Głos Kultury po raz kolejny objął swoim patronatem medialnym LGBT+ Film Festival – tym razem już 13. edycję ozdobioną wyjątkowo udanym plakatem przedstawiającym wizerunek Kory Jackowskiej. Jest to największa w Polsce impreza filmowa prezentująca filmy – tak fabularne, jak i dokumentalne i krótkometrażowe – podejmujące problematykę osób należących do mniejszości seksualnych, która odbywa się znowuż w szczególnych okolicznościach, jednak tym razem w terminie kwietniowym, jeśli zaś chodzi o miejsce, to w Warszawie, w nowym kinie. Mimo że to truizm przywoływany w kontekście każdego wydarzenia kulturalnego, to warto po raz kolejny dodać, że pandemia koronawirusa Sars Cov 2 zmieniła wszystko, ale chyba najbardziej wpłynęła właśnie na szeroko pojętą kulturę/rozrywkę i zmodyfikowała formy konsumpcji sztuki filmowej. W tym roku wśród globalnych czynników, które determinują wszystko, znalazła się też wojna na Ukrainie, co znajduje odzwierciedlenie choćby w programie imprezy. Oczywiście festiwal ma także inny kontekst, co już wynika z naszej lokalnej polskiej specyfiki społeczno-politycznej, odnoszący się do wciąż aktualnej i niestety mało merytorycznej, a emocjonalnej dyskusji, jaka toczy się wokół praw tej społeczności i wciąż nieuregulowanej sytuacji prawnej związków osób nieheteronormatywnych. Festiwal jednak to przede wszystkim sztuka filmowa wolna od bieżączki. Tegoroczna edycja festiwalu odbywa się w Warszawie, ale repliki odbędą się także w innych miastach w Polsce.
Rebel Dykes – reż. Harri Shanahan, Siân A. Williams | Wielka Brytania
Faktycznie podczas tej edycji można zaobserwować pewien szczególny trend, jeśli chodzi o problematykę prezentowanych filmów, albowiem w większym stopniu w agendzie imprezy obecne są obrazy o tematyce lesbijskiej, które ilościowo bodaj pierwszy raz górują nad kinem gejowskim. W większym stopniu dotyczy to co prawda fabuł, ale dokument Rebel Dykes jest z kolei bodaj najbardziej emblematyczny, jeśli chodzi o to, w jakim stopniu możemy mówić o opcji lesbijskiej jako formacji politycznej. Nakręcony z werwą i dosłownie punkową energią brytyjski dokument analizuje fenomen historycznego już zjawiska przynależnego do lat 80. XX wieku, a zatem anarchizującego aktywizmu tzw. buntlesb (jak same siebie określają), który miał swój początek w związku z pacyfistycznymi i antynuklearnymi protestami w miejscowości Greenham, by zyskać postać sieci londyńskich undergroundowych lokali takich jak The Bell i Chain Reaction, gdzie finalnie chodziło o hedonizm, zabawę, seks, ale też alternatywną kulturę. Dokument obejmuje swoim zakresem może nawet zbyt wiele, niemniej jednak nadal ogląda się to świetnie, mimo dość konwencjonalnej formy, gdzie wywiady uzupełniane są szeregiem archiwaliów i animacji.
Hello world – reż. Kenneth Elvebakk | Norwegia
Zwykle nie przepadam za dokumentami, które w kolażowy sposób przedstawiają losy kilkorga bohaterów. Nie jest to szczególnie spójne (poza luźno zakreślonym tematem), a sam metraż nie pozwala na należyte wybrzmienie jednostkowych historii. Niestety tak jest też i tym razem. Opowieść o czwórce norweskich nieheterenormatywnych nastolatkach nie jest szczególnie oryginalna nawet na tle stosunkowo niewielkiej liczby filmów, które podejmują ten wciąż niszowy temat. Filmowi brakuje tempa, a poszczególne wątki w pewnym sensie narracyjnie stoją w miejscu bez odpowiedniego rozwoju bohaterów, którzy nie są szczególnie interesujący. Nie wiadomo też, czy Hello world miał być jakąś opowieścią o społecznym ostracyzmie osób reprezentujących odmienne orientacje seksualne (te też potraktowano zresztą banalnie i symetrycznie – dwóch młodych gejów i dwie młode lesbijki), albowiem ów jest ledwie sygnalizowany, czy też po prostu intymnym portretem dojrzewania jako takiego, który nie okazał się jakoś szczególnie absorbujący.
Fot.: 13. LGBT+ Film Festival 2022