O wojnie mówiono już tysiące razy na milion sposobów. Ale ten jest inny. W oceanie wyboru powieści wojennych ta jest wyjątkowa. W każdej recenzji powieści Kurta Vonneguta można przeczytać, że Rzeźnia numer pięć to jego największe dzieło i najwybitniejsza z amerykańskich powieści antywojennych. Przekonało mnie to szybko, by sięgnąć po tę pozycję. Nie wiem, czy jest najlepszą książką ze swojego gatunku, ale po jej przeczytaniu wiem na pewno, że jest niesamowita. Zaskakująca i nieoczywista. Nic nie jest w niej czytelnikowi podane na tacy, a kunszt literacki autora urzeka. Kurt Vonnegut rozprawiając się z historią własną i świata, czyni główną osią książki bombardowanie Drezna. Los zdecydował, że jednym z niewielu ocalałych z maskary stał się młody jeniec wojenny przebywający wówczas w mieście. To prawdopodobnie dzięki niemu i jego nietuzinkowej książce opinia publiczna zwróciła uwagę na jedną z największych masakr ludności cywilnej z okresu II wojny światowej.
Głównym bohaterem powieści Rzeźnia numer pięć jest Billy Pilgrim, który wypadł z czasu. Razem z nim podróżujemy przez życie, w którym wszystko trwa wiecznie. Na wojnie Billy jest amerykańskim zwiadowcą, który dostał się do niewoli. Z niemieckiego obozu razem z towarzyszami zostaje przewieziony do Drezna, gdzie pracuje przymusowo do dnia nalotu na miasto. Kurt Vonnegut zbudował swoją powieść z bardzo krótkich akapitów, chaotycznie opisujących fragmenty z życia Billego, które przeżywa raz po raz, by za chwilę przemieścić się do kolejnego wydarzenia. Jedną z najważniejszych przygód z życia Pilgrima jest moment, w którym zostaje on porwany przez Trafalmadorczyków i umieszczony przez nich w trafalmardorskim Zoo jako główny eksponat. Jest to bardzo nietypowa historia, mocno zahaczająca o science fiction, która sprawia, że czytelnik cały czas zastanawia się nad jej racjonalnością i powodami pojawienia się.
Wymowa powieści Vonneguta jest zdecydowanie antywojenna. Ten fakt może zaskakiwać, ponieważ autor nigdy nie ocenia wydarzeń. W całej książce pojawia się tylko jedna jego konkluzja.
Nie można powiedzieć niczego inteligentnego o masakrze.
I w zasadzie autor o niej nie opowiada. Niczego nie opisuje w sposób emocjonalny. Nie wdaje się w szczegóły. Cały czas nie jest bezpośredni w opisie wydarzeń. Ciągle krąży dookoła, a wszystko przedstawia w sposób, w jaki myśli jego bohater. W tym miejscu mogę napisać, że Billy przypomina mi Foresta Gumpa – ich sposób patrzenia na świat jest nad wyraz podobny. Obydwaj wydają się trochę nieobecni, w niecałkowitym rozumieniu rzeczywistości. Dodatkowo autor każdą tragedię kwituje, pisząc:
Zdarza się.
Te dwa diabelskie słowa pojawiają się po każdej wspomnianej śmierci. Przez całą książkę niezwykle irytują. Wzbudzają w czytelniku wewnętrzny bunt. Przecież śmierć nie powinna być nieistotna, a zdarza się, chociaż tylko pozornie, odziera ją ze swego rodzaju świętości. Te dwa słowa świetnie oddają absurdy wojny. To tylko kolejna śmierć.
Przecież jednym z najważniejszych efektów wojny jest właśnie to, że pozbawia ludzi osobowości.
Na koniec warto dodać, że powieść Vonneguta opowiada nie tylko o bezsensie wojny. Poznajemy przecież całe życie Billego, a nie jego część. Zaznajamiamy się z zawiłą miłością bliskich, która chociaż niezbędna, czasem bywa trudna.
I tak dalej. Z prawdziwą lubością poniewierała jego godność w imię miłości.
Oraz z zawsze aktualnym tematem pieniędzy, które wspomniane są w książce zaledwie kilkukrotnie, jednak pozostają wyraźnie.
Nawiasem mówiąc, Trout napisał książkę o drzewie dolarowym. Zamiast liści rosły na nim dwudziestodolarowe banknoty. Kwitło obligacjami pożyczki państwowej, a owocowało diamentami. Do drzewa ściągali ludzie, którzy zabijali się pod nim nawzajem, dostarczając w ten sposób doskonałego nawozu. Zdarza się.
Rzeźnia numer pięć Kurta Vonneguta to klasyka literatury niewątpliwie godna takiego tytułu. To jedna z tych książek, które czyta się jednym tchem. Powyższy tekst nie jest w stanie oddać jej wyjątkowości. Myślę, że masa literatów, w wielu językach, miałaby niemało do powiedzenia na jej temat. Ta książka ma w sobie moc. Niezwykle trudno określić, skąd się bierze, ale jest niewątpliwa. Więc jeśli szukasz właśnie czegoś nietuzinkowego i rozwijającego, to rzucaj wszystko i pędź do księgarni. Myślę, że warto.
Fot.: Wydawnictwo Zysk i S-ka