Krótkie życie Ikara – Patrick Deville – „Pura Vida. Życie & śmierć Williama Walkera” [recenzja]

Fani szufladkowania dóbr kulturalnych przy lekturze książki Patricka Deville’a Pura Vida. Życie & śmierć Williama Walkera będą ze zgryzoty ciągnąć się za uszy i rytualnie poodgryzają sobie języki – autor zaprzyjaźnił się z literackim synkretyzmem, tworząc dzieło nie tyle nietypowe, co wręcz nieprawdopodobne. Z romantycznym uniesieniem i wiarą w dokonanie nadludzkiego wysiłku godnym lorda Byrona i Williama Walkera, Francuz podejmuje się w swej książce połączenia biografii, eseju historycznego oraz fikcji. Czy to się w ogóle mogło udać?

O tym, że podróże kształcą, doskonale wie Patrick Deville, który dzięki wieloletniej tułaczce po świecie dotarł między innymi do Ameryki Środkowej. Tam zrodziła się w nim chęć napisania książki o Williamie Walkerze – niskim, młodym mężczyźnie w czarnym redingocie; awanturniku ze Stanów Zjednoczonych Ameryki, który wskutek szalejącej epoki romantyzmu i dramatycznych kolei miłosnych decyduje się na wyruszenie w świat i znalezienie tam dla siebie odpowiedniej roli. Wybiera obszar, który wciąż kołysze się na glinianych nogach wielkich imperiów kolonialnych, obszar, który można – niczym XVI-wieczni konkwistadorzy – wyzwolić (czyt. podbić) i nazwać swoim. Za życia nazywany Don Kichotem z Ameryki Środkowej, według autora Pura Vida zasługuje raczej na porównanie do mitycznego Ikara, który nie przeliczył swych sił na zamiary. Miłośnik lorda Byrona, który pragnął żyć i umrzeć jak swój idol. Patrick Deville stara się o tym opowiedzieć czytelnikowi; stara się, ponieważ umysł zaprząta mu jednocześnie wiele myśli, które cierpią na symptom ADHD – nie pamiętam, kiedy ostatni raz czytałem tak chaotycznie skonstruowaną lekturę.

Biograf zresztą z Deville’a nietęgi, bowiem widać już od pierwszych stron, że nie próbuje on włożyć butów naukowca, który dogłębnie bada i analizuje źródła oraz sprawdza wiarygodność faktów. Potwierdzenie rzetelności swej pracy w postaci aparatu naukowego i krytycznej postawy historyka zastępuje literackim kunsztem, który jest dla niego – jak się wydaje po lekturze Pura Vida – ważniejszy niż naukowa otoczka. Autor jest zafascynowany życiem Williama Walkera, ale to go nie powstrzymuje od tworzenia ogromnej narracji, która wybiega poza ramy klasycznej biografii. Bo tak naprawdę samego Williama Walkera jest tu niewiele – Amerykanin tylko przewija się przez strony powieści, a Deville poświęca mu niewiele więcej miejsca niż innym bohaterom Historii (autor, całkiem słusznie, okazuje jej szacunek, pisząc ją jedynie z wielkiej litery) Ameryki Środkowej na przestrzeni pięciu wieków!

Cofa się więc do XVI wieku, kiedy to późniejszy kronikarz na dworze hiszpańskiego króla, Gonzalo Fernandes Oviedo, przybywa na dziewicze ziemie i swym piórem dokonuje pierwszego opisu krajobrazu Nikaragui, której William Walker do końca swego krótkiego życia będzie mianował się prezydentem. Skupia się również na poprzednikach głównego bohatera i opowiada losy między innymi Simona Bolivara, walczącego o niepodległość Ameryki Łacińskiej, którego największą klęską (podobnie jak i jego ideowych spadkobierców) okazała się być nieudana próba oderwania Kuby od hiszpańskiego kolosa. Żeby było jeszcze ciekawiej, Deville poświęca wiele stron swej książki na Historię najnowszą, kiedy to w 1979 roku w Nikaragui sandiniści obalili rządy rodu Somoza, tracąc władzę w 1997 roku. Nie mógł autor pominąć postaci darzonej ogromną czcią w tym rejonie, której wizerunek znają wszyscy dzięki nieśmiertelnemu ujęciu kędzierzawowłosego mężczyzny w berecie z czerwoną gwiazdą na przedzie. Che Guevara zestawiony jest tu z drugim Che, Che zapomnianym, Che-zdrajcą. I pośród tych wielu wielkich (i mniejszych) bohaterów Historii William Walker musi rozpychać się łokciami o swój czas antenowy na łamach Pura Vida. Od biografii z tytułowym bohaterem oczekiwalibyśmy raczej ciasno splątanej osi wydarzeń wokół jego życia, pośród tego chaosu zaś ciężko jest skrystalizować postać amerykańskiego awanturnika.

Dlatego, jeśli oceniać Pura Vida jako książkę biograficzną, wystawiłbym jej dostateczną ocenę z pochwaleniem za dobre chęci. Ale czemu właściwie miałbym dzieło Patricka Deville’a krzywdzić za to, że nie jest typową biografią, nie spełniającą jej warunków w każdym punkcie? Przecież Pura Vida to przede wszystkim fenomenalnie napisana książka, którą pokochałem już od pierwszych stron! Bezkompromisowy styl autora, który w każdym zdaniu udowadnia, że jest przede wszystkim błyskotliwym pisarzem, sprawia, że biograficznie chaotyczna lektura staje się pasjonującym esejem, w którym autor chce przekazać pewną zbieżność i paralelność w dziejach Ameryki Środkowej. Jasne, wspomniane już przeze mnie chorobliwe natręctwo objawiające się nieustanną zmianą tematów, przysłowiowym przeskakiwaniem z kwiatka na kwiatek, może być problematyczne – sam musiałem rozłożyć lekturę Pura Vida na krótkie odcinki aniżeli dłuższe posiedzenia, bo inaczej książka stałaby się niezrozumiałym zlepkiem informacji. Gorąco zalecam czytanie tej książki powoli, nawet po kilka rozdziałów (które są bardzo krótkie) dziennie.

Jeśli więc zachwycam się lekkością pióra Deville’a i pochwalam jego zacięcie do grzebania w Historii, tym bardziej zrozumiałe jest, czemu Pura Vida nie nosi śladów profesjonalnej biografii. Gdyby autor Dżumy & cholery zastosował się do etosu bezstronności i naukowej rzetelności, nie mógłby powiedzieć więcej, niżby chciał. Na szczęście tak się w istocie dzieje, więc autor zaszczyca nas pięknymi kawałkami, kiedy np. określa Narcisa Lopeza jako skończonego drania, którego rzadki brak wszelkich kompetencji czynił mimo to sympatycznym. Albo gdy podaje przewrotne znaczenie pojęcia „pura vida”: to kostarykański idiotyzm […], jest to najpiękniejszy komplement, jaki mógłbym skierować pod adresem życia. Gdyby tylko na niego od czasu do czasu zasługiwało. Co więcej, autor stara się przeniknąć umysły opisywanych przez siebie bohaterów i często stosuje próbę cofnięcia się w czasie i wyobrażenia (sobie i czytelnikowi), co niski, młody mężczyzna w czarnym redingocie myślał sobie podczas ostatniej, szaleńczej obrony przed naparciem oddziału przeciwnika. Patrick Deville nie tylko chce przedstawić życie i śmierć swoich bohaterów, lecz również przybliżyć ich czytelnikowi, uzmysłowić, że oni również byli ludźmi z krwi i kości.

To jednak nie koniec atrakcji, bowiem Pura Vida wznosi się na kolejny poziom, głęboko zakorzeniony w samym autorze. Ponieważ Patrick Deville we własnej osobie jest narratorem, snuje opowieść nie tylko o czasach przeszłych i teraźniejszych (czyt. rok 1997), lecz także porusza wątki autobiograficzne, gdzie przedstawia proces tworzenia książki, którą właśnie mam przed sobą. Mówi więc o podróżach po kolejnych krajach Ameryki Środkowej, gdzie mogła stanąć stopa Williama Walkera, opowiada o spotkaniach z ludźmi, którzy znają dzieje swego regionu. Wyrzuca wreszcie z siebie myśli tak nieistotne dla sensu książki, że momentami dziwił mnie ekshibicjonizm autora. Wspomina o dziewczynie z hotelu, która mu się spodobała, ale szkoda byłoby ryzykować romansu; o wycinkach z gazet, które tego dnia przeczytał; o przyjęciu urodzinowym z okazji 80. urodzin amerykańskiego pisarza mieszkającego w Tangerze; o swoim dzieciństwie i problemach, z jakimi spotyka się pisarz. Jakby tego było mało, Patrick Deville dokłada do tego kolejną porcję literackiego doświadczenia, umieszczając w książce fikcyjną postać Victora, który snuje się – mówiąc dosłownie – przez karty Pura Vida. Jego postać reprezentuje zagubienie, chęć ucieczki od przeszłości, czyli de facto stoi w opozycji do czynów pisarza, który Historię pragnie odgrzebać i oświetlić w blasku słońca. Jego rola w książce jest zagadkowa, ale ja lubię go sobie tłumaczyć jako nowy etos awanturnika, z którym przez cały czas mierzy się Patrick Deville. Poprzez przekrój wieków autor ukazał czytelnikowi generacje odważnych i ambitnych ludzi, którzy pragnęli  zbyt niebezpiecznie zbliżyć się do słońca, odkryć świat, gdzie będą panem i władcą, alfą i omegą, i swój cel osiągną lub zginą, próbując. Co dzisiaj zaś może taka niespokojna dusza osiągnąć, gdzie pójść? Wydaje mi się, że odpowiedź brzmi: uciec od przeszłości, uciec od zgiełku, uciec od zapchanego świata, uciec wewnątrz siebie. Victor jest nową generacją romantycznego bohatera, dla którego świat jest za mały.

Pura Vida to studnia bez dna, jeśli chodzi o warstwy literackiego gruntu. Niektórych ten szalony pomysł zirytuje i szybko zniechęci do kontynuowania lektury, jest to jednak świetna propozycja dla fanów nieszablonowego pióra, gdzie autor nie boi się eksperymentować z przeciwnymi sobie gatunkami. Życie & śmierć niskiego, młodego mężczyzny w czarnym redingocie jest co prawda tylko pretekstem do powstania tak rozbudowanej książki, a powiększająca się treść wątków pobocznych sprawia, że książka Patricka Deville’a jest również esejem historycznym na temat Historii Ameryki Środkowej; jest także reportażem podróżniczym, gdzie autor nie szczędzi opisów podziwianej przyrody oraz tutejszych zwyczajów i życia codziennego. I, o dziwo, w tym szaleństwie jest metoda – kolejne elementy okazują się składać w całość, która ma ręce i nogi i pomimo powierzchownej chaotyczności Pura Vida jest mimo wszystko książką przemyślaną.

Fot.: www.noir.pl

Write a Review

Opublikowane przez

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *