San Francisco Dziki brzeg wolności

Moje San Francisco – Magda Działoszyńska-Kossow „San Francisco. Dziki brzeg wolności” [recenzja]

Magda Działoszyńska-Kossow w książce San Francisco. Dziki brzeg wolności ukazała miasto z niezwykle bogatą historią – nie zawsze chwalebną. Ci, którzy postanowili się w nim osiedlić, widzieli w nim obietnicę nowego, lepszego życia. Niestety nie dla wszystkich się takim okazało. Reportaż ten jest fascynującą podróżą po najbardziej niebezpiecznych uliczkach miasta. Jest także wejrzeniem w społeczną strukturę, którą buduje niesprawiedliwy system i marzenia mieszkających w nim ludzi.

San Francisco – miasto wagabundów i techies

Dzisiejszy obraz wyłaniający się z reportażu Działoszyńskiej-Kossow zakłada istnienie dwóch światów mieszkających we własnych bańkach. Z jednej strony mamy coraz lepiej prosperującą Dolinę Krzemową, w której rosną miniaturowe miasta zapewniające wszystkie potrzeby mieszkających w nich ludzi tak, aby nie musieli zbyt daleko oddalać się od miejsca swojej pracy. Mieszkańcy Doliny Krzemowej choć są tak blisko San Francisco, rzadko w nim bywają. Dla nich jest biedne, niebezpieczne i śmierdzi. Żyją w San Francisco Dziki brzeg wolnościluksusach, o których inni nawet nie marzą. I choć wiedzą, że za ten luksus przepłacili własnym życiem, nie potrafią z tej wygody zrezygnować.

W San Francisco za to można zauważyć coraz więcej ludzi na ulicy, nie przechadzających się z jednego punktu do drugiego, ale mających ją za swój dom. Duża część z nich to ludzie, którzy przegrali z bezdusznym systemem podnoszącym czynsze do niebotycznych cen, na które nie stać nawet ludzi pracujących. Inni po terapii przeciwbólowej w szpitalu na lekach opioidowych zaczęli szukać zamienników w zaułkach i pod mostami i tam już zostali. Inni w pogoni za marzeniami zderzyli się z rzeczywistością miasta, która wbrew swojej historii nie daje już tak wielu szans.

Oba światy już coraz mniej przenikają się ze sobą, nawet nie potrafią ze sobą współistnieć w jednym miejscu. Jedni nie rozumieją i nie chcą zrozumieć drugich, a ci drudzy coraz bardziej pogrążeni w bezsilności przestają walczyć o cokolwiek. Jest to przerażający obraz współczesnego San Francisco, ale także ludzi, którzy w swej bezdusznej pogoni za pieniądzem, nową technologią, budową wyimaginowanych społeczności nie widzą najbardziej potrzebujących stojących tuż obok.

Każdy znalazł tu swoje miejsce

Autorka opisała dwie największe gorączki, które przyczyniły się do rozwoju i zaludnienia miasta – złota i krzemu. Ściągali do niego ludzie tak naprawdę z całego kraju, a każdy z nich napędzany był marzeniami o bogactwie. W czasie gorączki złota tylko niewielu udało się zdobyć jako takie bogactwo na wydobyciu tego cennego kruszcu. Większa ilość ludzi wzbogaciła się na obsłudze nowo przybyłych i zaspokajaniu ich potrzeb. Baronowie kolejowi budowali w mieście swoje rezydencje ociekające złotem, kwitło też podziemie z burdelami na czele. Do miasta wówczas ściągało wielu Chińczyków, którzy niestety zazwyczaj kończyli jako tania siła robocza. Zbudowali oni jednak pierwsze w mieście i nadal największe w Stanach Chinatown.

Podobnie San Francisco było otwarte na każdego, tak autorka, starała się w swoim reportażu poświęcić rozdział każdej grupie społecznej. Doskonale dobierała swoich bohaterów, dzięki nim mogła przedstawić różnorodne problemy, z którymi się zmagają dane grupy. Miejsce w jej reportażu odnaleźli Afroamerykanie z historią Czarnych Panter, społeczność LGBT i ich nieustanna walka o swoje prawa, hipisi, bitnicy, narkomani, bezdomni, a także wspomniani już techies. Kiedy opisywała wstrętne podbrzusze miasta pełne narkomanów i bezdomnych potrafiła wyjść z oceniających i wykluczających wzorców społecznych, odnaleźć w tych ludziach potrzebujących mieszkańców miasta. Z pewnością ułatwili jej to jej bohaterowie, pełni naturalnej empatii, zaangażowania i zrozumienia. Nadal jednak na pewno nie było to łatwe zadanie, ale jak wiele mogłoby się zmienić w stosunkach międzyludzkich, gdyby każdy z nas podjął ten wysiłek i choć wzrokiem nie wykluczał mijanych co dzień bezdomnych czy pijanych.

Autorka jest niezwykle otwarta na ludzi z pogranicza, nieco inaczej jednak podchodziła do techies. W tym jednym rozdziale, choć było to bardzo subtelne, można było wyczuć pewną niechęć do tych ludzi. Niechęć zrodzoną z ich zamknięcia, braku empatii, pogoni za luksusami i całkowitego oderwania od rzeczywistego świata i drugiego człowieka. Można było w tym krótkim rozdziale odnaleźć ludzi, którzy zaprzedali swoją duszę diabłu. Oczywiście nie ma obiektywnych reportaży, ale jednak te niewielkie nastawienie, gdzieś w głębi, nie pozwoliło autorce dokładnie przyjrzeć się tej właśnie grupie społecznej. A może po prostu nie chciała, nie było czasu? Reportaż nie jest zbyt długi.

Warto również wspomnieć o przyrodzie. Próby jej okiełznania przez człowieka również zajmują dużo miejsca w książce. Sama lokalizacja San Francisco i panujące na tym terenie warunki nie sprzyjają budowaniu wysokich wieżowców. Ziemia jest grząska, a nieustannie nawiedzające miasto trzęsienia ziemi potrafią zniszczyć najbardziej stabilne budynki. W mieście istnieje duża grupa ludzi walczących o przywrócenie rodzimej roślinności i zwiększenia jej udziału w zabetonowanej przestrzeni. Jest to wysiłek porównywalny z próbą zbudowania budynku w pełni odpornego na wstrząsy. Ta nieustanna walka człowieka z naturą jest niezwykle ciekawa, ponieważ szala zwycięstwa nieustannie zmienia swoje położenie.

Przez kulturowe okulary

Przyznam, że bardzo podoba mi się styl autorki. Ten reportaż jest po prostu świetnie napisany. Nie dość że ciekawy, to jeszcze czyta się go z wypiekami na twarzy. Autorka posługuje się obrazowym językiem. Często w swoich porównaniach sięga do kulturowego zaplecza, tworząc w tekście małe easter eggi – co jak dla mnie jest super.

Działoszyńska-Kossow również świetnie wplata wątki historyczne. Nie buduje nudnej chronologicznej narracji, ale układa fakty historyczne w porządku tematycznym. Ikoniczne postaci kultury i polityki staja się jej równorzędnymi bohaterami. Pogłębiony research pozwala jej przywołać sceny z ich biografii, jakby była ich naocznym świadkiem. A już przywołanie sceny czytania przez Ginsberga swojego Skowytu – brak słów.

Zastanawiają mnie jedynie nieustannie powracające słowa – to już nie jest to samo San Francisco jak kiedyś. Wypowiadane są przez autorkę lub wyłaniają się z historii jej bohaterów z sentymentem powracających do czasów przeszłych. Z pewnością dla każdego „to San Francisco” jest czymś innym, a dla autorki? Czy chodzi jej o miasto pełne bitników, kulturowych zrywów, miasto tolerancyjne i otwarte na innych? Przecież bitnicy, hipisi, powstali z buntu przeciwko obowiązującym normom społecznym. Każda grupa musiała nieustannie walczyć o swoje prawa i może jedynie policzyć na palcach jednej dłoni względny spokój i społeczną zgodę na ich istnienie. Do jakiego zatem San Francisco tęskni? Być może do miasta, w którym ludziom chciało się jeszcze walczyć o swoje życie i o życie innych.

Kończąc tę przydługą recenzję, chciałam zaznaczyć, że reportaż Magdy Działoszyńskiej-Kossow nie jest długi. To zaledwie 279 stron. Nadrabia jednak jakością. Autorka bez zbędnego słowotoku przedstawia swój obraz miasta, który jest ciekawy, a przedstawione w nim problemy wychodzą daleko poza granice miasta i dotyczą w sumie nas wszystkich. Szczerze Wam go polecam.

fot. Czarne, Pixabay

San Francisco Dziki brzeg wolności

Write a Review

Opublikowane przez

Anna Bugajna

Kulturoznawca, literaturoznawca, pisze tu i ówdzie o tym i o tamtym. "Niektórzy noszą baletki i wierzą, że na koniec wszystko będzie dobrze. Inni noszą kowbojki, które stukają, i wierzą w co innego: że trzeba wyjść na zewnątrz i zobaczyć świat, póki jeszcze trwa" R. J. Waller. Baletki to z pewnością nie jej typ obuwia.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *