Slasher wersja polska – Jan Belcl – „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” [recenzja]

Wszyscy moi przyjaciele nie żyją do doskonałe podsumowanie pełnego niespodzianek i rozczarowań roku 2020. Już dawno żaden film tak bardzo nie podzielił krytyków na naszym rodzimym gruncie. Młody 28-letni reżyser Jan Belcl serwuje nam coś z pogranicza slashera, czarnej komedii, pastiszu i groteski. I wbrew temu, co mówią sceptycy, wychodzi mu to całkiem nieźle. 

Fabuła nie jest skomplikowana. W sekwencji otwierającej jesteśmy świadkami śledztwa prowadzonego przez dwóch policjantów w domu po feralnej imprezie, której prawie nikt nie przeżył. W momencie, w którym zadajemy sobie pytania, jak do tego doszło, przenosimy się do centrum wydarzeń poprzedniej nocy. Poznajmy bohaterów w odrobinę przydługiej retrospekcji, podczas gdy Marek oprowadza po miejscu nowo przybyłych gości – Daniela i Angelikę – i po kolei przedstawia im osoby, z którymi przywitają wspólnie Nowy Rok. Casting jest wręcz fenomenalny. Poznajemy całą plejadę aktorów młodego pokolenia, nieopatrzonych, których ogląda się z przyjemnością.  Jeśli w polskim kinie rozrywkowym narzeka się na wciąż powtarzające się twarze Karolaka i Małaszyńskiego to ten film bez wątpienia stanowi pozytywne zaskoczenie.

Na uwagę zasługuje Julia Wieniawa, która już drugi raz daje popis swoich umiejętności aktorskich w kinie gatunkowych po wcześniejszym W lesie dziś nie zaśnie nikt, o którym pisaliśmy w naszym wielogłosie. Wraz z upływem czasu, jak można się domyślać, wypitym alkoholem i nie tylko, jawi się przed nami cały gabinet osobliwości. Są tu  nimfomanki, mormon, homoseksualista, czarodziejka przekonana o sile horoskopów, raper, para – mężczyzna i dużo starsza kobieta (w tej roli Monika Krzywkowska, absolutnie fenomenalna gwiazda; można pokusić się o stwierdzenie: „w stylu amerykańskim”, o której się nie zapomina, a jej monolog to jeden z najbardziej umoralniających momentów w filmie). Mówiąc o postaciach, nie można pominąć Adama Bobika wcielającego się w rolę dostawcy pizzy, którego dość nieznacząca postać na początku, zdaje się dźwigać cały późniejszy dramatyzm filmu. Można odnieść wrażenie, że wraz z upływem fabuły to właśnie jego rola staje się najbardziej przejmująca, empatyczna i to z nią widz czuje się najbardziej związany i współodczuwa z nim, choć oczywiście to tylko moje subiektywne odczucia.

Wszyscy moi przyjaciele nie żyją to również znakomicie zrealizowane kino. Jan Belcl nie tylko wyreżyserował film, ale również napisał scenariusz oraz był odpowiedzialny za bardzo dobry, dynamiczny montaż. Całość dopełnia dopasowana muzyka i nawet dialogi – choć momentami rażą swoją prostotą i widz ma wrażenie, że przeniósł się w czasie o 20 lat wstecz, a żarty nie zawsze bawią – koniec końców, dają radę. Biorąc pod uwagę gatunek i konwencję, którą chciał nam pokazać reżyser, miłym zaskoczeniem są tu nawiązania do twórczości Quentina Tarantino czy chociażby Lśnienia. Co prawda można odnieść wrażenie, że dzieło Jana Belcla nie jest oryginalne ani nowatorskie, mamy tu bowiem wiele schematów, stereotypów i klisz od lat powtarzanych w kinie amerykańskim, np. w American Pie czy Supersamcu, jednak zarzucanie mu kalki i braku pomysłu to zbyt duże nadużycie. Współcześni nastolatkowie bardzo mocno czerpią bowiem z amerykańskich wzorców i być może tak właśnie wyglądałaby sylwestrowa impreza, gdyby gościom puściłyby hamulce😊. Kompozycja filmu również zaskakuje, prowadząc nas do kulminacyjnej krwawej jatki, a poruszane w filmie wątki przenikają się w pomysłowy sposób.

Słowem podsumowania, stwierdzam, że film Jana Belcla to bardzo dobrze zrealizowane szalone kino gatunkowe na naszym rodzinnym gruncie, do którego trzeba podejść z dystansem i zapomnieć o traktowaniu wydarzeń na serio. Biorąc pod uwagę zabawy konwencją we współczesnym polskim kinie, to na ich tle Wszyscy moi przyjaciele nie żyją wypadają znakomicie. Być może przyczynia się do tego fakt, że producentem dzieła był Mitja Okorn (reż. Listy do M.), znający gusta naszej widowni. Produkcja Netflixa to odważne kino rozrywkowe, przepełnione groteską i abstrakcją, które niejednego widza rozbawi. Nie można mówić tu co prawda o arcydziele, jednak bez wątpienia jest to powiew świeżości w naszej polskiej kinematografii, który warto zobaczyć.

Fot.: Netflix

Write a Review

Opublikowane przez

Klaudia Rudzka

Kino w każdej postaci, literatura rosyjska, reportaż, ale nie tylko. Magister od Netflixa, redaktor od wszystkiego. Właściwy człowiek we właściwym miejscu – chętnie zrelacjonuję zarówno wystawę, koncert, płytę, jak i sztukę teatralną.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Świetna czarna komedia.Przyjemnie się oglądało

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *