American dream – Kurt Vonnegut – „Śniadanie mistrzów” [recenzja]

Wieloznaczna, świadomie tendencyjna, krytyczna i niesamowicie przezabawna – taka jest proza Kurta Vonneguta. Jego powieść Śniadanie mistrzów, pierwotnie wydana w 1973 roku, to pretekst do pokazania ówczesnej (ale i współczesnej) Ameryki – skomercjalizowanej, przytłoczonej zewsząd reklamami, wielkimi i nic niewnoszącymi hasłami. To również dobry pretekst do pokazania paradoksu naszej cywilizacji – tak dalekiej od uszczęśliwienia szarego człowieczka. Powieści Vonneguta nie są łatwe i nie są zachowawcze, nie pokazują tylko bezpiecznych i miałkich tematów. Od zawsze nacechowane kontrowersją do dziś służą za bardzo dobry przykład na pokazanie upadku człowieka oraz upadku cywilizacji. Ta powieść była wręcz obrazoburcza dla Amerykanów i do dziś jest uważana za jeden z bardziej skandalizujących tekstów Vonneguta. Co takiego może oburzać pospolitego Johna Smitha? Na pewno jest tego więcej, niż uderzyłoby naszego poczciwego Kowalskiego, ale jedno jest pewne: jest to genialna powieść obnażająca wszelakie mechanizmy ludzkie i do tego osadzona w intrygujących dla nas czasach.

Same postaci wymyślone i ożywione w Śniadaniu mistrzów przywołują na myśl tani sitcom. Jedna z owych postaci jest pisarzem science fiction, który napisał już tyle książek (ponad 200), a których praktycznie nikt nie czytał. Praktycznie, bo znajdzie się jeden, a później drugi i trzeci jegomość, który w prozie Kilgora Trouta odnajdzie sens i początek wszystkiego. Jeden z nich nawet totalnie zbzikuje pod wpływem powieści starszego Pana, piszącego o dziwacznych pozaziemskich cywilizacjach. No i ten bohater właśnie, zdziwaczały już do reszty, Dwayne Hoover, był człowiekiem sukcesu, ucieleśnieniem „american dream”; najbogatszy i najbardziej szanowany obywatel małego miasteczka Midland City – będącego metaforą typowego prowincjonalnego miasteczka, w którym nigdy się nic nie dzieje, ale kiedy się już dzieje, to na całego. W Śniadaniu mistrzów mamy wiwisekcję obłędu naszego bohatera, który przeczytawszy powieść Trouta, zaczyna wierzyć, że świat zamieszkują same roboty, a on jeden jest obdarzony wolną wolą. Wszelkie wyjaśnienia jego trudnych i traumatycznych wydarzeń z życia znajdują nagle sens.

No i słowem wyjaśnienia – co mogło oburzyć Amerykanina już na wstępie powieści? Drwina. Drwina ze wszystkiego, co dla każdego obywatela USA jest święte. Vonnegut szydzi z hymnu, szydzi z flagi, szydzi poniekąd z ważnych postaci dla amerykańskiej historii. No i to jest siła tej powieści – nie tylko szyderstwo, ale szyderstwo po coś, mające wyraźny cel. Brak poszanowania świętości i wykpiwanie słynnego etosu – u Vonneguta nie ma czegoś takiego jak amerykański sen. Kpina z hymnu objawiająca się tym, że dla niego jest to bełkot służący pochwale wojny. Jakie ma na ten temat zdanie sam Vonnegut, wiemy po lekturze Rzeźni numer pięć. Świat, nie tylko Ameryka, upada już, sięga dna. Wszędzie są puste roboty – bez duszy, marzeń, emocji. Kilgore Trout marzy, że już nie żyje. Dwayne Hoover wierzy, że jedyny na tej planecie czuje i przeżywa. Co to za świat, w którym czujemy się tak samotni, że wierzymy, że nie ma podobnych do nas?

Pleśń ma takie samo prawo do życia jak ja. Ona przynajmniej wie, czego chce. Niech mnie diabli, jeśli ja wiem, czego chcę.

No i może ludzie rzeczywiście zmieniają się w roboty zapatrzone na reklamy i śniące swój wielki sen o sławie i pieniądzach? Może Vonnegut ma rację, ośmieszając i krytykując naród, który do dziś przecież jest symbolem – bogactwa, patriotyzmu i wielkiego sukcesu? Może to świat pełen oportunistów, którzy rezygnują ze swoich zasad w imię nieokreślonego szczęścia?

Obraz społeczeństwa widziany oczyma autora jest bardzo pesymistyczny, a sam człowiek powinien być bardzo cyniczny, aby przetrawić wszystko to, co obśmiewane jest w Śniadaniu mistrzów. Nie powinno zabraknąć odbiorcy również poczucia humoru, bo jest to również jedno z ważniejszych narzędzi pisarza, aby pokazać całą kulturową mozaikę Stanów Zjednoczonych – zaczynając od miasteczka, które wyszukało sobie wielkiego mistrza pióra, aby obsadzić go na panteonie zasłużonych, a kończąc na żartach o rasizmie, niskiej kulturze czy małej wiedzy Amerykanów. Humor w tej powieści to potężna broń, do tego nuta ironii, obsceniczności, szczypta szyderstwa i mamy powieść, która tak mrozi do dziś wielu ludzi. Jest to przykra wizja świata, świata już umierającego, który, niczym widziany oczyma narratora zarażony syfilisem człowiek wykonuje robotyczne ruchy, będąc już w agonalnym stanie i raczej nic go nie uzdrowi.

Na pewno nie będę odkrywcza ani oryginalna, jeśli napiszę, że z całego serca polecam lekturę Śniadania mistrzów. Powieść, jakżeby inaczej, wywarła na mnie ogromne wrażenie ze względu na swój styl, na cierpki język Vonneguta, na masę nawiązań i masę sarkastycznych stwierdzeń. Słysząc nazwisko tego autora, wiemy, że okrył się on już legendą, a jego powieści są kultowe. Do dziś jednak uwodzi czytelnika, stara się zmuszać do myślenia, pokazuje to, co mało kto chce w literaturze pokazywać. Śmiało można powiedzieć, że w czasach takiej poprawności politycznej, pewne kwestie z powieści nie mogłyby się ukazać, mogłyby nie przejść przez gardło. Sukces literatury Vonneguta, pomimo całej otoczki kontrowersji, można śmiało uznać triumfem niezależności i wolności literackiej. Z całą pewnością jest to proza, którą warto znać i warto doceniać, warto się zaczytywać i polecać dalej – co czynię.

Fot.: Zysk i S-ka

Write a Review

Opublikowane przez

Anna Sroka-Czyżewska

Na zakurzonych bibliotecznych półkach odkrycie pulpowego horroru wprowadziło mnie w świat literackich i filmowych fascynacji tym gatunkiem, a groza pozostaje niezmiennie w kręgu moich czytelniczych oraz recenzenckich zainteresowań. Najbardziej lubię to, co klasyczne, a w literaturze poszukuje po prostu emocji.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *