Wielogłosem o…: „Pewnego razu w Hollywood”

Pewnego razu w Hollywood – literacki debiut Quentina Tarantino to nie tylko książkowy suplement do ostatniego filmu tegoż reżysera. To też pasjonująca filmowa gawęda – pełen smaczków, ciekawostek, anegdot i zupełnie poważnych eksperckich wywodów, Tarantinowski hołd dla X Muzy. To książka przede wszystkim dla osób kochających kino, dla miłośników meta opowieści, zabaw z konwencją i piętrowych kontekstów. I, co oczywiste, dla fanów reżysera i jego najnowszego dzieła, ciekawych. jak mistrz filmowych narracji poradził sobie jako pisarz. Warto też sięgnąć po tę książkę, jeśli oglądając film, czuliście, że Cliff Booth dostał mniej ekranowego czasu, niż zasługiwał, i czuliście niedosyt, obserwując agenta Schwarza, Sharon Tate czy Charlesa Mansona. W swojej debiutanckiej quasi-powieści (bo nie jest to powieść sensu stricto) Tarantino udowadnia, że wykreowany przez niego filmowy świat to przemyślane i kompletne uniwersum, który reżyser doskonale zna, czuje i rozumie. 

WRAŻENIA OGÓLNE

Anna Sroka-Czyżewska: Tarantino to ten facet od Pulp fiction, Kill Billa czy Bękartów wojny – utalentowany reżyser i scenarzysta, twórca szeroko komentowany, uwielbiany, a czasem kontrowersyjny.  Nie ulega też wątpliwości, że Quentin Tarantino jest jednym z najwyżej cenionych współczesnych reżyserów. Jak jednak wypada jako pisarz? Pewnego razu w Hollywood to dzieło fabularne, które jest adaptacją oscarowego filmu pod tym samym tytułem. Odwrotna niż zazwyczaj kolejność, ale nic nie szkodzi. Wyjaśnię jednak od razu i na samym wstępie, że najpierw film, a później, o ile w ogóle, książka. Kiedy już obejrzeliśmy film, możemy zabrać się za szczegółowe i czasem do bólu przegadane analizy filmowe, dygresje, obszerne dialogi i całą resztę zapychaczy, które nijak nam nie są potrzebne. Tak, uważam, że książkowy twór genialnego Tarantino jest nikomu do niczego niepotrzebny. Podczas lektury cały czas zastanawiałam się, po co właściwie Tarantino ją napisał. Może jako rozwinięcie swoich bohaterów? Ich historii, motywacji, przemyśleń? A może to był zwykły skok na kasę? Tak czy inaczej, dostałam trochę fabuły, dziwacznych przemyśleń reżysera, które trochę popsuły mi odbiór jego osoby, a w gruncie rzeczy, gdyby wyciąć dygresje Cliffa Bootha o starym kinie, to za wiele by nie zostało do poczytania.

Anna Plewa: Po obejrzeniu filmu Pewnego razu w Hollywood czułam silny niedosyt. Specyficzny, słodko-gorzki klimat tej opowieści o fabryce snów i przyległościach uwiódł mnie do tego stopnia, że wracałam do ostatniego filmu Tarantino jeszcze kilkakrotnie, mimo że to przecież stosunkowo świeża historia. Dlatego z entuzjazmem przyjęłam informację o tym, że jeden z moich ulubionych reżyserów postanowił sprawdzić się jako pisarz i że jego debiutancka powieść ukazała się na polskim rynku. Wiele sobie obiecywałam po Pewnego razu w Hollywood w wersji książkowej, a jednocześnie byłam pełna obaw, jak Quentin poradzi sobie jako pisarz. I cóż… i moje nadzieje, i obawy okazały się uzasadnione. Dostałam bowiem to, co zachwyciło mnie w filmie. Nostalgiczną atmosferę schyłku pewnej filmowej epoki, nietuzinkowych bohaterów, specyficzny Tarantinowski sposób kreowania świata i niekończące się anegdotyczne opowieści, dygresje, konteksty – słowem to, za co mistrza kochamy. Rzecz jednak w tym, że ta książka to nie tyle powieść sensu stricto, ile przeredagowany scenariusz. Pełen uproszczeń i skrótów. To wszystko, co za sprawą filmowej magii, talentu aktorów, muzyki, plenerów i ciężkiej pracy całego sztabu ludzi ożywa na ekranie, w wersji książkowej jest pozbawionym życia skryptem, szablonem, który czytelnik musi samodzielnie pokolorować, żeby móc czerpać z tej lektury prawdziwą przyjemność. 

RYS FABULARNY

Anna S-C.: Rok 1969, Los Angeles. Dwaj bohaterowie – Rick Dalton i Cliff Booth – to kolejno: aktor filmowy i jego dubler, słynący z kaskaderskich wyczynów (także z faktu zamordowania swojej żony). Tych dwóch jest już u schyłku swoich karier. Gdzieś tam po drodze im nie wyszło i jedno rozczarowanie goni drugie. Rick mieszka przy Cielo Drive, tuż obok wschodzącej Gwiazdy Hollywood, reżysera Romana Polańskiego, oraz jego żony, aktorki Sharon Tate. Gdzieś tam w tle czai się jeszcze Charles Manson i jego rodzina, którzy planują zamordowanie kogoś bogatego i wpływowego.

Anna P.: Fabuła tej quasi-powieści będzie łatwa do przewidzenia dla osób, które widziały film. Warto jednak dodać, że w książce Tarantino w znaczący sposób rozbudowuje swój filmowy świat. Oba dzieła składają się na (niemal) kompletne uniwersum traktujące o historii starego dobrego Hollywood i przemysłu filmowego. 

WADY I ZALETY POWIEŚCI

Anna S-C.: Nie jest tak, że uważam, iż książka Tarantino nie posiada żadnych zalet. Posiada, to zadowalające czytadło, na pewno interesujące z perspektywy oddanego fana twórczości Quentina Tarantino, ale w gruncie rzeczy książka niepotrzebna, przegadana, nużąca. Podobała mi się na pewno atmosfera końcówki lat 60. w Hollywood, dialogi wyjęte jakby wprost z filmów Tarantino – długie, opisowe, dygresyjne. Przenosiło mnie to na moment myślami do genialnego Pewnego razu w… Hollywood w wersji filmowej. Podobały mi się wtrącenia, szczególnie te, które omawiały karierę filmową Romana Polańskiego. Jednak nie wiem, czy jestem w stanie wymienić coś więcej. Może jeszcze sama forma wydania, a w szczególności okładka, która robi ogromne wrażenie i bez wątpienia nawiązuje stylistyką do lat 60. ubiegłego wieku, do starego Hollywood, ale też do kina spod znaku Tarantino. To, co najmniej mi się podobało, to chaos narracyjny, liczne wtrącenia, które mieszały fikcję z rzeczywistością, nie dając możliwości połapania się w tych zabiegach. Już samoto, że te wątki można by było zawrzeć osobno, pod tytułem „Suplement o kinie”, autorstwa Cliffa Bootha, daje dużo do myślenia. Dodatkowo, czytanie tej powieści czasem sprawiało wrażenie, jakbym czytała scenariusz do filmu. Postacie były trochę papierowe, jakże daleko im do głębi wyczarowanej na ekranie dzięki duetowi Brada Pitta (zasłużony Oscar dla najlepszego aktora drugoplanowego) i Leonardo DiCaprio! Nie tego oczekiwałam i po prostu mnie czasem nużyło czytanie w zasadzie tego samego, co fabularnie oferował film. Nie było tu jakiejś innowacji, powiewu świeżości, czegoś zaskakującego. Styl pisarski jest niestety powtarzalny, nie ma tu nic interesującego, oprócz wspomnianych dialogów, które się bronią. Jest tutaj dużo dygresji, mieszania wątków; to bardziej takie gawędzenie i opowiadanie o czymś, niż rasowa powieść. Dodatkowo jest sporo wulgaryzmów i niesmacznych żartów. Przecież w filmach Tarantino znajdujemy cały wysyp wulgarności i brutalności, a mimo to ma to swój urok, to swoisty podpis twórcy. Tutaj przeszarżował. A ty Aniu, jak uważasz?

Anna P.: Przyznaję, że miałam pewną trudność w wejściu w Tarantinowski świat w wersji książkowej, choć jego filmy nie sprawiają mi podobnych kłopotów. Pewna językowa toporność i właśnie wspomniany już przez moją poprzedniczkę przyciężki humor, momentami czynią z tego czytadła zaskakująco męczącą lekturę. Bronią się natomiast filmowe gawędy Cliffa Bootha. Dla osób jak ja – zakochanych w kinematografii – każda anegdotka, legenda czy opowieść pt. „Kiedyś to było” w kontekście historii kina, zwłaszcza opowiedziana przez takiego filmowego fanatyka jak Tarantino, to prawdziwa perełka. I jestem skłonna wybaczyć autorowi nawet brak językowej finezji, prosty i przewidywalny styl. Opowieści o Fabryce Snów, dygresje i wywody, a to o kinie Kurosawy, a to o scenie z Dziecka Rosemary, to dla mnie wyśmienite gawędy i w zasadzie nie miałabym nic przeciwko, gdyby cała książka tak wyglądała. Razi mnie za to wszechwiedzący narrator, który buduje świat dosłowny, pozbawiony niedopowiedzeń i nie zostawia czytelnikowi miejsca na interpretacje. W tej opowieści liczy się konkret, właśnie jak w scenariuszu filmowym, nie powieści. Paradoksalnie więc to, co jest atutem Tarantino w sztuce filmowej, zawodzi na polu literatury, gdzie ważne są subtelności, niuanse i zaufanie do czytelnika. Ta forma może męczyć osoby przywykłe do bardziej klasycznych narracji. W mojej ocenie Quentin po raz kolejny bawi się formą, zwodzi i drażni, igra z oczekiwaniami, tym razem czytelnika. 

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Anna S-C.: Nie jestem w stanie oddzielić filmu od książki, nie wiem też, czy książka istnieje bez filmu. Podobne odczucia mam w związku z bohaterami. W zasadzie dwóch głównych bohaterów to papierowe wersje ekranowego Ricka Daltona i Cliffa Bootha. Jeśli chodzi o tego pierwszego, to bardzo wyraźnie jest tutaj nakreślona jego sytuacja życiowa. Marudzący i bolejący nad sobą, użalający się i rozmyślający o straconych szansach. Rick też pokazuje swoje drugie oblicze – mało inteligentny i kłamliwy. Tutaj jego postać nie za bardzo mi się podobała. Tarantino daje nam możliwość wniknięcia w myśli bohaterów, ich najskrytsze przemyślenia, lęki i obawy. To może i by dawało większy wgląd w Ricka, ale jednak czegoś mi brakowało.

Anna P.: W filmie miejsca i czasu starczyło tak naprawdę tylko dla Ricka Daltona. W powieści jest inaczej. Postaci, tam zaledwie naszkicowane, mogą wreszcie wybrzmieć. Wreszcie należne mu miejsce dostaje Cliff, w filmie zaledwie naszkicowany, choć z potencjałem na pełnoprawnego bohatera. Postaciami z krwi i kości stają się też Sharon Tate czy Charles Manson, którzy wychodzą poza ramy symboli, którymi byli w filmie. Pytania dotyczące motywacji tych postaci, które mnożyły się po seansie, w książce zostają, no cóż… rozwiane.

PROBLEMATYKA

Anna S-C.: Książka Quentina Tarantino jest nowelizacją scenariusza, próbą pokazania w innym medium opowieści, wynikającą głównie z miłości do kinematografii. To książka głównie o epoce minionej, już wygasłej, być może pamiętanej głównie przez pryzmat tragedii, jaka wydarzyła się na Cielo Drive 10050 w Los Angeles (o reportażu na temat tamtych wydarzeń pisałam tutaj). Jednak przewrót, jakiego dokonał Tarantino już w filmie, zdaje się naświetlać nam inne refleksje. W książce bardzo wiele także jest pomieszane, jest dużo retrospekcji, ale także zaglądania w przyszłość, nie ma liniowej fabuły, zastosowany jest szereg burzących narrację zabiegów. Spod tego wszystkiego jednak wyłania nam się książka, która jest hołdem dla kina, dla minionej epoki, dla klimatu, jakiego już nie ma. Oprócz tego Tarantino snuje proste rozważania o sile marzeń, akceptacji siebie i docenianiu teraźniejszości i tego, co się posiada.

Anna P.: Zgadzam się z Anią, że ta książka to przede wszystkim hołd dla kinematografii. Ze wszystkimi blaskami i cieniami tej branży, a fabuła ma tu tak naprawdę charakter pretekstowy. I właśnie branżowy charakter tej opowieści jest największą pułapką. To tego typu fabuła, która najmocniej przemówi do pasjonatów filmu i to tych zakochanych w Pewnego razu w… Hollywood w wersji filmowej. Rozważania o kinie, filmowe anegdoty i smaczki, postaci z branży filmowej to przecież sól tej opowieści. Zwłaszcza że jest to też na wielu poziomach meta opowieść o kinie, to refleksja o szkatułkowej formie opowiadania, o fikcji mieszającej się z kolejną fikcją, z kolejnym kontekstem, kolejnym cytatem o aktorach i ich filmowych alter ego, o faktach i mitach, o życiu przeplatającym się ze sztuką i o zatarciu granic między nimi. Słowem o wszystkim, czym kino karmi się od początku swojego powstania.

STYL I JĘZYK

Anna S-C: Styl pisarski Tarantino bardzo mi przypomina jego styl reżyserski – pod względem użycia detali, zamiłowania do drobiazgowości,  uchwycenia ulotnych szczegółów, które tworzą klimat. Jednak w książkowym Pewnego razu w Hollywood jest zbyt dużo chaosu, pomieszania, mieszania faktów i fikcji w taki sposób, że naprawdę czasem ciężko się nie zgubić. Liczne dygresje nadawałyby się bardziej do przypisów, ale Tarantino wkładając je w przemyślenia czy wypowiedzi bohaterów, nieco łamie przyjęte w świecie literatury prawa. Wyżej też wspominałam o retrospekcjach, a czasem przesunięcie czasowe było też do przyszłości, akcji właściwej jest mało. Mało jest też dynamiki, która być może napędzałaby oś fabularną.

Anna P: Narrację mamy tu trzecioosobową, wszechwiedzącą, poprowadzoną w czasie teraźniejszym. Psychologia postaci jest maksymalnie uproszczona, ich emocje i przeżycia przedstawione skrótowo i konkretnie. Widać, że Tarantino nie ma serca do subtelności. Znacznie lepiej radzi sobie natomiast (nie dziwota, wiemy to już z filmów) z dialogami i akcją. Cały czas podczas lektury miałam wrażenie, że czytam skrypt, coś, co dopiero trzeba obrobić za pomocą innego medium, żeby stało się skończoną formą.

WYDANIE

Anna S-C.: Okładka, tak jak wspominałam wcześniej, robi wrażenie. Przypomina nieco plakat filmowy i zawiera w sobie całą masę skojarzeń. Jednak samo wydanie zdaje się na siłę zwracać uwagę na to, że książka jest gruba, a więc zawiera dużo akcji. Niestety duża czcionka i szeroki margines dodają tylko wizualnej objętości.

Anna P.: Klasyczna, retro okładka pięknie nawiązuje do najlepszych lat Fabryki Snów i – jak cała ta opowieść, uruchamia szereg filmowych kontekstów. Prosta i wyrazista, znakomicie pasuje do Tarantinowskiego klimatu. 

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Anna S-C.: Można by pomyśleć, że nowelizacja rewelacyjnego dzieła filmowego, jakim jest Pewnego razu w… Hollywood, to przepis na sukces. Tarantino wie, jak skorzystać ze swoich umiejętności scenarzysty i reżysera, by przyciągnąć odbiorcę. Jednak to, co sprawdza się na wielkim ekranie, w powieściowym świecie wypada dużo gorzej i po prostu blado. Gawędziarska natura twórcy bez wątpienia potrafiła wykrzesać ogień na planie filmowym, czego dowodzą już kultowe dzieła reżysera. W książce jednak brakowało mi dramaturgii, dynamiki, odrobiny zaskoczenia. Przecież książki czytamy też dla emocji, a w powieściowym tworze Tarantino, tego najważniejszego dla mnie po prostu zabrakło.

Anna P.: Książka wspaniale broni się jako suplement do filmu. Dopowiada, co niedopowiedziane, stawia kropki w miejscu znaków zapytania, uzupełnia fabularne luki. No i jest prawdziwą gawędziarską gratką dla fanatyków kina. Gorzej wypada jako samodzielna opowieść. Czytelnik, który filmu nie widział, może czuć się w tej fabule zagubiony, może umykać mu niezbyt sprawnie poprowadzony ciąg przyczynowo-skutkowy czy wręcz clue całej historii. Może czuć niedosyt, a niektóre wątki uważać za potraktowane po macoszemu, niepotrzebne czy niedomknięte. Widać tu brak doświadczenia Tarantino w budowaniu powieściowego świata. Książkę polecam fanom wersji filmowej, a zwłaszcza fanom kina w ogóle. A jeśli filmu nie widzieliście, warto nadrobić seans przed lekturą. Wtedy powieściowy debiut Tarantino ma szansę stać się jego ciekawym dopełnieniem.

Fot.: Marginesy

Write a Review

Opublikowane przez

Anna Sroka-Czyżewska

Na zakurzonych bibliotecznych półkach odkrycie pulpowego horroru wprowadziło mnie w świat literackich i filmowych fascynacji tym gatunkiem, a groza pozostaje niezmiennie w kręgu moich czytelniczych oraz recenzenckich zainteresowań. Najbardziej lubię to, co klasyczne, a w literaturze poszukuje po prostu emocji.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *