mu zbędnego sensu.

Piotr Brencz zaskoczył mnie tą powieścią. Tym debiutem. Tym swoim Pętliczkiem. Wyszłam z lektury cało, ale z głową pełną myśli jego człowieka, które były tam już wcześniej. Niektóre się obudziły, inne nigdy nie zasnęły. To mądry, wartościowy debiut. I odważny, bo pełen zwykłego smutku, zwykłych problemów. Brencz nie stawia pierwszych kroków po to, by zyskać uznanie, atencję, poklask, a dopiero potem pozwolić sobie na szczerość. On i jego bohater od tej szczerości zaczynają i tym mnie sobie kupili. Skończyłam lekturę z brudnymi rękami, ramię w ramię z JEDEN i DWA rozładowując wagon węgla. Po lekturze jest lżej i ciężej zarazem. Być może o to chodziło. Być może taki już jest człowiek. Ten zwykły i ten Brencza. Bo to w zasadzie jeden twór  –  zwykły, codzienny, drżący ze strachu przed rutyną i z rutyny ulepiony. Cackający się ze swoim diamencikiem przy dupie, wiedząc już, że każdy otrzymał własną sztukę. Głaskający frywolny paseczek, śmiejąc się z siebie samego, ze swojej żenady, ale jednocześnie regularnie go pielęgnując.

Fot.: Zysk i s-ka


 

pętliczek

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *