misja kolonizacja

Zagospodaruj nową planetę – „Misja: kolonizacja” [recenzja]

Misja: kolonizacja to jedna z pierwszych gier planszowych wydanych przez wydawnictwo Trefl we współpracy z Reinerem Knizji, autorem doskonale znanym przez wszystkich planszówkowiczów. Gdy tylko otrzymał propozycję jej tworzenia, odpowiedział: O, nowa planeta, którą należy zasiedlić? Jasne, czemu nie, po czym wziął się za przygotowywanie kafelków. Misje kosmiczne i nowe planety zawsze fascynowały ludzkość. Dziś wcale nie trzeba być zawodowym kosmonautą, by wybrać się na odległe planety. Teraz każdy może się nim poczuć i dodatkowo zagospodarować nowo powstałą planetę. Za współpracę z ufoludkami otrzymamy dodatkowe punkty. Kolejne dostaniemy za stworzenie ograniczonego rejonu, a ten będzie się powiększać po dodawaniu kolejnych kafelków. Kolonizację zatem czas zacząć!

Pudełko przykuwa uwagę swoją grafiką z uroczym kosmonautą i jego psem. Po jego otwarciu znajdziemy jedynie dużą ilość żetonów. Aż dziewięćdziesiąt sześć z nich stanowią płytki planety (każdy z graczy otrzymuje po dwadzieścia cztery w wybranym kolorze), a pięćdziesiąt pięć to kosmiczne kamienie, których wielkość zależy od wysokości liczby na nich umieszczonej. Nie przeszkadza nawet fakt, że cyfry widoczne są z obu stron. Wszak wytrawni gracze i tak zapamiętają każdy szczegół, który doprowadzić ich może ku wygranej. Choć ich wygląd jest raczej przeciętny, to przyznać należy, że wykonane zostały z grubej tektury pokrytej miłą w dotyku powłoką. Ponadto grafika przyciąga żywym kolorem oraz czytelnością. Instrukcja okazuje się niezbędna jedynie przy pierwszej rozgrywce, po to tylko, by prawidłowo podliczyć punkty na sam koniec.

Każdy z uczestników (a grać ich może nawet szóstka) otrzymuje taką samą liczbę kwadratowych tekturek w wybranym przez siebie kolorze, tak, by nie było na koniec wątpliwości, do kogo należy zbudowany obszar. Wśród nich znajdziemy trzy symbole: kosmiczny las, bulgoczące bagna oraz promieniotwórcze łąki. Nie może zabraknąć także kosmonautów, jak również ufoludków. Kolejnym krokiem jest ułożenie wszystkich kafelków w słupek, wierzchem do dołu. Na środku stołu kładziemy żeton startowy i zaczynamy kolonizację. Każdy z graczy bierze wierzchni kafelek i dokłada go do powiększającej się planety. Wydaje się proste? Nic bardziej mylnego. Poruszać się należy jedynie w dozwolony sposób, który wyznaczają czerwone bądź zielone obwódki. To one stanowią o wielkości naszego obszaru. Za każdy z nich naliczane są nam punkty, a dokładniej bonus uzyska ta osoba, która umieści na nim jak największą liczbę swoich kosmonautów. W przypadku remisu – podział jest oczywisty. Za płytkę planety otrzymamy jedynie jeden punkt, ale w przypadku „obcego” aż trzy.

Gra opiera się na pełnej losowości. Uwaga, nie ma możliwości wymiany płytek! To troszkę gra w ciemno, ale jakże emocjonująca. Mimo że na samym początku wydaje się, iż wybór miejsca jest znacznie ograniczony, to jednak po kilku ruchach każdy znajdzie dla siebie odpowiednie miejsce. Game over następuje, gdy pozostaną nam już jedynie dwa kafelki, za które otrzymamy dodatkowe punkty, jeśli sprzyja nam szczęście i na płytkach ujrzymy stworki bądź kosmonautów.

Misja: Kolonizacja to szybka rozgrywka, mimo licznych dylematów taktycznych. Prosta mechanika sprawia, że to doskonała gra zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Tym bardziej że jedną partię możemy nawet skończyć po kilkunastu minutach. Co więcej, jest doskonałym pomysłem nawet dla dwuosobowego grona. Dodatkowym plusem jest wykonanie żetonów oraz mała ilość zajmowanego miejsca. Apelowałabym jedynie o większą liczbę kamyków, by nie trzeba było wymieniać ich między graczami. Nic zatem nie staje na przeszkodzie do przyjemnej zabawy. Gra nie generuje bowiem żadnych negatywnych emocji. Jednak z dylematami spotkamy się często. Zastanawiać się na pewno będziemy, w którym momencie najlepiej zamknąć obszar? Który ruch sprawi, że uzyskamy więcej punktów? A może warto doprowadzić do remisu, by ograć resztę? Spróbujcie, teraz Wasz ruch.

Fot.: Trefl

misja kolonizacja

Write a Review

Opublikowane przez

Magdalena Kurek

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Gdańskim. Zgodnie z sentencją Verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pismo zostaje) pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą interpretacji muzyki w prasie lat ’70 i ‘80. Jej zainteresowania obejmują literaturę i sztukę, ale główna pasja związana jest z tempem 33 obrotów na minutę (mowa oczywiście o muzyce płynącej z płyt winylowych).

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *