pięć smaków

Relacja z 13. Azjatyckiego Festiwalu Filmowego „Pięć Smaków” – część druga

Odbywający się zawsze późną jesienią w listopadzie azjatycki festiwal filmowy pod kulinarnie brzmiącą nazwą Pięć Smaków jest jedyną imprezą promującą w Polsce kino z Dalekiego Wschodu, w mniejszym zaś stopniu z Azji Południowej. W naturalny sposób najsilniej są tam reprezentowane kinematografie: japońska i chińska (także w jej odmianach: hongkońskiej oraz tajwańskiej). W tym roku owa nadreprezentacja jest jeszcze silniejsza, albowiem organizatorzy w corocznej sekcji Out of focus (często przywołującej obszary skrajnie egzotycznej, jak odnośnie do Bhutanu dwa lata temu) postanowili zaprezentować dzieła mniej znanych twórców z Kraju Kwitnącej Wiśni, których akcja ma miejsce zwykle na obszarach peryferii poza wielkimi ośrodkami miejskimi. Jeśli zaś chodzi o nieschodzący obecnie z czołówek gazet Hongkong, to w tym roku bohaterem indywidualnej retrospektywy jest goszczący osobiście na festiwalu kontrowersyjny Fruit Chan. Jego dotychczasowe filmy doskonale wkomponowują się w bieżące wydarzenia polityczne w regionie, a to ze względu na odejście od schematów kina gatunkowego, z którym zwykle jest kojarzony Hongkong na rzecz wnikliwej społecznej obserwacji. Przed Wami pierwsza druga część relacji z imprezy.

Sztos rodzina: zombie do usług, reż. Lee Min-jae; Korea Południowa

Łączenie motywów komediowych z opowieścią o zombie nie jest niczym nowym w kinie światowym, czego egzemplifikacją jest choćby film Edgara Wrighta pod tytułem Wysyp żywych trupów. Także obraz pokazywany na festiwalu jest próbą odcinania kuponów od popularności koreańskich blockbusterów takich jak, Stacja Seul i Zombie Express. W tym wypadku, w szczególności na tle festiwalowego Jednym cięciem, mamy jednak do czynienia z wyjątkowo wygładzoną formą prezentacji historii o żywych trupach do tego stopnia zresztą, że odcięte kończyny są tutaj wypikselizowane i ocenzurowane (przynajmniej w tej kopii, która jest dostępna na Pięciu Smakach), zaś same monstra zdają się preferować (do pewnego momentu) raczej kapustę z keczupem, niż ludzkie mięso. Niemniej jednak w dalszym ciągu jest to świetna, nieco slapstickowa rozrywka, o czym świadczy żywiołowa reakcja publiczności w trakcie seansu.

Maggie, reż. Yi Okseop; Korea Południowa

Pełnometrażowy debiut młodej koreańskiej reżyserki, która do tej pory realizowała wyłącznie etiudy, przypomina mi szereg innych filmów, tak z obszaru pięciosmakowego, jak i z diametralnie innych porządków geograficznych i stylistycznych. Otóż punkt wyjścia, a zatem narracja snuta przez gadającego suma, to skojarzenie z Maelstrom Dennisa Vilenueve’a. Sposób, w jaki autorka operuje całym rekwizytorium, przywołuje na myśl ubiegłoroczną festiwalową filipińską produkcję zatytułowaną Przerywane połączenie. Lekkość, z jaką Koreanka opowiada o perypetiach głównej protagonistki, podobna jest do tonacji Lady bird Grety Gerwig, zaś ostatecznie całą merytoryczną zawartość Maggie (abstrahując od surrealistycznej formy tegoż) możemy porównywać z konkursowym And your bird can sing . W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z opisem emocjonalnego i życiowego zagubienia wchodzących w dorosłość beztrosko nonszalanckich młodych ludzi, którzy nie są zdolni do podejmowania decyzji, które nadałyby jakiś kierunek ich życiu.

Furia, reż. Le-Van Kiet; Wietnam

Tę bezpretensjonalną kopaninę, której spodziewałem się wreszcie po kilku dniach oglądania wyłącznie ambitnych dramatów obyczajowych, mógłbym traktować w kategoriach guilty pleasure, gdyby nie fakt, że od dynamicznego montażu rozbolała mnie głowa. To największy sukces kina wietnamskiego w historii i kandydat tego kraju do Oscarów, co swoją drogą jest dość zaskakujące, bo kino tego typu zwykle nie zdobywa nominacji i tak też zapewne będzie tym razem. Wietnamscy filmowcy nie mają w ostatnich latach zbyt wiele szczęścia, dlatego też ta kinematografia nie przebija się do głównego nurtu globalnego obrotu filmowego. Wynika to w dużej mierze z ograniczeń cenzorskich. W Furii schemat pogania schemat, a nadto drażnią fabularne i aktorskie mielizny, a nadto irytująca muzyka. Mimo tych zastrzeżeń należy jednak docenić odwagę reżysera podejmującego ważny społecznie temat handlu dziećmi nawet przy ostrożnym tak jak tutaj potraktowaniu zagadnienia.

Zaśpiewaj to, Bulbul; reż. Rima Das; Indie

Seans tego filmu bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, bo też zwykle nie mam zbyt wiele oczekiwań związanych z kinem indyjskim postrzegając je przez pryzmat cukierkowych bollywoodzkich produkcji. Obraz Rimy Das to jednak antypody blockbusterowych hitów, a zarazem dzieło zrealizowane według standardów DYI przez reżyserkę, która jednocześnie była jego producentką, montażystką, operatorką i scenarzystką. Opowieść o zbrukanej sensualnej młodzieńczej niewinności przez społeczeństwo represjonujące ideę miłości romantycznej przyobleczone zostało w olśniewające ramy wizualne, których desygnatem niech będą rozświetlone słońcem soczyście zielone trawy Assamu, gdzie toczy się akcja filmu.

Fot.: Pięć Smaków

pięć smaków

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *