Włoska robota – Graveworm – „(N)Utopia” [recenzja]

Włosi z Graveworm od wielu lat tułają się po światku ekstremalnej muzyki, proponując swój melodyjny black metal. Niezmiennie, od czasu debiutu, prezentują równy poziom wykonawczy, niestety ani razu nie spowodowali rozłożenia mnie na łopatki podczas poznawania ich dokonań. Kolejne krążki ani zachwycają, ani rozczarowują, znajdują jednak swoich zwolenników. Płyta (N)Utopia pojawiła się na rynku w 2005 roku i okazała się po prostu kolejnym krążkiem Graveworm. Po prostu i  tyle. Album ten, wznowiony na polskim rynku w ostatnich tygodniach przez Metal Mind może być jednak niezłym początkiem w poznawaniu dyskografii zespołu.

Graveworm założony został w 1992 roku z inicjatywy wokalisty Stefana Fiorego i gitarzysty Stefana Unterpertingera, który w 2003 roku na blisko dziesięć lat opuścił skład, aby powrócić na dobre w 2012 roku. Grupa od początku swojego istnienia proponowała melodyjny black metal z wszędobylskimi, symfonicznymi klawiszami, które zbliżały Włochów do stylistyki gothic metalowej, jednak zdecydowanie tej bardziej ekstremalnej. Charakterystyczny ponadto dla muzyki Graveworm jest śpiew Fiorego, który oscyluje między niskim, basowym growlem, a typowym, black metalowym skrzekiem. (N)Utopia to piąty krążek w karierze bandu. Zadebiutowali w 1997 roku LP When Daylight’s Gone, a chyba najbardziej rozpoznawalna płyta Graveworm to Scourge of Malice z 2001 roku z doskonałym coverem Fear of the Dark wiadomego zespołu.

Już pierwsze chwile (N)Utopii nie pozostawiają wątpliwości, co do jej zawartości. Szybki riff, perkusja pędząca niczym seria z karabinu maszynowego, melodyjne, pełne patosu klawisze, które często prowadzą główną melodię i skrzek na przemian z growlem – to typowe elementy utworów znajdujących się na albumie. Włosi nie bawili się w zbytnie rozwlekanie kompozycji i trzeba przyznać, że zaproponowali odpowiednie stężenie blisko czterdziestu minut muzyki w dziewięciu trackach, co daje średnio 4 minuty z kawałkiem na jeden utwór. Niewątpliwie taki zabieg spowodował, że albumu słucha się szybko, nie ma przesadnych dłużyzn, a całość wydaje się po prostu dynamiczna.

Ale nie tylko szybkie tempa dominują. Utwór tytułowy to bardziej walec, w którym perkusista lubi zagrać na dwie stopy, a wszystko oparte to jest na chwytliwym riffie. Podobnie jest w Timeless, w którym patos dosłownie wylewa się z głośników. Momentami brakuje mi tej surowości, tego black metalowego taplania się w brudzie i smrodzie, ale… zaraz, zaraz! – Graveworm hołduje przecież temu stylowi od początku.

Przeważnie jednak zostajemy zaatakowani szybkimi numerami, jak MCMXCII, w którym mogą się podobać też zwolnienia i zabawy rytmami. Ponadto w Hateful Design mamy zastosowane podobne patenty. Muzycy Graveworm unikają jednostajności i żonglują nieustannie tempem, dając czas na oddech i odpowiednie wybrzmienie melodii, których jest całkiem dużo na krążku. Fajnym przykładem tego jest utwór Never Enough, gdzie pojawia się interesująco połamana rytmika typowa bardziej dla kapel spod znaku metalu progresywnego.

Niestety, z każdym przesłuchaniem (N)Utopia potrafi się trochę znudzić, a utwory zlewają się w jedną całość. Szczególnie tyczy się to drugiej połowy krążka, której nie ratuje ani instrumentalny przerywnik (Deep Inside), ani przesadnie nasączony klawiszami Outiside Down, z dziwnymi zmianami klimatu – z black metalu na coś rodzaju groove metalu à la  Soulfly (chodzi mi o riffowanie w okolicach drugiej minuty i czterdziestej sekundy) – takie to pomieszanie z poplątaniem bez większej myśli kompozytorskiej. (N)Utopię należy za to pochwalić za brzmienie – selektywne, dosyć potężne; jednak bas mógłby być bardziej słyszalny w miksie i przez to brakuje niestety trochę mięcha. Produkcji zresztą podjął się jeden z lepszych fachowców w branży, czyli Andy Classen.

(N)Utopia, jak już wspomniałem, to niezły materiał na początek poznawania Graveworm. Ponadto zwolennikom takiego grania – black metalu pełnego patosu i z lekka banalnych melodii – z pewnością się ta płyta spodoba, szczególnie, że są na niej niezłe momenty, niestety… to tylko momenty. Całość, pomimo przyjemnych wrażeń podczas odsłuchu, ogólnie nie porywa, a bardziej przynudza swoją przewidywalnością. Na szczęście Metal Mind wznowił jeszcze jeden krążek, wcześniejszy Engraved In Black, ale to już temat na inną opowieść.

Graveworm - I, The Machine

Fot.: Metal Mind.

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *